W tym meczu było po prostu wszystko! Walka do upadłego i to w dosłownym znaczeniu, dramatyczne zwroty akcji, fatalne kontuzje i emocje, które trudno opisać słowami. A wszystko skończone happy endem dla gospodarzy.
Stawka tego pojedynku była bardzo wysoka. Kielczanie chcąc zachować szanse na awans do najlepszej szesnastki Ligi Mistrzów musieli pokonać aktualnego wicelidera niemieckiej Toyota-Handball Bundesligi. Mecz rozpoczął się zgodnie z oczekiwaniami. Obie ekipy wyszły na parkiet mocno skoncentrowane i zmotywowane. Przez pierwsze 15 minut żadnemu z zespołów nie udało się osiągnąć wyższego prowadzenie niż jednobramkowe. W tym czasie kielczanie dobrze radzili sobie w defensywie, grając niezwykle agresywnie i często zmieniając ustawienie nawet na system 4-2. Nieco gorzej wyglądała ich gra w ataku, gdzie po prostych błędach stracili kilka piłek. W 16. minucie goście po bramce Denisa Spoljaricia zdołali po raz pierwszy wyjść na dwie bramki przewagi (10:8). Chwilę później wszystko wróciło jednak do "normy". Najpierw środkowy "Lisów", Bartłomiej Jaszka, faulował w polu bramkowym Tomasza Rosińskiego, za co otrzymał dwie minuty kary, a przyznany Vive rzut karny na bramkę zamienił Rastko Stojković. Po golu w kolejnej akcji Rosińskiego na tablicy świetlnej znów był remis (10:10).
Od tego momentu w grze ofensywnej gospodarzy coś się zacięło, dzięki czemu berlińczycy zdobyli aż cztery bramki z rzędu. Jednak każdy, kto myślał, że Füchse zdoła w tym momencie odskoczyć kielczanom bardzo się mylił. Wicemistrzowie Polski w ostatnich minutach pierwszej połowy włączyli przysłowiowy piąty bieg. Była nawet szansa na remis, ale dwuminutowa kara dla Denisa Bunticia, a następnie rzut karny przyznany Niemcom spowodowały, że to oni schodzili do szatni prowadząc 17:15.
W drugiej połowie oba zespoły postawiły wszystko na jedną kartę. Na parkiecie hali Legionów, rozgrzanej do czerwoności przez kieleckich fanów, rozgorzała prawdziwa wojna. Już po pięciu minutach kielczanie za sprawą dwóch bramek z rzędu Grzegorza Tkaczyka doprowadzili do remisu (18:18). W bramce Vive prawdziwych cudów dokonywał Marcus Cleverly, który bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach, zostając bohaterem meczu. Niestety w ferworze walki nie obyło się bez kontuzji. Najbardziej dramatycznie wyglądał uraz świetnie dysponowanego w tym meczu Bartłomieja Tomczaka. Sztab szkoleniowy i koledzy z drużyny spoglądając na leżącego na parkiecie skrzydłowego łapali się tylko za głowę. Chwilę później na parkiet boleśnie upadł też Marcus Cleverly, ale po udzieleniu mu pomocy zdołał wstać o własnych siłach. Ranga spotkania spowodowała, że trener Bogdan Wenta desygnował na plac gry również Michała Jureckiego. "Dzidziuś" zdołał popisać się kilkoma udanymi akcjami, ale po jednej z nich odnowiła mu się kontuzja stopy.
Ostatnie pięć minut meczu zasługuje na miano prawdziwej wojny. Na parkiecie i na trybunach wrzało. Pomiędzy zawodnikami dochodziło do przepychanek, na szczęście to kielczanie lepiej wytrzymali trudy tego pojedynku. Kilka cudownych interwencji Clevely`ego i dobrze wyprowadzone kontrataki spowodowały, że w 56. minucie gospodarze wyszli na trzybramkowe prowadzenie (29:26). Füchse starało się jeszcze podjąć walkę, ale brakowało już czasu. Kiedy trafienie na 32:27 zaliczył Rosiński stało się jasne, że Vive tego meczu nie przegra. Ostatecznie po niezwykle dramatycznym widowisku kielczanie pokonali zespół Füchse 32:29.
Vive Targi Kielce - Füchse Berlin 32:29 (15:17)
Vive: Szmal, Cleverly - Grabarczyk, Tomczak 2, Jurecki 2, Tkaczyk 3, Zaremba, Olafsson 4 (1), Jurasik 3, Jachlewski, Stojković 6 (4), Buntić 5, Zorman 4, Rosiński 2.
Kary: 14 minut (Tkaczyk 2x, Zaremba 2x, Buntić 2x, Stojkovć)
Karne: 5/5
Füchse: Heinevetter, Stochl - Richwien 3, Sellin, Petersson 6, Bult, Jaszka 1, Spoljarić 1, Romero, Christophersen 6, Nincević 8 (4), Loeffler, Laen 4, Piewnow.
Kary: 6 minut (Jaszka 2x, Spoljarić)
Karne: 4/4
Sędziowie: A. Hansen i O. Petterson (NOR)
Widzów: 4.000