Piłka ręczna to gra błędów, ten, kto popełni ich mniej, wygrywa. W pierwszym meczu o awans do najlepszej ósemki Europy między Vive Targami Kielce a Rhein-Neckar Löwen, to kielczanie wypadli lepiej, dzięki czemu zwyciężyli 32:28. Żółto-biało-niebiescy świetnie rozpoczęli spotkanie, co pozwoliło im na niemal natychmiastowe zbudowanie wysokiej przewagi. W drugiej części meczu nie ustrzegli się jednak pomyłek, dzięki czemu pojedynek do końca był emocjonujący, a przed rewanżem w Mannheim nie wszystko jest jeszcze jasne.
Jedno ze starych porzekadeł powiada, że dwa razy nie zdarza się taki sam mecz. Czego zatem można się spodziewać przed spotkaniem w Niemczech? Na pewno ostrej, twardej walki do ostatniej sekundy spotkania i koncentracji już od pierwszego gwizdka sędziego. Polscy kibice marzą o tym, by drugi raz z rzędu zobaczyć drużynę z kraju nad Wisłą występującą w Lanxess Arenie podczas Final Four Ligi Mistrzów. Aby tak się stało kielczanie muszą jednak przejść jeszcze bardzo długą drogę, a przede wszystkim w dwumeczu okazać się drużyną lepszą od RNL. Po pierwszym meczu siódemka z Kielc ma cztery bramki zaliczki. Czy to wystarczy?
- Piłka ręczna to jest taka gra, gdzie dwa, trzy trafienia można odrobić w trzy, cztery minuty. Jesteśmy dobrą i już doświadczoną drużyną. Nie jedziemy tam, aby bronić tej przewagi. Naszym celem będzie zwycięstwo, niezależnie od tego, czy jedną, dwoma, czy dziesięcioma bramkami. Jedziemy tam, aby wygrać - mówi rozgrywający kieleckiej drużyny, Michał Jurecki i dodaje. - Każda akcja będzie na wagę złota. Musimy być skupieni przez pełne sześćdziesiąt minut. Każdy szczegół może być na wagę awansu.
Pierwszy mecz między obiema drużynami przebiegał falami, na co szczególną uwagę zwraca trener mistrzów Polski, Tomasz Strząbała. - Mamy zadatek czterech bramek, co niektórym mogło się wydawać za mało po tym meczu w Kielcach. Spójrzmy jednak na to, że naszym rywalem jest zespół, który ma szansę na mistrzostwo Niemiec, który w Lidze Mistrzów przegrał tylko jedne zawody, oni nie są słabi. Jeżeli my potrafimy z nimi po 20. minutach prowadzić siedmioma, a później z remisu odskoczyć znów na cztery to można być spokojnym, zwłaszcza, że część zawodników czuje się, że jest w dobrej formie. Nasze nastawienie i determinacja muszą być jednak jeszcze większa - analizuje szkoleniowiec.
Jednym z zawodników, którzy uważają, że cztery bramki to tak naprawdę niewielka różnica jest Sławomir Szmal. Bramkarz przez kilka sezonów występował w barwach Lwów, więc doskonale wie, czego można się spodziewać po jego byłych klubowych kolegach.
- Cztery trafienia to nie jest za dużo. Sytuacja jest taka, że może się wszystko zdarzyć. Pokazuje to choćby wynik ostatniego meczu, gdzie prowadziliśmy już siedmioma bramkami, a w pewnym momencie był remis. To świadczy o jakości obu zespołów - mówi popularny "Kasa" i dodaje ze śmiechem. - Czułbym się spokojnie, gdybyśmy mieli piętnaście bramek przewagi.
Oby tylko Landin nie zostal bohaterem, a bedzie dobrze...