Przed rokiem szczypiorniści Azotów rozgrywki zainaugurowali fatalnie, wyraźnie ulegając na własnym parkiecie Chrobremu Głogów. Wówczas zespół był jednak rozbity, w trakcie okresu przygotowawczego wyglądał bowiem raczej jak izba przyjęć, aniżeli drużyna gotowa do trudnych, ligowych bojów. Tego lata szkoleniowiec puławskiego zespołu pracę miał łatwiejszą, choć urazy i tym razem nie omijały nadwiślańskiej ekipy, w pierwszym meczu Marcin Kurowski nie mógł skorzystać z usług Wojciecha Zydronia, a cały mecz na ławce spędzili Piotr Wyszomirski i Krzysztof Łyżwa.
- Czekamy jeszcze na pozostałych chłopaków, by doszli i nam pomogli, byśmy mogli wreszcie zagrać pełnym składem - przyznaje doświadczony rozgrywający, Grzegorz Gowin. O ile jednak braku Wyszomirskiego na parkiecie widać nie było, bo świetnie bronił Maciej Stęczniewski, a Zydronia z całych sił usiłował zastąpić Michał Bałwas, o tyle w drugiej połowie meczu - gdy gracze wyjściowego składu potrzebowali chwili odpoczynku - różnica w poziomie gry stawała się widoczna. - Ciężko zgrać się z zespołem z dnia na dzień - wyjaśnia jednak Krzysztof Tylutki, który na placu gry pojawił się po przerwie.
Puławianie dobrze grali w obronie, tradycyjnie już jednak mieli ogromne problemy z wyprowadzaniem skutecznych kontrataków, na czym w trakcie okresu przygotowawczego skupiać miał się Kurowski. - Będziemy nad tym pracować, bo to ważny element, z którego można zdobywać łatwe bramki - zapewnia jednak w rozmowie ze SportoweFakty.pl Michał Szyba. Szwankowała kontra, przeciętny był także atak pozycyjny, a gra ofensywna Azotów opierała się w głównej mierze na akcjach indywidualnych i odważnych rzutach z drugiej linii.
- Musimy nad tym popracować i myślę, że wtedy będzie dobrze - nie ma wątpliwości trener Kurowski, pytany o współpracę rozgrywających. - W niektórych sytuacjach zabrakło nam zimnej głowy, przede wszystkim grając w przewadze - wyjaśnia z kolei Piotr Masłowski, który sobotni występ mógł zaliczyć do udanych. Wszystkich graczy puławskiego zespołu przyćmił jednak w meczu ze Stalą Dmytro Zinczuk, który latem podpisał z klubem nową umowę, a teraz udowadnia, że decyzja o przedłużeniu kontraktu była słuszna, bo 33-latek - który w mielecką obronę wchodził jak w masło - jest w życiowej formie.
W grze obu zespołów było dużo chaosu i niedokładności, a w końcówce spotkania handball wyparty został ostrą i bezpardonową walką. - W takim meczu tak właśnie trzeba grać, choć czasem warto przystopować - przyznaje Kurowski. A z czego wynikały proste, indywidualne błędy? - Zespół jest nowy, pojawiło się kilku chłopaków - wyjaśnia Tylutki. - W niektórych przypadkach emocje dały o sobie znać, mi na pewno też - dorzuca z kolei Masłowski. Wygrać mogły obie drużyny, puławianie prowadzili 22:20, ostatecznie to oni musieli jednak gonić wynik, w ostatnich sekundach zapewniając sobie jeden punkt.
Stal w poprzednim sezonie grała w półfinale, z wyniku gospodarze są więc zadowoleni. - Wydaje mi się, że remis jest sprawiedliwy. W końcówce to Stal zdołała przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, ale my zdołaliśmy wyrównać - mówi Tylutki. Zgadza się z nim Kurowski. - Obie drużyny mogły wygrać. Generalnie trzeba być zadowolonym z tego punktu - podkreśla szkoleniowiec Azotów. Pozytywy w remisie dostrzega także Masłowski, który do następnych starć podchodzi z optymizmem. - Jesteśmy z tego punktu zadowoleni, to dobry prognostyk przed kolejnymi meczami.
W najbliższej kolejce Azoty zagrają na wyjeździe z MMTS-em Kwidzyn.