Alicja Chrabańska: Przyjeżdża pan z ekipą Piotrcovii na Śląsk. To taka podróż sentymentalna?
Robert Nowakowski: Może troszkę jest sentymentu do tego regionu. Nie jest sekretem jak skończył się mój pobyt na Śląsku. Żałuję, że akurat tak się stało. Ale takie jest życie trenera. Otwarłem już nowy rozdział w mojej karierze, tym razem w Piotrkowie Trybunalskim.
Jednak dwa lata spędził pan na Śląsku. Niczego teraz panu nie brakuje?
- Raczej nie przywiązuję się do miejsc, toteż nie odczuwam braku czegokolwiek mieszkając i pracując teraz w Piotrkowie.
Przejdźmy zatem to tematów czysto sportowych. O spotkaniu Piotrcovii z Ruchem Chorzów mówiło się jako o meczu "z podtekstem". Czy faktycznie gra przeciwko ekipie byłego szkoleniowca, czy przeciw byłej drużynie to szczególna motywacja dla sportowca?
- Na pewno tak. I wiem to z własnego doświadczenia. Nie chodzi o złośliwości czy jakieś negatywne tło. To mobilizacja do większej walki, do pokazania się. Myślę, że na nasz dobry wynik w Chorzowie bezpośrednio nie wpłynął fakt, że trener Janusz Szymczyk zasiada na ławce Ruchu. Choć zapewne dziewczyny chciały się zaprezentować z jak najlepszej strony.
Mecz z Ruchem to kontynuacja waszej zwycięskiej passy. Jak ocenia pan dotychczasowe poczynania swoich zawodniczek?
- Mamy osiem punktów, cztery mecze i cztery zwycięstwa. Obawiałem się meczu I kolejki ze Startem Elbląg, bo ta ekipa była, po wzmocnieniach, dużą niewiadomą. Udało nam się wygrać. Później spotkanie w Jeleniej Górze, dość nerwowe w drugiej połowie. Pierwsza odsłona nie zwiastowała takich emocji, ale na początku drugiej wdarło się w nasze szeregi jakieś rozluźnienie. Najważniejsze jednak, że wróciliśmy do Piotrkowa z dwoma punktami. Dwa tygodnie temu podejmowaliśmy klub z Wrocławia i tutaj nie daliśmy sobie żadnej taryfy ulgowej, gra toczyła się na pełnych obrotach, a jej efektem był niezły wynik. Do Chorzowa jechałem z duszą na ramieniu, bo to było ważne żeby nie stracić punktów z bardziej już wymagającym rywalem. Mamy więc osiem oczek i z tego się cieszymy. Nie oglądamy się na innych, gramy ciągle swoje.
Zarówno pan jak i pana podopieczne podkreślacie, że mierzycie w najwyższe cele. A na co stać, Piotrcovię patrząc obiektywnie?
- Założenie zarządu do piąta lokata. My wewnątrz zespołu mamy inne aspiracje, które nie powinny wyjść poza szatnię. Gramy tak, żeby w każdym meczu zdobyć dwa punkty. I tu można przekalkulować czego chcemy i na co nas stać.
Na początku sezonu sporym problemem pana podopiecznych była duża ilość błędów własnych. To
wasza pięta achillesowa?
- Na początku faktycznie błędów było sporo. Teraz się to zmienia. Dwanaście błędów w pojedynku z Ruchem Chorzów to ilość, którą przyjmuję na chłodno w każdym meczu. To dla mnie taka granica, w której należy się zmieścić. I nie można z tego robić dramatów.
Poważniejszym za to problemem są chyba kontuzje. Z waszego obozu przed sezonem i po jego rozpoczęciu dochodziły niepokojące wieści o stanie zdrowotnym zespołu. Jak to wygląda teraz?
- Na chorzowskim parkiecie było kilka groźnie wyglądający sytuacji, jak chociażby jedna z ostatnich akcji, kiedy po kontrze upadła Monika Kopertowska. Na szczęście to tylko tak źle wyglądało. Agata Wypych ma stłuczone plecy, skutki tego urazu było widać na boisku. Wszystko wygląda coraz bardziej optymistycznie. Oczywiście były przeziębienia i drobne urazy, ale już są zaleczone. Do gry powraca też Sylwia Lisewska, która miała kłopoty ze ścięgnem Achillesa. Na razie jej gra wygląda tak, że powalczy przez 10 minut, później musi odpocząć. Ale to normalne, trzy tygodnie przerwy robią swoje. Przy okazji rozmowy o kontuzjach chciałbym gorąco podziękować panu profesorowi Fabisiowi, który bardzo nam pomógł i dzięki któremu dziewczyny mają możliwość szybko wrócić do zdrowia.
