Alicja Chrabańska: Co prawda od zgrupowania kadry i meczów reprezentacji Białorusi minęło już trochę czasu, ale nie mieliśmy okazji wcześniej podsumować tych spotkań. Poproszę zatem o to teraz.
Kazimierz Kotliński: Dotarłem na drugą połowę zgrupowania, wcześniej musiałem wykonać zobowiązania w klubie. Stawiłem się niemal na sam wyjazd kadry. Z resztą na początku nie trenowałem, bo trener i lekarz klubowy kazali mi wykonać badania. Miałem swój cykl treningowy. Kadra wykupiła mi trzy zastrzyki, trzy dołożyłem sam i po kuracji powoli wracałem do gry. Na pierwszy mecz pojechaliśmy do Islandii. Podróż była nieciekawa, bo mieliśmy dość dziwne połączenie lotnicze. Długo czekaliśmy na lotnisku, do tego zmiana czasu to wymagało dostosowania się. W Islandii było zimno jak zawsze (śmiech). Potrenowaliśmy raz na małej hali, bo nie udostępnili nam hali meczowej. W meczu z Islandczykami do 42. minuty siedziałem na ławce. Zagrałem w tym spotkaniu około dziesięć minut. Islandia to trudny przeciwnik, zwłaszcza na własnym terenie, także mecz nie wyglądał z naszej strony zbyt dobrze. Spodziewaliśmy się tego, że możemy toczyć do jakiegoś czasu wyrównany bój. Były momenty przełamania, ale później rywale rzucali nam 3-4 kontry i znowu był wynik do przodu dla nich. Zawiodła u nas druga linia, prawa strona. Leworęczni mieli na koncie zero bramek. Pierwszy mecz zakończył się dla nas źle. Wracaliśmy w bardzo ponurych nastrojach, tym bardziej że z przebiegu spotkania nie wynikało to, że musimy tak wysoko przegrać. Ale jednak przegraliśmy, osiem bramek to jest za dużo. Po powrocie mieliśmy odnowę, chwilę przerwy. Ja znów miałem mniejsze obciążenia treningowe. Do występu w Mińsk Arena prawie nie trenowałem z zespołem tylko robiłem lekką siłownię. A nas czekał kolejny pojedynek tym razem ze Słowenią. A to rywal bardzo ułożony, tam nie grają indywidualności tylko jest to wyrównany kolektyw. Bramki rozkładają się na cały zespół. Jak zdobywają powiedzmy trzydzieści bramek to każdy zawodnik ma po 2-3. Dynamicznie grają jeden na jeden. Każdy zawodnik, który wchodzi na boisko potrafi wziąć na siebie ciężar gry i podać piłkę tam gdzie jest miejsce na wejście w czystą strefę. Ten mecz był dla nas lepszy. Od samego początku prowadziliśmy i udało się nam wyciągnąć z tego remis. Żałujemy, bo można było wygrać, ale zawsze można było przegrać. Także remis to dobry wynik. Słoweńców mamy w grupie na Mistrzostwach Świata, więc tym bardziej możemy się na nich teraz skupić.
Po tylu latach występów w kadrze narodowej powołanie do niej to ciągle prestiż, wyróżnienie czy już rutyna?
- Jest to ciągle prestiż. Powołanie do kadry narodowej to jest wyznacznik czegoś dobrego. Ci wybrani, najlepsi zawodnicy z danego kraju mają możliwość pokazania siebie, ale i swojego kraju na arenie międzynarodowej. Występy w kadrze to wyzwanie i spełnienie ambicji.
Poza tobą do szerokiej kadry powołany został Sasha Bushkou. Nie znalazł się jednak w składzie meczowym…
- Trenerzy kadry obserwują Sashę. W dobrej dyspozycji byli zawodnicy z podstawowego składu, czyli Maxim Baranov i Denis Rutenko. Denis wcześniej nie grał z powodu operacji barku. Ale po powrocie rzucił 10 bramek w jednym meczu i 7 w drugim, więc pokazał że jest w dobrej formie. Stąd wybór padł na to, żeby nie zmieniać podstawowego składu. W klubie na pozycji Sashy jest teraz Patryk Kuchczyński i Sasha raz grał, raz nie. Wcześniej był numerem jeden na swojej pozycji i może stąd powołanie do kadry. Teraz nie gra tak regularnie i to być może jeden z powodów takich decyzji trenerów reprezentacji. Jest znów powołana szeroka kadra i wszystko wskazuje na to, że znów będziemy razem trenować. A jaki będzie skład wyjazdowy okaże się przed wyjazdem na Mistrzostwa Świata.
Jeśli mówimy o rozgrywkach międzynarodowych nie sposób nie odnieść się do zmian jakie zaszły w reprezentacji Polski…
- Najważniejsza zmiana to zmiana na stanowisku trenera. Teraz jego największą bolączką jest dobrać optymalny skład do gry, czyli nie za mocno zmieniać to co było, ale skorzystać z zawodników, którzy mogą coś wnieść. Widziałem kilka młodych twarzy, kilka niespodzianek. Myślę, że Michael Biegler próbował zobaczyć teraz kto może mu się przydać w zespole. Powołał ludzki, którzy grali dotąd, ale poczynił zmiany. Skorzystał z innej lewej połówki, koła i skrzydeł. Zmiana trenera zawsze może wnieść jakieś pozytywy. Chociaż jako dla reprezentanta Białorusi lepiej, żeby wniósł jakiś negatyw (śmiech). Czekamy na mecz z Polską, chociaż wiemy że to trudny przeciwnik, ale oba zespoły zapewne będą walczyć. Najważniejsze to zająć jak najwyższe miejsce w grupie. Jak najlepszy rezultat daje szansę, gry późnej ze słabszymi rywalami.
