Kamil Kołsut: Gdyby rok temu ktoś powiedział ci, że będziesz o krok od wyjazdu z drużyną narodową na mistrzostwa świata...
Michał Bartczak: Pewnie popukałbym się w głowę i pomyślał, że jest to mało realne. Dziś faktycznie znalazłem się w takiej sytuacji, jest to dla mnie ogromne wyróżnienie i prawdopodobnie przełomowy krok w karierze. Muszę teraz zrobić wszystko, by to przysłowiowe pięć minut jak najlepiej wykorzystać. To jest taka szansa, która przychodzi nagle i jeśli człowiek jej nie złapie, to później w życiu może się już nigdy więcej nie powtórzyć.
Jak zareagowałeś na informację o zmianie selekcjonera reprezentacji Polski? Przyjąłeś to bez większych emocji, czy też gdzieś w głowie zakiełkowała myśl: "kurczę, jest nowe otwarcie, to moja szansa"?
- Zawsze każda zmiana przynosi coś nowego. W tym wypadku było podobnie. Rzeczywiście, gdzieś tam w środku pomyślałem sobie, że ta roszada w kadrze może pociągnąć za sobą zmianę pokoleniową i to jest szansa także dla mnie. Dzięki swojej pracy i dzięki swoim osiągnięciom udało mi się ją wykorzystać. Postawą na boisku zainteresowałem moją osobą trenera Bieglera i dostałem szansę. Mam nadzieję, że uda mi się ją wykorzystać.
Zespół dostał zastrzyk nowej krwi, na zgrupowaniu czuć powiew świeżości. Wygląda na to, że ten zespół zmierza w dobrym kierunku.
- Na pewno zmiany kiedyś musiały nastąpić. Myślę, że właśnie teraz nadarzył się dobry moment na to, by tych nowych graczy do kadry wprowadzać, bo - nie oszukujmy się - dziś ci wszyscy młodzi w większości nie mają szansy grania na europejskim poziomie. Gdzie i kiedy oni mają się uczyć, jeśli nie właśnie na kadrze, podczas meczów międzynarodowych? Zmiana pokoleniowa w każdym sporcie, w każdym zespole jest czymś nieuniknionym, a u nas dochodzi do mniej właśnie teraz. Wszyscy mają tego świadomość i każdy z nas będzie walczył o to, żeby zostać w tej drużynie jak najdłużej.
W twoim wypadku kluczowa była zmiana klubu i przenosiny z Olsztyna do Lubina. Dopiero w Zagłębiu zdołałeś się na dobre odnaleźć oraz udowodnić, że zasługuje na szansę gry w koszulce z orzełkiem na piersi.
- Po części na pewno tak, ale wydaje mi się, że na to tak naprawdę złożyło się kilka czynników. Przede wszystkim - tak jak już mówiłem - nastąpiła zmiana selekcjonera, co pociągnęło za sobą zmianę pokoleniową w kadrze. Nowy trener ma swoją wizję, jeździ po Polsce i szuka nowych twarzy do kadry. Nie ukrywam też, że każdy sam buduje swój dorobek i oprócz tego, że zmieniłem klub, to na pewno pomogła mi też wytężona praca na treningach oraz w trakcie samych meczów.
Nieustające podróże Michaela Bieglera po krajowych halach wydają się działać na was niezwykle pozytywnie. To jest jasny i klarowny sygnał pokazujący, że selekcjoner obserwuje ligę i każdy ma szansę się do kadry dostać, podczas gdy za kadencji Bogdana Wenty grupa reprezentacyjna była raczej bytem zamkniętym i ciężko było się do niej przedrzeć.
- Na pewno to bardzo mobilizuje zawodników, kiedy wiedzą, że mogą dostać szansę, że te drzwi są dla nich cały czas otwarte. Wiedza o tym, że selekcjoner przyjedzie zobaczyć mecz sprawia, iż każdy motywuje się jeszcze bardziej. Rzeczywiście wcześniej było nieco inaczej, był to jednak także inny czas, inna grupa zawodników. Wszystko się zmienia. Trener Biegler chce poznać lepiej środowisko naszej polskiej ligi, bo jest obcokrajowcem i na pewno do tej pory wiedział o nim niewiele. To bardzo fajna rzecz, że selekcjoner jeździ i ma szansę zobaczenia na żywo praktycznie każdego zawodnika.
[nextpage] W kadrze na zgrupowanie przed mistrzostwami świata znalazło się tylko dwóch zawodników mogących występować na prawym skrzydle, bo obok ciebie powołanie dostał jedynie Robert Orzechowski. Czujesz się "pewniakiem" do wyjazdu na styczniowy turniej?
