Czasami coś mi strzeli do głowy - rozmowa z Grzegorzem Tkaczykiem, rozgrywającym Vive Targów Kielce

Grzegorz Tkaczyk jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci w polskiej piłce ręcznej. W rozmowie z portalem Sportowefakty.pl zawodnik Vive Targów Kielce opowiada m. in. o swoich tatuażach oraz planach na rok 2012.

Jakub Szczęsny: Urodziłeś się w Warszawie, w której wiodącym sportem jest piłka nożna. Chodziłeś na mecze Legii lub Polonii? Kibicowałeś któreś z drużyn?

Grzegorz Tkaczyk: Nie przepadam zbytnio za polską ligą. Jeżeli miałbym coś wybrać, to raczej mecze Barcelony lub rozgrywki Ligi Mistrzów.

Podczas pobytu w Niemczech odwiedziłeś stadion Borussii Dortmund i rozmawiałeś z Robertem Lewandowskim. Porównywaliście ówczesną sytuację, gdy ty, Karol Bielecki i Sławomir Szmal byliście w trójkę w Rhein - Neckar Löwen, a "Lewy" z Łukaszem Piszczkiem i Jakubem Błaszczykowskim stworzyli trio w Westfalii?

- Nie jest tajemnicą, że z Robertem znamy się już trochę czasu. Spędzaliśmy razem wakacje, więc musiałem skorzystać z zaproszenia i wybrać się na stadion Borussii. Wybrałem się na ostatni mecz poprzedniego sezonu, w którym świętowali mistrzostwo Niemiec. "Lewy" wspominał mi, że mają wspaniały obiekt i rewelacyjną atmosferę na trybunach, także musiałem to sam sprawdzić. Rozmawialiśmy na temat sytuacji 3 Polaków w jednym klubie, ale była to krótka dyskusja.

Wróćmy do tematów związanych ze szczypiorniakiem. W jaki sposób opanowałeś swój firmowy rzut? Mam na myśli wybicie się z miejsca z obu nóg.

- To pozostałość po siatkówce. Gdy byłem młodym chłopakiem trenowałem ten sport. Przygoda siatkarska spowodowała, że opanowałem taką formę rzutu. Okazuje się, że jest on zaskoczeniem dla przeciwnika i często to wykorzystuję.

W Bundeslidze występowałeś w Magdeburgu i Rhein - Neckar Löwen. Który okres gry wspominasz lepiej?

- Dłużej byłem w Magdeburgu, dlatego ten okres wspominam dużo lepiej. Wygrałem Puchar Europy, walczyłem o mistrzostwo Niemiec. Zajmowaliśmy 2-3 miejsce, ale walka trwała do samego końca. Pod względem sportowym to był bardzo udany czas. "Lwy" również były fajną przygodą. Poznałem wielu światowej klasy zawodników jak Jackson Richardson, który trafił do naszego zespołu z powodu mojej kontuzji. Właśnie z tego powodu pobyt w Mannheim wspominam gorzej. Przez rok leczyłem kolano i to było dla mnie przykre doświadczenie. Nie narzekam, bo współpracowałem z takimi trenerami jak Ola Lingren czy Jurij Szewcow, grałem w FinalFour Ligi Mistrzów, więc nie był to stracony czas.

W którym klubie dorobiłeś się ksywki "Młody"?

- Wszystko rozpoczęło się w Warszawiance. Pojawiłem się w seniorskim zespole jako 16 latek i zadebiutowałem w ekstraklasie notabene przeciwko Vive. Doświadczeni zawodnicy okrzyknęli mnie "Młodym". Lata lecą, a ksywka wciąż pozostaje bez zmian.

Grzegorz Tkaczyk (pierwszy z prawej) był ważnym ogniwem "Lwów z Mannheim"

Zostało ci coś z "szaleńczej młodości". Nawiązuje tutaj do zmiany twoich fryzur. Na MŚ w 2007 miałeś długie włosy, później zostałeś przy krótkich, by podczas powrotu po kontuzji zagrać z irokezem na głowie.