Mówisz sporo o zmianie trenera kadry, ale i w Zabrzu taka zmiana nastąpiła…
- Zarząd uznał, że nasze wyniki pod wodzą trenera Zajączkowskiego są za niskie jak na nasz skład. Jeszcze nie została dograna kwestia kto zajmie jego stanowisko. Treningi z Czarkiem i wyniki jakie osiągnęliśmy są pozytywne. Natomiast potrzeba więcej czasu, żeby ocenić jak zwolnienie trenera Zajączkowskiego wpłynęło na zespół. W pierwszym spotkaniu, w Lubinie, zespół walczył, a Czarek ze swojej strony robił co mógł, żeby nam pomóc. Przyjęliśmy to z chęcią pracy. Także był to plus. W niektórych momentach takie szybkie zmiany dokonywane przez trenera Zajączkowskiego nie funkcjonowały. Zawodnik nie zawsze w piłce ręcznej potrafi wejść z ławki na trzy minuty i rzucić ileś bramek. To był jeden z problemów. Może w niektórych meczach gdyby poszczególni zawodnicy dłużej byli na parkiecie rezultaty byłoby bardziej korzystne. Myślę szczególnie o meczach z Czuwajem Przemyśl, Azotami Puławy czy MMTS-em Kwidzyn.
Wspomniałeś o pewnej zmianie w waszej postawie, jakby obudzonej woli walki. Impuls wywołany odwołaniem trenera, efekt dołączenia do składu doświadczonego zawodnika czy zbieg okoliczności?
- Zespół jechał do Lubina z myślą walczyć i to na tyle, żeby wyciągnąć wynik na swoją korzyść za wszelką cenę. To spotkanie pokazało, że nadal jesteśmy kolektywem. Walczyliśmy jeden za drugiego, gdzie była mała luka w obronie znalazł się ktoś kto ją pokrył. Jak ktoś nie rzucił to nadrabialiśmy w obronie i odwrotnie. Każdy zawodnik, który był w Lubinie coś wniósł, nawet jak siedział na ławce i podbudowywał kolegów okrzykami, dopingował. Ten pojedynek pokazał, że w tym zespole jest jeszcze większa wola walki.
Pytałam kilku zawodników o to czego wam brakuje, żeby wygrywać. Za każdym razem gracze rozkładali ręce i mówili, że nie mają pojęcia. Z tego co opowiadasz wydaje się jakby brakowało atmosfery?
- Być może brakowało faktycznie atmosfery. Może nie każdy jest na tyle otwarty, żeby powiedzieć czy tak jest czy nie. Nie było wyraźnie widać, że NMC Powen Zabrze jest monolitem, że jeden gra z drugiego. A wyjazd do Lubina pokazał, że potrafimy być jednością. Kiedy zespół jest monolitem to wygrywa się spotkania. Pojedynek z Zagłębiem był trudny. Pierwszy mecz po zmianie trenera, a do tego miejsce w tabeli takie jakie było. Szkoda zwłaszcza meczu z Czuwajem, który przegraliśmy na własne życzenie. Ale przed nami jeszcze wiele meczów, możemy to jeszcze nadrobić.
Mecz w Lubinie to także debiut w barwach NMC Powen Zabrze Mariusza Jurasika. I to udany debiut. To był element układanki, którego wam brakowało?
- Mariusz to doświadczony zawodnik. Chociaż ja spotykałem się z klubami, w których były wielkie nazwiska i nie było z tego efektów. Natomiast Mariusz dużo wnosi, dużo widzi i stwarza zagrożenie rzutowe. Poza tym potrafi obsłużyć koło, czy skrzydło. Wcześniej bramek z tych stref padało mniej. Mariusz już jest mocnym punktem wyjściowego składu. Józek rozegrał wiele meczów czy to w Niemczech, Kielcach czy Lidze Mistrzów toteż jego doświadczenie wiele może dać zespołowi, coś podpowiedzieć zwłaszcza teraz.
A jeśli chodzi o ciebie, jesteś zadowolony ze swoich występów? Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym, że czekasz na debiut, później jak zadebiutowałeś w większym wymiarze nie byłeś do końca zadowolony.
- Można powiedzieć, że zadebiutowałem z Chrobrym Głogów. W końcówce traciliśmy za dużo piłek w obronie. Ważne jest, żeby na boisku było porozumienie między zawodnikami, a trener czasem tego nie widzi. W tym meczu sami z Sebastianem Kickim dokonaliśmy zmiany. Chciałem już sam, żeby Sebo wszedł do bramki i ta zmiana wyszła nam na dobre. Cieszę się, że udało mi się wejść i pomóc zespołowi. Ale to nie było takie spotkanie od deski do deski.
Rozpoczęliście rudę rewanżową fazy zasadniczej. Jak nastroje na początku tego etapu zmagań, macie poczucie, że trzeba gdzieś gonić te punkty, które tak pechowo straciliście?
- Bardzo żałujemy straconych punktów w Przemyślu i u siebie z MMTS-em. Za wysoka była porażka ze Stalą Mielec, bo przeszliśmy wtedy obok meczu. Jeśli uniknąć tych wspomnianych spotkań to można by powiedzieć, że nic wielkiego się nie wydarzyło. Pierwsza runda odbyła się i jesteśmy na dobrej drodze, ale tych trzech meczów zabrakło. Ale może teraz jesteśmy na tej dobrej drodze… Przed nami jeszcze w tym roku mecz z Azotami Puławy, który pozwoli na pewne podsumowanie jakie są nasze plusy i minusy.