Spotkanie z Zagłębiem miało być dla zespołu z Mielca czymś w rodzaju papierka lakmusowego. Wygrana potwierdzałaby, iż drużyna prowadzona przez Ryszarda Skutnika znajduje się na fali wznoszącej i korzystne rezultaty nie są dziełem przypadku. Porażka oznaczałaby tymczasem prawdziwość tezy mówiącej o sporym szczęściu i rozbudzonych ponad normę apetytach "ręcznego" środowiska w Mielcu.
Tradycyjnie już spotkanie od mocnego uderzenia rozpoczęli gospodarze. Szybko wyszli na prowadzenie 3-0 po trafieniach Łukasza Janysta, Michała Chodary oraz Dariusza Kubisztala i z każdą upływającą minutą przejmowali coraz większą kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. W szeregach Zagłębia z kolei zauważyć można było sporo nerwów i niezdyscyplinowania, które Stal bez najmniejszych skrupułów karciła. Porównując postawę drużyny Jerzego Szafrańca z meczu inaugurującego sezon w Kielcach z tą, którą zaprezentowali w Mielcu można było odnieść wrażenie, że na Podkarpacie przyjechali inni zawodnicy - chociaż z tymi samymi numerami i nazwiskami na koszulkach.
Kluczowe dla losów spotkania okazały się ostatnie dziesięć minut pierwszej połowy. Przy stanie 12-8 dla Stali całkowicie posypała się gra w ataku Zagłębia. Idealnie moment ten wyczuli mielczanie, którzy przy sporym współudziale dziurawej jak szwajcarski ser defensywy lubinian rzucili sześć bramek z rzędu doprowadzając do stanu 18-8. Nawet trzy kolejne trafienia najaktywniejszego w pierwszych trzydziestu minutach w ekipie Zagłębia Bartłomieja Tomczaka na niewiele się zdały. Na przerwę Stal schodził z zapasem dziewięciu trafień i tylko niesamowite zrządzenie losu mogłoby podopiecznym trenera Skutnika odebrać zwycięstwo.
Jak się okazało cudu w Mielcu nie było i miejscowi z lekkimi problemami wynikającymi z rozluźnienia dowieźli korzystny rezultat do samego końca. Mogło i powinno skończyć się na 40-bramkowej zdobyczy mielczan, jednak komfort wysokiego prowadzenia negatywnie wpłynął na ich skupienie w ataku.
Gra beniaminka oparta na twardej obronie, pewnym bramkarzu i co przede wszystkim warte uwagi błyskawicznym wyjściu do ataku po raz kolejny przyniosła wymierne korzyści. Mimo, iż szczypiorniści Zagłębia jak jeden mąż powtarzali po meczu, że gospodarze niczym nowym ich nie zaskoczyli, to punktów z mieleckiej hali okrzykniętej już mianem "twierdzy" nie wywieźli.
Chociaż na pochwały zasługuje cały zespół Stali, to spotkanie kończące 5. kolejkę miało po stronie gospodarzy dwóch bohaterów. Pierwszym wskazać można bez chwili zastanowienia doświadczonego Adama Wolańskiego, który w kolejnym meczu udowodnił, że bramkarz jak wino - im starszy, tym lepszy. "Wolak" zanotował świetny występ i to właśnie jemu kibice dziękowali najdłużej po ostatnim gwizdku sędziów. Pochodzący z Krakowa zawodnik odbił ponad dwadzieścia piłek, a najdobitniej o jego kapitalnej wręcz dyspozycji niech świadczy fakt, że obronił trzy z czterech rzutów karnych w trakcie swojego pobytu na boisku.
Drugim "ojcem" zwycięstwa określić można Łukasza Janysta. Ten bądź, co bądź filigranowany jak na przyjęte w szczypiorniaku normy fizyczne skrzydłowy skończył spotkanie z dziesięcioma trafieniami na koncie, będąc tym samym najskuteczniejszym graczem całego meczu. Występujący już od kilku dobrych sezonów w Mielcu zawodnik przyprawiał defensywę Zagłębia o spory ból głowy. Swoją szybkością i zwinnością Janyst często ośmieszał grających ociężale obrońców gości. Co szczególnie ważne prawoskrzydłowy Stali niemal do perfekcji opanował wespół z Adamem Wolańskim wyjścia do szybkiego kontrataku, co dla zawodników z Lubina okazało się elementem nie do zatrzymania.
W szeregach drużyny prowadzonej przez Jerzego Szafrańca w miarę pozytywną cenzurkę wystawić można Bartłomiejowi Tomczakowi (za pierwszą połowę) oraz Adamowi Malcherowi i Tomaszowi Kozłowskiemu (obydwu za drugie trzydzieści minut). Ten pierwszy sześć ze swoich siedmiu bramek zdobył przed przerwą, jednak po zmianie stron wyraźnie uszło z niego powietrze. Pukający coraz głośniej do drzwi reprezentacji Polski skrzydłowy był chyba najbardziej zawiedzionym wynikiem zawodnikiem Zagłębia po zakończeniu spotkania. Z kolei Malcher i Kozłowski swoją dobrą grą próbowali natchnąć kolegów do lepszej postawy w drugiej odsłonie. Niestety dla Zagłębia skończyło się na marzeniach i trzecim, kolejnym spotkaniu bez zdobyczy w postaci kompletu punktów.
SPR BRW Stal Mielec - MKS Zagłębie Lubin 37-31 (20-11)
Stal: Wolański, Lipka - Wilk 3, Albin 2, Janyst 10, Sobut 5, Szpera 3, Babicz 4, Kubisztal 5, Gawęcki, Basiak, Chodara 5.
Trener: Ryszard Skutnik
Kary: 10 min.
Zagłębie: Świrkula, Malcher – Orzłowski, Stankiewicz 5, Rosiek, Tomczak 6, Paweł Adamczak 1, Fabiszewski 4, Kozłowski 7, Szymyślik 2, Piotr Adamczak 1, Obrusiewicz 4, Migała 1.
Trener: Jerzy Szafraniec
Kary: 10 min.
Przebieg: 1:0, 2:0, 3:0, 3:1, 4:1, 4:2, 5:2, 5:3, 6:3, 6:4, 7:4, 8:4, 8:5, 9:5, 10:5, 11:5, 11:6, 11:7, 11:8, 12:8, 13:8, 14:8, 15:8, 16:8, 17:8, 18:8, 18:9, 18:10, 19:10, 19:11, 20:11, 21:11, 22:11, 23:11, 23:12, 23:13, 24:13, 24:14, 24:15, 25:15, 25:16, 26:16, 27:16, 27:17, 27:18, 28:18, 28:19, 28:20, 29:20, 29:21, 29:22, 30:22, 30:23, 31:23, 31:24, 31:25, 32:25, 33:25, 33:26, 33:27, 33:28, 34:28, 34:29, 35:29, 36:29, 37:29, 37:30, 37:31
Sędziowali: Grzegorz Budziosz i Tomasz Olesiński (obaj Kielce).
Widzów: 1700.