Górnik idzie na wojnę z Rumunami. Musi uważać na... zęby!

Meczem z rumuńskim HC Odorheiu Secuiesc szczypiorniści Górnika Zabrze zainaugurują wiosenne zmagania w Challenge Cup. W śląskim klubie nikt drużyny z teoretycznie egzotycznej ligi nie lekceważy.

Górnik Zabrze  po dwóch zwycięstwach z rzędu w PGNiG Superlidze Mężczyzn wraca w sobotni wieczór na parkiety Challenge Cup. W 1/8 finału europejskich rozgrywek śląska drużyna zmierzy się z rumuńskim HC Odorheiu Secuiesc.

Rozgrywki te wśród zespołów czołowych lig handballa nie cieszą się wielką popularnością. Występują tam ekipy II ligi europejskiej, a jeśli już do udziału przystępuje zespół którejś z czołowych lig szczypiorniaka - zazwyczaj to ekipa środka tabeli poprzedniego sezonu.

Tak też stało się z Górnikiem, który wszedł do rozgrywek kuchennymi drzwiami, wykorzystując rezygnację ze startu w europejskich pucharach drużyny z Kwidzyna. W poprzedniej rundzie zabrzanie z łatwością poradzili sobie z mistrzem Belgii Initią Hasselt, a w 1/8 finału los skojarzył ich z ekipą z Rumunii.

W klubie z hali przy ul. Wolności pucharowe rozgrywki traktuje się bardzo poważnie. - To dla nas fajna przygoda i dobra lekcja. Okazja do zasmakowania zupełnie innego handballu i zmierzenia się z drużynami, z którymi nie gra się na co dzień. To fajna nauka dla chłopaków, którzy jeszcze kontaktu z europejskim szczypiorniakiem nie mieli i mogą zebrać nowe doświadczenia - ocenia Michał Kubisztal, gracz Górnika.

Rumuńska piłka ręczna nie należy do europejskich mocarzy. - Losowanie mogło być gorsze, ale mogło być też lepiej. Kwidzyn pokazał dwa lata temu, że z Rumunami będzie bardzo ciężko. Przekonałem się o tym zresztą na własnej skórze, że z takimi drużynami gra się bardzo ciężko. Mierzyłem się z ekipami z tego kraju trzy razy - dwa razy w Śląsku i raz w Zagłębiu Lubin. To wcale nie są łatwe mecze - przestrzega weteran śląskiej drużyny.

Na parkiecie Rumunów cechuje walka wręcz. - Tamtejsze zespoły grają niezwykle ostro, a nawet - jak na nasze warunki - brutalnie w obronie. Na halach w Rumunii, gdzie nie ma telewizji i nikt tego nie widzi, dzieją się po prostu cuda. Pamiętam, że jak grałem tam ze Śląskiem, to skończyło się na kilku wybitych zębach, złamanym żebrze i czterech szwach na głowie. To, co tam się dzieje, to prawdziwa definicja słowa "walka" - puentuje były reprezentant Polski.

Komentarze (0)