Jeśli już mówimy o zdrowiu to przed rozpoczęciem pana pracy w Piotrcovii kibice żartowali, że przetrenuje pan zawodniczki. Kobietom chyba trudniej jest ustalić odpowiedni plan siłowy niż mężczyznom…
- Owszem i to dużo trudniej. Trzeba brać pod uwagę zróżnicowane możliwości kobiet. A wachlarz wytrzymałości zwłaszcza skrzydłowych i rozgrywających jest ogromny. Należy bardzo uważać z obciążeniami. Ale bez siły nie ma gry w piłkę ręczną.
Jakby jednak nie było kontuzje wyeliminowały z gry dwie zawodniczki, szukacie wzmocnień. Jakie są szanse, że wasz skład się niebawem powiększy?
- Od poniedziałku do środy trenować będzie z nami Aleksandra Mielczewska z SPR-u Lublin. Musimy poobserwować tę zawodniczkę, bo trudno wyrokować i sprowadzać do drużyny kogoś kogo nie miało się okazji sprawdzić na treningach. Szkoda, że nie potrwa to przez tydzień, bo trzy dni to troszkę za mało, żeby ocenić formę sportowca.
Rozmawiając o składzie nie sposób nie zauważyć, że w Piotrkowie sporo jest młodych zawodniczek. Czy łatwiej jest pracować właśnie z młodzieżą czy z ukształtowanymi, doświadczonymi szczypiornistkami?
- To trudna kwestia. Wygląda to tak, że jeśli starsza zawodniczka ma złe nawyki to trudno już je skorygować. Młodsze można jeszcze ukształtować, podpowiedzieć jak można coś poprawić. Najważniejsza jest jednak komunikacja między sztabem szkoleniowym, starszą częścią ekipy i młodzieżą. To ogromnie ważne, żeby bardziej doświadczone szczypiornistki pomagały młodszym koleżankom, które z kolei powinny brać ich sugestie pod uwagę. Na pewno żadna nie chce podpowiedzieć źle, bo wówczas zaszkodziłaby całej drużynie, w tym sobie.
A jak to wygląda u was, bo rozbieżność wiekowa jest znaczna.
- To prawda. Na przykład Monika Kopertowska niedawno skończyła wiek juniorski i dobija się do drzwi pierwszego składu. Monika chce pracować i robi to na tyle dobrze, że niedawno zadzwonił do mnie trener reprezentacji młodzieżowej i chwalił jej postępy. A z drugiej strony mamy już doświadczone zawodniczki, reprezentantki kraju. Ale nie widzę problemów komunikacyjnych między dziewczynami.
Widać, że pan również znalazł już wspólny język z dziewczynami. Z pozoru wydawało się, że to zupełnie inna praca niż z mężczyznami. Czy wobec tego miał pan wątpliwości przed przyjęciem pierwszej w karierze oferty trenowania piłkarek ręcznych?
- Były, oczywiście, że były. To była dla mnie kompletna nowość. Nawet nie myślałem, że tak się to potoczy. Nigdy specjalnie nie interesowałem się piłką ręczną kobiet. Teraz praca skłoniła mnie do jej poznania. Jestem bardzo zadowolony z tego, że przyjąłem ofertę Piotrcovii. Widzę efekty naszych treningów, a to jest najlepsza nagroda za wysiłek mój i przede wszystkim dziewczyn włożony w przygotowania.
Mówił pan, że w prowadzeniu zespołu męskiego i żeńskiego nie ma wielu, znaczących różnic…
- Cóż, jednak jakieś są. Głównie jeśli chodzi o osobowości obu płci. Z resztą to nie sekret, że inaczej rozmawia się z kobietami, a inaczej z mężczyznami.
Czy pracę z kobietami i mężczyznami można to ująć w kategoriach "lepiej-gorzej"?
- Nie sądzę. To wszystko kwestia nastawienia.
Ale nie wierzę, że nie brakuje panu pracy z mężczyznami…
- Pewnie, że brakuje! To zupełnie inna piłka ręczna, dużo szybsza przede wszystkim. Chociaż nie będę ukrywał, że jestem pod wrażeniem gry moich dziewczyn, które wszystkie zwycięstwa osiągnęły zasłużenie, a zwłaszcza to z Ruchem. To był świetny mecz w obronie, szybkim ataku i kontrze.
Na zakończenie rozmowy zadam nieco bardziej prywatne pytanie. Czy Piotrków to dobre miejsce do życia?
- Wspominałem, że nie przywiązuję się do miejsc. Jeśli jadę gdzieś pracować to na tym się skupiam. Nie oceniam miast pod względem czy dobrze się mieszka czy nie, bo to tylko praca. A jeśli chodzi o życie to moje miejsce jest w Puławach.