Krzysztof Podliński: Można powiedzieć, że zobaczyłeś trochę świata, bo grałeś w Niemczech i w Grecji. Jak z perspektywy czasu wspominasz te lata spędzone za granicą?
Mirosław Gudz: Na pewno nie uważam tego czasu za stracony. Pierwsza przeprawa w Grecji nauczyła mnie troszeczkę pokory. Ze Śląska Wrocław wyjechałem do kraju niby europejskiego, ale zachowanie miejscowej ludności jest specyficzne dla południowców. Potrzebowałem czasu, aby się zaaklimatyzować. W drugim roku podpisałem kontrakt z Diomidisem Argous. Ten klub znajduje się 120 kilometrów od Aten. Uważam, że było naprawdę miło i sympatycznie.
Zastanawiam się, dlaczego swego czasu wyjechałeś do Grecji.
- Sytuacja wyglądała następująco: ja praktycznie w lipcu miałem jeszcze pozostać w Śląsku. Nastąpiły jednak pewne roszady w klubie z Wrocławia. Zawodnicy zaczęli odchodzić. Tak naprawdę bardzo późno było już, żeby znaleźć coś ciekawego w Niemczech. Nie chciałem zostać w Polsce. Chciałem za wszelką cenę wyjechać. Nadarzyła się okazja, że trafiłem do najlepszego zespołu w Grecji - Athinaikosu Ateny. Graliśmy w Lidze Mistrzów. Uważam, że ten czas nie poszedł na marne.
Może liga grecka nie należy wcale do najsłabszych?
- Powiem tak, że w Grecji faworytami są dwa lub trzy zespoły. Myślę, że te drużyny spokojnie poradziłyby sobie w polskiej lidze. Reszta to jest przepaść. Ogólnie poziom ligi greckiej nie należy do najwyższych. Pamiętam, jak grałem w Diomidisie. Ten zespół był od początku bardzo dobrze budowany. Trenerem został mój przyjaciel, który grał razem ze mną. Ten klub nie borykał się z problemami finansowymi. W ostatnim sezonie, jak wszyscy widzieliśmy, Diomidis zdobył mistrzostwo Grecji i puchar europejski. W kraju na pewno wielka euforia, bo nie pamiętam, żeby jakiś grecki zespół osiągnął podobne rezultaty.
W Niemczech spotykałeś Polaków na parkiecie?
- Oczywiście. Miałem kontakt nie tylko poprzez parkiet, ale również telefoniczny z Grześkiem Tkaczykiem, Krzysztofem Lijewskim czy Maciejem Dmytruszyńskim. Jak była okazja to spotykaliśmy się. Jak nie na parkiecie to poza nim.
Ostatnio wróciłeś do Polski. Dla mnie wiadomość, że zagrasz w Mielcu była zaskoczeniem. Myślałem, że będziesz chciał pomóc Śląskowi Wrocław, którego jesteś wychowankiem.
- Powiem szczerze, że na pewno chciałbym tam kiedyś wrócić. Na dzień dzisiejszy jeszcze nie było takowych rozmów.
Jak ocenisz to, co zastałeś w Mielcu? Jak ten klub wygląda od strony organizacyjnej i sportowej?
- Jestem mile zaskoczony. Jeżeli chodzi o organizację jest naprawdę dobrze. Zawodnicy przyjęli mnie bardzo dobrze. To jest młody skład. Nie ma żadnych gwiazd. Widzę, że zawodnicy trzymają się ze sobą. Pewnie to przyczyniło się do tego, że zdobyli brązowy medal w poprzednim sezonie. Sportowo jest naprawdę nieźle.
Trener Skutnik jest bardzo charakterystycznym szkoleniowcem. Jak układa się twoja współpraca z tym trenerem?
- Z trenerem Skutnikiem znamy się od dwunastu lat. Pamiętam, że był moim trenerem w młodzieżowej reprezentacji Polski. Także spędziliśmy razem dwa lata na zgrupowaniach i turniejach. Nasza współpraca układała się wtedy dobrze i mam nadzieję, że tak pozostanie. Jeżeli chodzi o drużynę, jak najbardziej jest wszystko w porządku w relacjach trener - zawodnicy.
Wracając jeszcze do tematu Śląska Wrocław. Przyznasz mi rację, że miejsce tego klubu jest w Superlidze.
- Na pewno. Takie zespoły, jak właśnie Śląsk Wrocław czy Wybrzeże Gdańsk zasługują na to, żeby grać w Superlidze. Przyznam szczerze, że w obydwu klubach aspiracje są na to, żeby tam się dostać. Z tego, co wiem we Wrocławiu budowana jest fajna i młoda drużyna. Oczywiście trzeba zauważyć, że w najwyższej klasie rozgrywkowej potrzebne są finanse. Tak naprawdę nie wiadomo jeszcze, jak ułoży się ta droga we Wrocławiu.