Piotr Werda: Gdzie sięgają twoje korzenie?
Andrzej Wasilek: Urodziłem się w Choszcznie. Jednakże, całe życie spędziłem w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Gorzowie Wielkopolskim.
Czy kształciłeś się w kierunku, który lubisz?
- Myślę, że tak. Jestem absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego. Moją specjalizacją jest nauczycielstwo. Miałem już okazję uczyć wychowania fizycznego młodzież ponadgimnazjalną w Zielonej Górze. Miałem szczęście! Trafiłem na bardzo przyjazną szkołę, świetnych uczniów oraz zgraną kadrę nauczycielską. Byłem też przy okazji opiekunem świetlicy oraz organizatorem przeróżnych imprez szkolnych oraz inicjatyw pozalekcyjnych.
Twój brat - tak jak ty, jest piłkarzem ręcznym.
- Zgadza się. Mam brata bliźniaka. Łukasz jest piłkarzem ręcznym AZS AWF Gorzów Wlkp. Gra na pozycji bramkarza.
Rodzice wspierali was w sporcie?
- Moja rodzina nie jest absolutnie związana ze sportem. Nigdy moja matka, ani też ojciec nie starali się ukierunkować mojego życia na sport. Jednak, kiedy zdecydowałem się, że zostanę piłkarzem ręcznym, nigdy nie przeszkadzali mi w dążeniu do tego celu. Wprost przeciwnie - stwarzali mi, jak również mojemu bratu, jak najlepsze warunki do rozwoju.
Jak potoczyła się twoja kariera?
- W Szkole Podstawowej nr 15, do której uczęszczałem, uprawiano tylko i wyłącznie piłkę ręczną. Będąc w czwartej klasie, zapisałem się wraz z bratem na treningi, które prowadził Andrzej Cygler. W Gorzowie grałem przez długi czas. Aby podwyższyć swój poziom sportowy, w sezonie 2005/2006 trafiłem z II ligowego wówczas AZS-u do I-ligowej drużyny z Zielonej Góry. Spędziłem tam na wypożyczeniu okrągły rok.
Do Zielonej Góry trafiłeś powtórnie po kilku latach?
- Dokładnie. Drugi raz do AZS-u Zielonej Góry trafiłem w zeszłym roku. Skończył mi się kontrakt w Gorzowie. Byłem wtedy zmęczony psychicznie. Chciałem złapać trochę oddechu po nieudanym sezonie, w którym spadliśmy z ekstraklasy. Działacze z Zielonej Góry stworzyli mi korzystne warunki. Dostałem możliwość pracy w szkole. Grając w Gorzowie takiej szansy niestety nie miałem.
Czy powtórne przyjście do Zielonej Góry było dobrym posunięciem?
- Patrząc z perspektywy czasu myślę, że drugi raz nie podjąłbym już takiej decyzji. Zostałbym w AZS-ie Gorzów i pomógłbym zespołowi w ponownym awansie do ekstraklasy. Na szczęście sezon w Zielonej Górze miałem udany. Przebrnąłem przez rozgrywki bez żadnej kontuzji. Rozegrałem wiele udanych spotkań. Odbudowałem się psychicznie. Wtedy też zacząłem myśleć o poważniejszym graniu - o powrocie do ekstraklasy. Po sezonie przygotowawczym z AZS-em Zielona Góra otrzymałem nagle propozycję przejścia do Nielby. Nadarzyła się okazja, aby ponownie występować na parkietach ekstraklasy. Przyjąłem ofertę i absolutnie tego nie żałuję.
Cały czas występowałeś na rozegraniu?
- Rzadko dzieje się tak, aby ktoś od najmłodszych lat aż do seniora, grał na tej samej pozycji. Ja jednak zawsze występowałem na rozegraniu. Najczęściej była to prawa połówka. W Gorzowie, jak również i w Zielonej Górze byłem jedynym zawodnikiem praworęcznym, który potrafił dobrze radzić sobie na prawym rozegraniu. Z kolei, w Wągrowcu zajmuję lewą połówkę. Niezmiernie mnie to cieszy. Mam bowiem większe możliwości manewru, niż po prawej stronie. Mam nadzieję, że w Nielbie zostanę już na tej pozycji.
A jak było z bratem?
