Reprezentant Francji swoją karierę rozpoczynał w ekipie Selestat, skąd w 2000 roku trafił do Montpellier. Tam świętował czterokrotne zdobycie mistrzostwa oraz pięciokrotne Pucharu Francji. Jego znakomita gra nie mogła umknąć uwadze największych klubów na świecie i w 2006 trafił do zespołu THW Kiel, w którym pasmo sukcesów trwało nadal. Jak sam przyznał, w bramce potrafi być jak wulkan, ale wolne chwile najchętniej spędza w domowym zaciszu z żoną i dwójką dzieci.
Wojciech Jabłoński: Jak Twoje pierwsze wrażenia z pobytu w Płocku?
Thierry Omeyer: Niestety jeszcze nie zdążyłem za bardzo poznać okolicy. Trenujemy dwa razy dziennie z przerwą na posiłki i tego czasu jest naprawdę mało. Dzisiaj (w środę przyp. red.) mamy w planach paintball i chyba zwiedzanie, więc wtedy będę mógł powiedzieć coś więcej.
Kiedyś powiedziałeś, że nigdy nie miałeś swojego ulubionego bramkarza. Od każdego starałeś się czegoś nauczyć i przekuć to na swój własny styl.
- Zgadza się. Jak byłem młody, grało wielu znakomitych bramkarzy. Był Mirko Basić, Andrei Lavrov, Thomas Svensson czy Peter Gentzel i nigdy nie mówiłem, że wzoruje się na tym czy na tamtym. Od każdego starałem się wziąć coś dla siebie i na tym budować swoją technikę. Dla przykładu w Montpellier dużo mogłem nauczyć się także od Bruno Martiniego. Był to bardzo mocny psychicznie bramkarz. Można nawet stwierdzić, że agresywny. Kiedyś powiedział mi, że jak popełnię błąd, to żebym nie winił siebie, bo obrona w ogóle nie powinna dopuścić do oddania rzutu. Na początku się z tym zgadzałem, bo będąc młodym i niedoświadczonym pomagało mi to radzić sobie z presją w trudnych meczach. Z biegiem lat jednak przywykłem do niej i też zmieniłem swoje myślenie. Kiedy bramkarz popełnia błąd, nie można za niego winić obrony. Trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje interwencje. Dzisiaj uwielbiam grać w meczach o dużą stawkę.
Gdybym miał zacząć wyliczać wszystkie Twoje tytuły, to mogłoby mi to trochę zająć. Ogólnie mówiąc, wygrałeś wszystko, co było do wygrania, a ja się zastanawiam, skąd dzisiaj czerpiesz motywację do ciężkiej pracy?
- Ciężko powiedzieć. Zgodzę się, że trochę już w życiu wygrałem, ale nie oglądam się za siebie. Ja mam tak, że jak zdobędę jeden tytuł, to od razu chcę już następny. I tak cały czas. To mi się nie nudzi, po prostu kocham to, co robię. Był taki okres, że przez długi czas nic nie mogliśmy wygrać z naszą reprezentacją. W 2004 roku na IO przegraliśmy tylko jeden mecz, ale był to ćwierćfinał i wróciliśmy z pustymi rękami. Po tym powiedzieliśmy sobie w reprezentacji, że koniec z porażkami.
A gdzie trzymasz swoje medale i nagrody?
- Chyba wiem do czego zmierzasz (śmiech). Trzymam je w szafie, gdzieś na dnie. To dlatego, że nie chcę ich oglądać na co dzień. Boję się, że patrząc na nie mogę siąść na laurach. Na co dzień wolę nie patrzeć w przeszłość i na to, co już osiągnąłem. Skupiam się tylko na przyszłości. Dlatego dopiero po zakończeniu kariery mam w planach wygospodarowanie trochę miejsca w domu na jakąś gablotę na moje trofea.
Obecnie w kadrze macie wielu doświadczonych zawodników, którzy mają na koncie ponad 200 meczów w reprezentacji Francji, np. Didier Dinart, bracia Gille, Jerome Fernandez. Co was wciąż pcha do przodu?
- Na pewno jest chemia między nami, znakomity duch drużyny. Ale trzeba przyznać, że piłka ręczna nie zawsze była popularna we Francji. Jeszcze 8-10 lat temu był to sport mocno niszowy. Mamy świadomość, że tylko naszymi sukcesami będziemy w stanie podtrzymać tą koniunkturę.
To kiedy wreszcie dacie wygrać naszej reprezentacji?
- Mam nadzieję, że już beze mnie w składzie (śmiech). Tak na poważnie, Polska utrzymuje wysoki poziom od 2007 roku. Wciąż macie w składzie młodych zawodników, którzy jeszcze pograją kilka lat. Póki co skupiamy się na IO i także dla mnie osobiście jest to główny cel sportowy. Już raz na mojej szyi zawisł złoty medal olimpijski i chętnie poczuję jeszcze raz te emocje.
