Problemy SPR Lublin zaczęły się kilka miesięcy temu, gdy ze sponsorowania drużyny wycofał się główny sponsor. Obecnie klub zalega szczypiornistkom z kilkumiesięcznymi wypłatami. Zawodniczki lubelskiego zespołu odmówiły uczestniczenia w treningach. Jak tłumaczą, nie jest to forma buntu, tylko próba zwrócenia uwagi na trudną sytuację, w której się znalazły. Zgodnie z przepisami ZPRP, jeśli klub przez dwa miesiące zalega z płatnościami zawodniczki mogą rozwiązać kontrakty. Okres ten już dawno minął, ale lublinianki nie zamierzają zmieniać barw klubowych. Jak podkreślają, zależy im na tym, aby zespół nadal istniał, a domagają się tylko zapewnienia środków do życia. - Gdybyśmy myślały o odejściu, to zrobiłybyśmy już to dawno - mówi dla Kuriera Lubelskiego Monika Marzec. - Mogłyśmy odejść w wakacje, gdy najłatwiej było przejść do innego klubu. Ja jednak nie wyobrażam sobie gry poza Lublinem - wyznaje Ewa Wilczek.
Prezes SPR Lublin Andrzej Wilczek, który nie ma pomysłów na pozyskanie sponsorów mogących wspomóc drużynę, poinformował o rezygnacji z pełnionej funkcji. - Jestem prezesem już siedem lat, ale może moja osoba zaczęła przeszkadzać, dlatego złożę rezygnację na zebraniu rady nadzorczej - ogłosił Wilczek.
Wielokrotny mistrz kraju liczy na pomoc władz miasta. Drużyna ma nadzieję, że na najbliższej sesji rada miasta zdecyduje się na dofinansowanie sportowej spółki akcyjnej SPR Lublin, co może okazać się zbawienne dla klubu.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że po upadku jednego z najbardziej utytułowanych zespołów w męskim szczypiorniaku, jakim był Śląsk Wrocław podobny los nie spotka lubelskiej drużyny.
Więcej w Kurierze Lubelskim.