Mecz AZS-u UW z GSPR-em Gorzów Wielkopolski nie należał do najlepszych widowisk piłki ręcznej. Choć stołeczny klub wygrał pewnie (35:26), to zarówno jego zawodnicy, jak i trenerzy byli zgodni, że poziom gry zawiódł.
- Oj, słabo to wyglądało - mówił po spotkaniu II trener AZS-u, Robert Lis. - Myślę, że podeszliśmy trochę za spokojnie do tego meczu. Gorzów to ostatnia drużyna w tabeli, zero punktów i zawodnicy myśleli, że wygrają to na chodzonego - dodał.
Choć różnica klas była bardzo widoczna na boisku, to gospodarze długo nie byli w stanie wypracować sobie odpowiedniej przewagi, by uspokoić widowisko. - Zabrakło trochę profesjonalizmu, żeby ten mecz zgnieść już w pierwszej połowie - stwierdził dosadnie szkoleniowiec. - Widać było, że jak przycisnęliśmy w obronie przez dwie, trzy minuty, to odjeżdżaliśmy na pięć, a później dziewięć bramek. Zwycięstwo nie było zagrożone, ale poziom wołał czasem o pomstę do nieba.
Dla warszawskiej ekipy było to trzecie zwycięstwo w tym sezonie, które przerwało serię dwóch porażek. Sytuacja organizacyjna w klubie nie wygląda najlepiej, a zatem i morale nie do końca są na tym poziomie, jakim by sobie życzyli szczypiorniści. Czy wygrana, mimo że ze słabym przeciwnikiem, może przynieść poprawę w tej kwestii? - Każde zwycięstwo może pomóc, zwycięstwo zawsze jest fajne - odpowiada Lis. - Najważniejsze są punkty. Wiadomo, że walczymy o utrzymanie, walczymy o byt. Jak się wychodzi na boisko to po to, by wygrać, a nie po to, by ładnie zagrać - zakończył.
Obecnie AZS UW z sześcioma punktami na koncie lokuje się na dziewiątej pozycji w tabeli grupy A, w I lidze. Kolejny mecz "Orły" również rozegrają u siebie. Do Warszawy za niespełna dwa tygodnie przyjedzie trzecie Wybrzeże Gdańsk.