- "Pewniak" to strasznie dziwny slogan, którego ja osobiście bardzo nie lubię. Jest nas tylu, ilu nas jest. Gdyby kandydatów do walki o pozycję na prawym skrzydle było pięciu, to pracowałbym identycznie, z takim samym zaangażowaniem, dając z siebie wszystko. Nie ma dla mnie większego znaczenia to, ilu mam rywali do miejsca w składzie. To jest informacja jedynie dla osób trzecich, które mogę gdzieś tam sobie ustalać teoretyczny skład na mistrzostwa. Na dzień dzisiejszy nie kalkulujemy kto pojedzie, a kto nie. No to jest zdecydowanie za wcześnie. My, jako zawodnicy, pracujemy na boisku, a nie poza nim. Musimy się skupić tylko i wyłącznie na tym.
W tym roku na dobre wystrzeliłeś z bloków i bardzo szybko pniesz się w górę. Jeszcze kilka miesięcy i kibice zaczną cię wysyłać za granicę mówiąc, że w polskiej lidze się marnujesz.
- Nie ukrywam, że byłby to kolejny krok w kierunku rozwoju i dalszego powiększania swoich umiejętności. Rzeczywiście, każdy zawodnik, który chce iść do przodu, musi coś w swoim życiu zmieniać na plus i wyjazd za granicę z pewnością byłby takim ruchem. Na razie oczywiście mówimy o tym czysto teoretycznie, nie wspominając o żadnym konkretnym kierunku, ale gdy cały czas gra się w polskiej lidze, to człowiek popada w pewien marazm. Oprócz dwóch meczów z Płockiem i Kielcami, w których można stawić czoła zawodnikom światowej klasy, w pozostałych przychodzi ci rywalizować z polskimi graczami, z którymi mierzysz się tak naprawdę cały czas, w związku z czym ciężko jest się rozwijać.
Jak oceniasz rywali, z którymi podczas mistrzostw świata zmierzycie się w fazie grupowej? Wydaje się, że losowanie było dla nas szczęśliwe.
- Mówisz szczęśliwe... Prawdę mówiąc nie przyglądałem się dokładnie innym grupom. Serbia i Słowenia to mocne ekipy, a na pewno bardzo niewygodnym przeciwnikiem będą także Koreańczycy, z którymi zawsze nam się grało bardzo ciężko, bo prezentują oni zupełnie inny styl piłki ręcznej. Egzotyczną niewiadomą będzie Arabia Saudyjska. Lekceważyć nie można na pewno Białorusinów, którzy w naszej grupie także powinni się liczyć, bo już mecze eliminacyjne pokazały, że zrobili oni naprawdę duży krok do przodu i są groźni dla każdego.
Jaki sobie stawiacie cel przed styczniowym turniejem?
- Na dzień dzisiejszy ciężko jest jeszcze mówić o jakichkolwiek celach. Podczas pierwszego zgrupowania w Pruszkowie o samych mistrzostwach na dobrą sprawę jeszcze wewnątrz zespołu nie rozmawialiśmy. Nasz cykl jest podzielony na trzy części. Kwestia hiszpańskiego turnieju na pewno będzie się powoli pojawiać, ale najwcześniej dojdzie do tego po świętach, a tematem przewodnim mistrzostwa staną się najprawdopodobniej dopiero po Nowym Roku. Teraz skupiamy się na budowie formy atletycznej, fizycznej... Za wcześnie jest jeszcze na to, by mówić, co chcemy osiągnąć. Na pewno będziemy walczyć o jak najlepsze miejsca, ale to nie jest rozmowa na dziś.
Biorąc pod uwagę zmiany, do jakich doszło w ciągu kilku ostatnich miesięcy wydaje się, że Polska podczas mistrzostw świata będzie sporą niewiadomą. Sami tak naprawdę jeszcze nie wiecie, na co będzie was stać, nie wiedzą tego także rywale. Ta nieprzewidywalność może być naszym atutem.
- Na pewno to może być dla nas sporym plusem. Do tej pory reprezentacja Polski była - jak już wspomniałeś - zamknięta na jedną, konkretną grupę zawodników i przeciwnicy na każdej kolejnej imprezie wiedzieli o nas coraz więcej. Teraz pojawi się sporo nowych twarzy. Wszystko tak naprawdę pozostaje jednak w rękach trenera, który spróbuje to odpowiednio poukładać, oraz w naszych, jak sami do tego podejdziemy i jak wytrzymamy presję, która na pewno już niebawem także się pojawi. Ogólnie jestem dobrej myśli. Czuję, że może być nieźle.
Jakie masz plany na styczeń 2016?
- Bardzo chciałbym nie mieć wówczas dnia wolnego i pojechać na mistrzostwa Europy. Zrealizować swój cel, spełnić jedno z największych marzeń. No i cóż... Mogę powiedzieć to, co na moim miejscu powiedziałby każdy. Zrobię co tylko w mojej mocy, by tak właśnie się stało, by udało mi się wziąć udział w tym turnieju. Będę za to bardzo mocno trzymał kciuki.