- Czasami coś mi strzeli do głowy. Przynajmniej widać, że nie jestem jeszcze taki stary (śmiech). Głupie rzeczy często są spontaniczne, więc się ich nie planuje. Myślę, że pod tym względem mogę kibiców jeszcze nie raz zaskoczyć.

W jednym z meczów wykonałeś rzut karny w dość oryginalny sposób. Skąd pomysł na piruet, który zakończył się zdobyciem bramki?

- Skopiowałem tę formę od Bogdana Wenty, który jako zawodnik dokonał pierwszej próby pirueta jaką widziałem. Po paru latach odświeżyłem taki sposób wykonywania rzutu karnego. Obecnie nie rzucam karnych, choć kilka lat temu podejmowałem się tego. Wracając do piruetu to taka forma może urozmaicić widowisko, jakim jest piłka ręczna.

Masz na swoim ciele kilka tatuaży. Mają one jakąś symbolikę czy zrobiłeś je sobie wraz z idącą modą?

- Poza jednym tatuażem, który jest efektem tzw. "błędów młodości" to każdy coś oznacza.

Gdy trener Gudmundur Gudmundsson dowiedział się, że w czasie trwania sezonu podpisałeś kontrakt z Vive pomijał cię przy ustalaniu składu. Z upływem czasu zmienił swoją decyzję i zaliczyłeś udaną końcówkę w swoim byłym zespole. Rozmawiałeś z islandzkim trenerem na temat całej sytuacji?

- Dla mnie była to bardzo dziwna sytuacja. Wszyscy w klubie wiedzieli, że nie zostanę w Mannheim i będę chciał wrócić do Polski. Wydawało mi się, że zaakceptowano moją decyzję. Gudmundsson zaczął mnie wysyłać na trybuny, choć parę dni wcześniej mówił mi jak ważnym jestem zawodnikiem i liczy na mnie do końca sezonu. Nagle podjął taką decyzję, by następnie po 3-4 tygodniach wrócić do mojej osoby. Choć grałem w podstawowym składzie nie ulega wątpliwości, że islandzki trener zachował się nie w porządku.

Podczas pobytu w Mannheim straciłeś rok gry z powodu kontuzji. Pamiętasz jak do niej doszło?

- Na moją kontuzję złożyły się lata gry w Bundeslidze. Zaczęła mi się wycierać chrząstka stawowa. Wcześniej miałem wycinaną łękotkę. Ból robił się coraz większy i musiał zdecydować się na operację. Moja kontuzja nie jest wynikiem starcia z rywalem, tylko kolano zaczęło źle znosić ból.

Transfer "Młodego" do Kielc był wielkim wydarzeniem

Wasz mecz z Czechowskimi Niedźwiedziami w Rosji był niesamowity. Losy zwycięstwa ważyły się do ostatniej sekundy. Gdy dostałeś karę dwuminutową, a Rosjanie mieli rzut karny pomyślałeś: "Boże co ja zrobiłem"?

- To był faul taktyczny. Zatrzymałem nieprzepisowo rywala, który chciał dobić rzut karny. Prawdopodobieństwo, że trafi było dużo większe, niż fakt, że miałby jeszcze raz stanąć na linii 7 metra. Zaryzykowałem i dzięki Marcusowi Cleverly się opłaciło. W niesamowitych okolicznościach wygraliśmy to spotkanie.

Twój ulubiony film to "Gladiator" z Russellem Crowe w roli głównej. Przypadły ci do gustu sceneria i klimat zdjęć do klubowego kalendarza Vive?

- To był bardzo dobry pomysł klubu, który zaangażował się w taki projekt. Zdjęcia były ciekawe i sprawiały mi wielką frajdę. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w tak ciekawej akcji. Człowiek z biegiem lat spotyka się z nowymi sytuacjami. Pozowanie w stroju gladiatora, z mieczem w jednej ręce i łańcuchem w drugiej było ciekawą sprawą. Kalendarz jest bardzo fajny i polecam go wszystkim.

Przed twoją rezygnacją z występów w drużynie narodowej twoim zmiennikiem był Damian Wleklak. Nie uwierzyłeś, że z powodu urazu, którego doznał przed ME 2010, musiał dość niespodziewanie zakończyć karierę zawodniczą i zająć się trenerką?