- Skupiam się tylko na przyszłości - mówi Thierry Omeyer (czerwona bluza).
Jak podsumujesz poprzedni sezon w wykonaniu THW Kiel? Przegraliście ligowe rozgrywki i Ligę Mistrzów, czyli to, na czym Wam najbardziej zależy?
- Na pewno byłem nieco zawiedziony. Biorąc pod uwagę grę w Montpellier, był to pierwszy raz po dziewięciu latach, kiedy nie wygrałem mistrzostwa, więc to trochę obce mi uczucie (śmiech). W trakcie sezonu mieliśmy sporo problemów z kontuzjami. Wypadł nam Kim Andersson na długi czas, także Marcus Ahlm czy Christian Zeitz. W ich miejsce przyszli nowi zawodnicy, którzy nie do końca byli zgrani z drużyną. Przegraliśmy także w Lidze Mistrzów. Wygraliśmy wprawdzie Puchar Niemiec na pocieszenie, ale to jednak nie to samo. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Hamburg zasłużył na ten tytuł. Przez cały sezon nie schodził poniżej swojego bardzo wysokiego poziomu, grał najrówniej.
Twój kontrakt z Zebrami wygasa w 2013 roku. Myślałeś już co dalej?
- Póki co chciałbym zostać w Bundeslidze. Natomiast na zakończenie kariery marzy mi się powrót do Montpellier. Tam mam wielu przyjaciół, można powiedzieć, że to mój dom. Miałem możliwość powrotu do Francji już jakiś czas temu, kiedy to Nikola Karabatić i Vid Kavticnik przenosili się do Montpellier. Jednak wtedy moi rodacy trochę się spóźnili, bo właśnie podpisałem nowy kontrakt z THW Kiel i wiadomo, że jakikolwiek transfer wiązałby się z pokaźną sumą odstępnego.
Dużymi krokami zbliża się ORLEN Handball Cup. Wiesz, że poprzednim razem w Płocku w ramach rozgrywek Ligi Mistrzów THW Kiel musiał uznać wyższość Wisły?
- Oj wiem. Było to sezon przed moją przeprowadzką do Niemiec. Zaraz po tym spotkaniu rozmawiałem przez telefon z Nikolą Karabaticiem. Powiedział, że koniecznie muszę dołączyć do Zebr (śmiech). Teraz jest szansa na rewanż. Wprawdzie jest to turniej towarzyski, ale chcemy go wygrać. Obecnie ciężko tutaj trenujemy i w zasadzie będą to nasze pierwsze poważne sparingi. Stanowią one dla nas i dla Wisły dobre przetarcia przed Ligą Mistrzów. A wiem, że macie poważne szanse na awans do następnej rundy. Trzeba pamiętać tylko, że w Lidze Mistrzów nie ma łatwych grup.
Widziałeś już w akcji bramkarzy Orlen Wisły Płock?
- Niestety jeszcze nie. Z polskich bramkarzy znam oczywiście Sławomira Szmala, który jest znakomitym zawodnikiem. W 2009 roku został wybrany najlepszym piłkarzem ręcznym na świecie i myślę, że biorąc pod uwagę całokształt jego kariery, zasłużył na tę nagrodę. Kojarzę jeszcze Adama Weinera, który zdobywał srebrny medal mistrzostw świata w 2007 roku. Ale z tego co wiem, chyba ma obecnie problemy ze znalezieniem klubu.
Słyszałeś coś o fanach Wisły?
- Wiem tylko, że są żywiołowi. W Bundeslidze na trybunach zasiada sporo starszych ludzi, którzy ograniczają się głównie do klaskania, co jest trochę męczące. Fani w Kiel są jednak OK. Jest tam spora grupa młodszych fanów, który potrafią poderwać resztę hali. Ale spodziewam się, że w sobotę osobiście przekonam się, jak wygląda doping w waszej hali.
W listopadzie skończysz 35 lat. Rok temu zostałeś wybrany najlepszym bramkarzem wszech czasów w głosowaniu internautów IHF. Jakie dałbyś rady młodym bramkarzom, którzy dopiero stoją u progu swojej wielkiej kariery?
- Na pewno nie będę oryginalny, jak powiem, że ciężko trenować. Ale ważne jest nastawienie psychiczne. Przez lata mojej kariery nauczyłem się, że nie ważne, czy przegrywasz, czy wygrywasz, zawsze możesz być lepszy. Dlatego dużą też wagę przywiązuję do analizy moich spotkań - co mogłem zrobić lepiej, ale też co mi się udało. Analizuję i wyciągam wnioski. Ważna jest też konsekwencja. Trzeba jasno sobie powiedzieć, co chciałbym osiągnąć i systematycznie to realizować.