Pieniądze i piękne słowa sukcesu nie gwarantują - rozmowa z Bartoszem Wuszterem, obrotowym Piotrkowianina
Były reprezentant Polski, zawodnik Piotrkowianina Bartosz Wuszter w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl m.in. wyjaśnia okoliczności swojego odejścia z Wisły Płock oraz opowiada o grze w nowym klubie z Piotrkowa Trybunalskiego.
Krzysztof Podliński
Krzysztof Podliński: Jaki był dla ciebie miniony 2010 rok?
Bartosz Wuszter: Pod względem sportowym niestety miniony rok był najgorszy w mojej karierze. Wszystko szło nie po mojej myśli, ale na szczęście już się skończył. Mamy 2011 rok, nowe plany, nadzieje i dużo siły by je realizować.
W Wiśle Płock rozegrałeś blisko 200 meczów. Nie żal było pożegnać się z kibicami i kolegami z drużyny?
- Było dużo więcej meczów dla Wisły. 14 sezonów, które spędziłem w tym klubie, dostarczyły mi wrażeń które zostaną do końca życia. Wiśle zawdzięczam bardzo dużo, ale na pewno też dałem z siebie wszystko, co miałem najlepsze. Z chłopakami z drużyny i kibicami jeszcze się nie pożegnałem. O tym, że definitywnie nie będę grał dla Wisły dowiedziałem się na ostatnim treningu od jeszcze niepracującego wtedy w klubie Krzyśka Kisiela. To było bardzo przykre, ale niestety takie jest życie. Na pewno przyjdzie czas na spotkanie z kolegami, kibicami i wspominanie wielu wspaniałych chwil, jakie razem spędziliśmy.
Na pewno śledzisz wyniki osiągane przez wiślaków w lidze i w Europie. Jakie są twoje odczucia związane z występami płocczan na krajowym podwórku i na arenie międzynarodowej?
- Skłamałbym gdybym powiedział, że nie śledzę poczynań Wisły, choć przyznam, że żadnego meczu nie widziałem, a w spotkaniu, które graliśmy w Piotrkowie Trybunalskim przeciwko Wiśle nie brałem udziału z powodu kontuzji. Myślę, że w Płocku od dłuższego czasu nie dzieje się dobrze. Wisła nie dostarcza już kibicom takich wrażeń jak kiedyś. Mimo, że w zespole jest wiele indywidualności, nie ma już tego ducha walki, który czasem czynił cuda. Okazuje się, że pieniądze i piękne słowa sukcesu nie gwarantują.
Twój kontrakt z Wisłą wygasł w czerwcu zeszłego roku. Pierwotnie miałeś zakończyć sportową karierę, jednak później zaczęły pojawiać się w mediach informacje na temat twojego ewentualnego przejścia do Wągrowca czy też do Mielca. Skąd taki szum medialny wokół twojej osoby?
- To prawda. W czerwcu postanowiłem zakończyć karierę. Miałem serdecznie dość piłki ręcznej i ostatniego sezonu, w którym próbowano mi udowodnić, że mój czas już przeminął. To był mój błąd, bo zamiast wziąć się za treningi w innym klubie, wycofałem się. Mocno zastanowiły mnie słowa Thomasa Sivertssona, który po meczach o brązowy medal z Puławami, w których grałem, bo "kontuzji" doznał Kuzelev powiedział, że gdyby wiedział, że potrafię brać na siebie odpowiedzialność i grać w meczach o wysoką stawkę na pewno grałbym dużo więcej i byłbym wzmocnieniem drużyny. Niestety najprawdopodobniej ktoś zapomniał przekazać nowemu trenerowi, że w naszej drużynie jest wielu wartościowych graczy, którzy przez lata liderowali Wiśle i zdobywali z nią największe sukcesy. W tamtym czasie nikt też nie zauważył, że Wisła tonęła i oczywisty finał z Kielcami jest zagrożony. Jedni pisali blogi by zebrać elektorat, a inni szykowali nowe transfery. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że na wyniku nikomu nie zależało. Karty były już rozdane, a porażka i trzecie miejsce pomogły tylko uzasadnić potrzebę zmian.