Krzysztof Podliński: Dużo szumu było ostatnio wokół Twojej osoby. Był temat wypożyczenia do Juranda Ciechanów?
Paweł Paczkowski: Pojawiła się propozycja wypożyczenia do Juranda, to prawda. Lecz z kilku powodów do tego nie doszło.
Nie sądzisz, że wypożyczenie mogłoby wyjść dla Ciebie tylko na plus? Realnie patrząc, póki co nie masz siły przebicia w rywalizacji z Bostjanem Kavasem i Vukasinem Rajkovićem, a beniaminek zapewniłby Tobie możliwość regularnej gry...
- Wypożyczenie do Juranda, faktycznie mogłoby wyjść na plus z powodów jakie przytoczyłeś. Regularna gra jest kuszącą propozycją. Lecz jak wcześniej wspominałem, pojawiły się okoliczności, które zablokowały ten transfer. W mojej opinii Bostjan jest aktualnie numerem jeden na pozycji prawego rozgrywającego, ale jeżeli chodzi o jego zmiennika, to jest to miano, o które mam zamiar w tym sezonie walczyć.
W listopadzie zeszłego roku otwarcie przyznawałeś, że za wcześnie dla Ciebie na grę w pierwszym zespole. Dzisiaj jest już ten odpowiedni moment?
- Wówczas istotnie twierdziłem, że jest zbyt wcześnie abym regularnie pojawiał się na boisku, lecz od tamtego czasu wiele się zmieniło. Jestem z zespołem już bardzo długo i na boisku czuje się coraz pewniej. Pojawia się jeszcze wiele błędów, ale właśnie dlatego chcę walczyć o minuty na boisku, bo tylko dzięki nim mogę korygować swoje pomyłki.
Zatem jaką rolę w drużynie widzi dla Ciebie trener Lars Walther?
- Trener Walther przekazał mi, że zrobi wszystko, co najlepsze dla mojego rozwoju.
Paweł Paczkowski, bliżej znany jako "Paczas"
Nie zastanawia Cię sytuacja, w której Wisła mając w zanadrzu wielu rodzimych, utalentowanych szczypiornistów, z sezonu na sezon konsekwentnie sięga po obcokrajowców?
- Szczerze powiedziawszy można na ten temat długo dywagować, spekulować i rozważać różne możliwości, lecz ja nie mam zamiaru tego robić, ponieważ ingerencja w politykę transferową klubu nie należy do moich kompetencji.
Zwykle kończy się to w ten sposób, że z powodu braku miejsca w pierwszej drużynie, działacze żegnają niepotrzebnych już zawodników, wyszkolonych na "własnym podwórku". Doskonały tego przykład mieliśmy równo z zakończeniem poprzednich rozgrywek. Nie obawiasz się, że może Cię spotkać podobny los?
- Z powodu braku miejsca w pierwszym zespole, działacze zwykli definitywnie żegnać zawodników, którzy ich zdaniem są niepotrzebni, bądź nie widzą dla nich przyszłości w klubie. To są decyzje działaczy klubu, którzy w ostatecznym rozrachunku są rozliczani przez dziennikarzy czy kibiców. Historia zna przypadki, kiedy transfer okazał się kompletnym nieporozumieniem, ale zdarzało się także, że zawodnik w słabszym zespole rozwijał się w zatrważającym tempie i okazywało się to dla niego korzystne. Mówię tutaj ogólnie o klubach piłki ręcznej. Nie obawiam się tego, takie jest życie. Trzeba być przygotowanym na wszystkie możliwości. Nie wiadomo, co przyniesie jutro i tak naprawdę nikt nie jest nietykalny.
W czasie niedawnego turnieju w Płocku, miałeś okazję zmierzyć się z prawdziwymi gigantami współczesnej piłki ręcznej. Grałeś naprzeciwko Daniela Narcissa, czy Kima Anderssona. Rzucałeś na bramkę Thierrego Omeyera. Jakie wrażenia?
- Zagrać naprzeciwko jednej z najlepszych drużyn na świecie z wieloma indywidualnościami, to bardzo ciekawe doświadczenie. Cieszę się, że udało mi się zdobyć dwie bramki, ale w mojej opinii mogło być lepiej. Powielam błędy, które cały czas staram się korygować.
Wiem, że trudno spekulować przed sezonem. Ponownie zdetronizujecie zespół z Kielc?
- Poprzedni sezon pokazał, że słowo "faworyt" nie ma racji bytu. Teraz wszystkie drużyny zaczynają od zera i mają swoje cele. My, jak co roku walczymy o to samo (śmiech).