- Dla mnie bohaterem spotkania był Piotr Chrapkowski, który zdobył trzy ważne bramki i w kluczowym momencie zabrał piłkę Ivanowi Cupiciowi - dodał zawodnik Vive Tauron Kielce.
W 1/4 finału mistrzostw świata piłkarzy ręcznych Polacy rozegrali swój najlepszy mecz w turnieju i niespodziewanie pokonali Chorwatów 24:22. Porażka kolegów z kadry zasmuciła nieobecnego w Katarze Denisa Bunticia. Od czterech lat występujący w Polsce szczypiornista podkreśla jednak, że biało-czerwoni wygrali zasłużenie i w kolejnych spotkaniach będzie trzymał kciuki za drużynę trenera Michaela Bieglera.
[ad=rectangle]
Czego według pana najbardziej brakowało Chorwatom w tym spotkaniu?
- Myślę, że zabrakło kontrataków. One zawsze były naszą mocną stroną, a tym razem ich zabrakło. I dlatego przegraliśmy.
Który moment spotkania był według pana decydujący?
- Według mnie Chorwacja przegrała mecz, gdy było 20:20 i graliśmy sześciu na czterech. Piękną bramkę rzucił wtedy Mariusz Jurkiewicz - taki rzut udaje się raz na dziesięć prób. Na dodatek Marko Kopljar został wykluczony na dwie minuty. Uważam, że niesłusznie otrzymał karę.
Mało bramek zdobyli chorwaccy skrzydłowi, pana klubowi koledzy z Vive Kielce Manuel Strlek i Ivan Cupić. Ich występ można ocenić jako słaby?
- Manuel i Ivan wcale nie zagrali słabo. "Manu" dopiero w ostatniej minucie oddał pierwszy rzut. On jest skrzydłowym, sam nic nie zrobi. Ivan też miał mało sytuacji. Wasz zespół zamykał skrzydła, poza tym dobrze bronił Szmal.
Mogło trochę dziwić, że pana rodacy nie grali w obronie systemem 5-1 z wysuniętym Igorem Vorim. Ten sposób gry w defensywie przynosił Chorwatom efekty na poprzednich wielkich turniejach.
- Myślałem, że w obronie zagramy systemem 5-1 przez cały mecz. Ja właśnie tak bym zrobił. Trzeba jednak przyznać, że nasza defensywa była super, przez pierwsze piętnaście minut Polacy zdobyli przecież tylko dwie bramki, i to nie ona była przyczyną porażki.
W trakcie spotkania atmosfera była nerwowa, doszło do kilku spięć między zawodnikami obu zespołów. Brzydko zachował się Igor Vori, który celowo uderzył leżącego na ziemi Kamila Syprzaka. Jak ocenić ten wybryk?
- Nie lubię takich zachowań, ale Syprzak robi podobne "akcje". Sam wiem o tym najlepiej, bo wiele razy grałem przeciwko niemu w polskiej lidze. Nie lubię tego, ale w piłce ręcznej takie rzeczy się zdarzają.
Było nerwowo, ale nie brakowało też fantastycznych akcji. Tą najbardziej spektakularną przeprowadził chyba Przemysław Krajewski, który rzucił gola w stylu meczu gwiazd NBA
- Takie bramki pamięta się przez całe życie. Bardzo ładny gol, zdobyć taką bramkę w ćwierćfinale mistrzostw świata to wyjątkowa sprawa. W tym momencie przychodzi na myśl, ale on rzucił swoją "cyrkową" bramkę, gdy Chorwacja wysoko prowadziła, na dodatek nie był to tak ważny mecz. Krajewski zdobył swoją bramkę w walce o półfinał MŚ, a to jednak co innego.
Kolejnym przeciwnikiem naszej drużyny będzie Katar. Jak ocenia pan szanse reprezentacji Polski na awans do finału?
- Czeka was bardzo ciężki mecz z Katarem. Gospodarze turnieju są mocnym zespołem, pokonali Słowenię, Niemców, przez długi czas prowadzili z Hiszpanią. Polakom nie będzie łatwo, ale macie według mnie duże szanse, by zagrać o złoto.
A czy jeśli Katar pokona Polskę i zagra o złoto, to czy występ w finale MŚ drużyny złożonej z "kupionych" graczy nie będzie wstydem dla światowej piłki ręcznej?
- Dla zawodników? Na pewno nie, ktoś pozwolił im grać w tej drużynie, więc nie ma żadnego wstydu. Inną sprawą jest właśnie to, że na to pozwolono. Ja bym nie pozwolił. Jeśli masz w Katarze ojca, mamę, babcię czy dziadka, nie ma problemu. No ale IHF postanowił, że można grać dla jakiegoś kraju i bez tego.
Ja żałuję tylko, że w półfinale Polacy nie zagrają z Niemcami. To byłoby coś, gdyby zmierzyli się jeszcze raz z drużyną, którą wyeliminowali w barażach, a z którą przegrali potem w fazie grupowej mistrzostw świata.
Rozmawiał: Grzegorz Wojnarowski