- Przyjaźnimy się z Damianem i znamy się bardzo dobrze. Jego perypetie związane z kontuzjami znam aż za dobrze. Przykro jest, gdy zawodnik, który zostawia serce w każdym meczu, musi w taki sposób rezygnować z gry. W sporcie niczego nie można przewidzieć. Sam się o tym przekonałem.

Z kolei Bartłomiej Jaszka pojawił się w momencie, gdy ciebie już w kadrze nie było. Twoim zdaniem gracz Füchse Berlin godnie zastąpił "Zdechłego" czy tworzy swoją własną historię?

- Drugi rok z rzędu gra na wysokim poziomie w Berlinie. Mam nadzieję, że doświadczenie, które zbiera w Bundeslidze będzie procentowało w reprezentacji. Jest mózgiem 3. ekipy Bundesligi i dobrze, że mamy takiego zawodnika w swoich szeregach.

Po dwóch lata przerwy wróciłeś do drużyny narodowej. Pomimo kosmetycznych roszad dostrzegasz różnicę między kadrą, która zdobyła srebro w Niemczech i pechowo straciła szansę na medal olimpijski, a obecną ekipą?

- Poza tym, że podstawowi zawodnicy są starsi i z roku na rok lat przybywa, nie widzę większych zmian. Trzon jest wciąż ten sam. Nie ma zbyt wielu nowych graczy. Jest Kamil Syprzak, Piotr Wyszomirski, Bartłomiej Tomczak, który fajnie wszedł do kadry i pechowo złapał kontuzję. Trzymam kciuki za jego powrót do zdrowia. Byłoby lepiej, gdyby "Kopara" jechał z nami na Mistrzostwa Europy.

Wychowanek Warszawianki wrócił do drużyny narodowej 28 października 2010 w wygranym 23:15 meczu z Ukrainą

W grudniu obchodzisz urodziny, a w dodatku są Mikołajki, Święta oraz Sylwester. To twój ulubiony miesiąc?

- Lubię święta. Mam urodziny 2 dni przed Wigilią. Gdy przychodzi co do czego to dostaję jeden wspólny prezent na wszystkie okazje. Lubię grudzień, choć brakuję mi jeszcze śniegu.

W 2012 z reprezentacją zagrasz na Mistrzostwach Europy o medal oraz kwalifikację olimpijską. W lutym Vive czekają 3 ostatnie mecze w "grupie śmierci" Ligi Mistrzów. To będzie najważniejszy rok w twojej karierze?

- Na pewno bardzo ważny. Przywykłem do gry o wielką stawkę przez większość swojej przygody z handballem. Cieszę się z tego, że rok 2012 jest wielkim wyzwaniem. Czekają nas trudne mecze. Wiem, że zarówno w reprezentacji jak i w Vive mamy bardzo dobry zespół, który się rozwija i stać go na wiele. Będzie to bardzo trudny rok, ale wierzę, że uda się zrealizować nasze wspólne cele.

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Po dłuższej przerwie spędzisz je w Polsce. Jak wyglądały one w Niemczech?

- Miałem szczęście, że w Magdeburgu i Löwen grałem z Polakami. Karol Bielecki, Sławomir Szmal, Mariusz Jurasik, Bartosz Jurecki to moi przyjaciele. Bogdan Wenta był moim trenerem w Magdeburgu, a Grzegorz Subocz asystentem. Z Karolem i Sławkiem organizowaliśmy wspólną Wigilię dla naszych rodzin. Mikołaj, prezenty, dzielenie się opłatkiem. Pomimo tego, że byliśmy daleko od ojczyzny nie zapomnieliśmy o polskiej tradycji.

Czego się spodziewasz po pierwszych od dłuższego czasu Świętach w kraju?

- Niczego wielkiego. Nie było mnie parę lat w Polsce, ale pamiętam z dzieciństwa Wigilię przy domowym stole. Atmosferę, której brakowało mi w Niemczech. Święta w Polsce chciałbym spędzić tradycyjnie i spokojnie z rodziną.

Kapitan Vive Targów Kielce spędzi tegoroczne Święta Bożego Narodzenia w Polsce

Komentarze (0)