W obu spotkaniach puławianie byli blisko szczęścia, do sensacji zabrakło niewiele. - To boli najbardziej, gdyż w tych dwóch meczach przegraliśmy po walce - nie kryje Kurowski. - Na naszym parkiecie wynik był trochę wyższy niż w Płocku, ale związane było to przede wszystko z tym, że zbyt dużo błędów popełniliśmy w ataku pozycyjnym. Walczymy w obronie, zostawiamy tam mnóstwo zdrowia, a potem oddajemy rzuty za szybkie, z nieprzygotowanych pozycji, albo nie trafiamy w czystej sytuacji. W spotkaniu z takim przeciwnikiem jak Wisła odbija się to błyskawicznie, idzie kontra i każda akcja liczona jest na dobrą sprawę za dwa punkty.
W sobotę słabiej spisali się też puławscy bramkarze: Maciej Stęczniewski i Piotr Wyszomirski. Z czego wynikła ich kiepska skuteczność? - Dała o sobie znać presja meczu - przyznaje szkoleniowiec Azotów, wskazując na dobrą postawę płocczan w ataku. - Wiadomo, jak to jest w spotkaniach o stawkę: wystarczy chwila nieuwagi obrońcy, brak wyjścia do zawodnika w tempo. Goście zagrali bardzo konsekwentnie w ataku pozycyjnym, nie było szarpania, ich akcje były ułożone i stąd nasi bramkarze nie zagrali w sobotę rewelacyjnie. Mimo to uważam jednak, że kilka istotnych piłek udało im się odbić - tłumaczy Kurowski.
Trener Kurowski miał w trakcie meczu sporo pretensji do swoich zawodników
Trener Azotów chwali obronę, martwi go za to mała ilość bramek z kontrataku. - Wydaje mi się, że w tym dwumeczu z Wisłą naprawdę powalczyliśmy, zwłaszcza przeciwstawiając im twardą formację defensywną. Wciąż trzeba jednak nad nią pracować, problemem jest bowiem to, co szwanuje w naszej grze od dłuższego czasu, a mianowicie brak goli z kontry. Obrona funkcjonuje jako tako, natomiast już przejście do szybkiego ataku nie wygląda tak, jak należy, a potem właśnie tych kilku bramek w końcowym rozrachunku brakuje - nie kryje były asystent Bogdana Kowalczyka. W Płocku zabrakło jednego trafienia, w Puławach czterech.
Azoty miały też problemy z rzucaniem bramek ze skrzydeł, Wojciech Zydroń i Sebastian Płaczkowski zbyt dużej kontrybucji do bramkowego dorobku drużyny nie wnieśli. - Płocczanie wiedzieli, że naszą główną siłą napędową jest lewa flanka i koncentrowali się na tym w obydwu meczach - tłumaczy Kurowski. - Nie dali w ogóle Wojtkowi pograć, my próbowaliśmy rozrzucać piłkę nieco szerzej, ciężko się jednak naszym skrzydłowym grało. W obronie rywali pojawiały się jednak pewne luki, a my zamiast to wykorzystywać i wjeżdżać między pierwszego i drugiego, za często próbowaliśmy grać środkiem - wyjaśnia taktyczne zawiłości.
Czasu na poprawienie niedociągnięć ma sporo, walkę o miejsca 5-8 jego zespół rozpocznie dopiero pod koniec kwietnia.