- Z moim bratem była ciekawa historia. Na początku, był tak, jak ja zawodnikiem z pola. Marzył jednak o staniu na bramce. Miał dobre warunki na bramkarza: był szczupły i wysoki. Trener jednak nie chciał o tym słyszeć. W drużynie na tej pozycji był bowiem gracz o wiele masywniejszy od Łukasza. Według trenera, swoją posturą o wiele bardziej zasłaniał bramkę, niż brat. Łukasz jednak nie dawał za wygraną. Zaczął spisywać się w polu co najwyżej średnio. Myślę, że była to celowa strategia. Grał na pół gwizdka, by zmusić trenera, aby postawił go między słupkami. W końcu udało się! Nasz szkoleniowiec umieścił go w bramce. Okazało się, że Łukasz miał do tego dryg. Od tamtej pory zawsze był bramkarzem.
W jaki sposób regenerujesz się po treningu?
- Jeżeli w ciągu dnia mamy zaplanowane dwa treningi, to lubię się trochę "wyciągnąć" na kanapie po zajęciach porannych. Staram się wtedy tak zorganizować czas, aby nie mieć za dużo zajęć do wieczora. Trzeba się przecież zregenerować przed kolejnym treningiem. Wtedy to najchętniej przeglądam prasę, czy też czytam książki. Jeżeli jest więcej czasu, to chętnie spędzam czas ze znajomymi. Robimy np. jakiś wypad nad wodę połowić ryby. Jakimś wielkim wędkarzem jednak nie jestem. Na pewno przyjemnie jest po ciężkiej pracy odstresować się nad jeziorem. Generalnie, lubię spędzać czas na świeżym powietrzu i "złapać" trochę słońca. Interesuję się zdrowym stylem życia, rekreacją. Jestem instruktorem spinning cycling, czyli grupowej jazdy na rowerze stacjonarnym oraz instruktorem sportów siłowych a także nowoczesnych form gimnastyki. Lubię poznawać nowych ludzi, nowe miejsca.
Co ostatnio zwiedziłeś?
- Latem zeszłego roku byłem ze znajomymi w Kaprun, w Austrii. Muszę zdradzić, że zasmakowałem się wtedy w jeździe na snowboardzie. Wcześniej nigdy tego nie robiłem. Wybierałem zawsze narty. Nadarzyła się okazja, aby nauczyć się czegoś nowego i to pod okiem fachowego instruktora. Przestrzegał on mnie jednak przed groźnymi w skutkach upadkami. W snowboardzie trzeba się nauczyć tak upadać, aby nie zrobić sobie krzywdy. Piłkarze ręczni bardzo starannie trenują ten element, więc w górach poszło mi nieźle! Trzeba było tylko "załapać", która strona będzie wiodąca. Potem z góry na dół na pełnej szybkości! Zwiedziliśmy także pobliską miejscowość Zell am see. Tam, po szaleństwach sportów zimowych, można było dla urozmaicenia popływać sobie łódką po jeziorze. W trakcie pobytu w Kaprum udało mi się wziąć udział w towarzyskim meczu piłki nożnej pomiędzy polskimi, a austriackimi gwiazdami znanymi z telewizji. W zespole brał udział słynny piłkarz - Tomasz Iwan. Rozmawiałem z nim po meczu na tematy sportowe. Niestety... Polska przegrała z Austrią. Nasz zespół składał się bowiem z graczy troszkę z "łapanki". Bez wcześniejszych treningów nie rozumieliśmy się na boisku.
Jak się mieszka w Wągrowcu?
- Wągrowiec jest zdecydowanie mniejszym miastem, od tych, w których miałem okazję mieszkać. Gorzów Wlkp., jak i Zielona Góra mają bowiem podobną wielkość i w zasadzie nie różnią się od siebie. Wągrowiec to miasto spokojne i zadbane. Piękne położenie wzdłuż lasów i jezior dodają mu niewątpliwie wielkiego uroku. Lokalizacja samego OSIR-u sprzyja uprawianiu sportu. Nie ma też "pokus" w mieście dla sportowca... Dlatego też można skupić się na treningach.
Jak przebiegała twoja aklimatyzacja w Nielbie?
- Z aklimatyzacją nie miałem żadnego problemu. Znałem wcześniej z I ligowych parkietów Dawida Przysieka, Bartosza Witkowskiego oraz Łukasza Gieraka. Kojarzyłem też Kamila Sadowskiego oraz Adriana Konczewskiego. Przyszedłem w momencie, kiedy zmienił się szkoleniowiec. Dla wszystkich zawodników łącznie ze mną wszystko było więc nowe. Trener nas poznawał, a my jego. Zaczynałem więc z tego samego pułapu, co inni. Dlatego też było mi niezmiernie łatwo "wejść" w zespół.