Trzeba myśleć o jutrze - rozmowa z Małgorzatą Sadowską, bramkarką reprezentacji Polski

Kryzys w gdańskiej piłce ręcznej trwa. Po wycofaniu się kilka lat temu zespołów Wybrzeża i Spójni, tym razem problemy dotknęły piłkarki ręczne AZS AWFiS. Termin spłaty długów minął, a zawodniczki nadal nie dostały swoich pieniędzy. O całej sytuacji rozmawialiśmy z ósmą w VI Gdańskiej Gali Sportu, bramkarką AZS AWFiS, Małgorzatą Sadowską.

Michał Gałęzewski: Zostałaś wyróżniona na Gdańskiej Gali Sportu. Czy to pożegnalne wyróżnienie w Gdańsku?

Małgorzata Sadowska: Na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że pożegnalne. Ciężko będzie wyjechać i znaleźć się w nowej rzeczywistości, ale taka jest sytuacja, do której zmusił nas Gdańsk i władze uczelni i tak trzeba będzie zrobić.

To miłe, że na koniec ciebie tak obdarowano...

- Jest to sympatyczne, ale nie jest to moment, w którym mogłabym się uśmiechać od ucha do ucha, a smutna chwila - nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich.

Patrząc na sytuację innych gdańskich dyscyplin, piłka ręczna ma naprawdę pod górkę...

- Mamy pod górkę. Ciężko jest pokazywać palcem dlaczego mamy pod tą górkę. Fakty są jednak takie, że nie ma pieniędzy, termin na spłatę minął i czekamy na decyzję związku.

Może problemy biorą się z tego, że w samym Gdańsku jest 11 drużyn z Ekstraklas do podziału i sponsorzy wybierają bardziej medialne sporty?

- Nie można porównywać piłki nożnej, czy siatkówki z piłką ręczną. Miesięczne stypendia dla całego naszego zespołu, to średnie stypendium średniego zawodnika koszykówki, czy siatkówki. Jest to kwestia chęci i poprowadzenia wszystkiego, jednak jak na razie takiej inicjatywy nie ma.

Może jest to też kwestia promocji? Poza pasjonatami piłki ręcznej nikt nie wie, że jest mecz, a spotkania niejednokrotnie pokrywają się z innymi imprezami sportowymi w Gdańsku.

- Ale kto się ma tym zajmować? Nie wyjdę z koleżankami z transparentami, rozwieszać plakaty w tramwajach i krzyczeć Chodźcie na nasz mecz. Powinny być od tego odpowiednie osoby w klubie, a takich osób po prostu nie ma.

Widzisz jakieś szanse na ratunek tego klubu?

- Sytuacja zmienia się z godziny na godzinę. W środę rano była szansa, że znajdą się pieniądze, a popołudniu takiej szansy już nie było. Już nie wiemy w co mamy wierzyć. Wiemy jedno - termin upłynął i trzeba myśleć o jutrze.

Porozmawiajmy więc o jutrze. Gdzie zamierzasz przejść?

- Mam kilka propozycji jednak ostatecznej decyzji jeszcze nie podjęłam. Muszę poczekać jeszcze na decyzję związku, choć nie ukrywam, że Lublin jest atrakcyjną propozycją. Wszyscy piszą, że już tam na pewno będę grała, jednak to nie prawda, ciągle rozważam, żeby tam przejść.

Rozważasz grę zagranicą?

- W tej chwili raczej nie. Może kiedyś pomyślę o jakimś wojażu.

Gdyby w Gdańsku w przyszłości uporano by się z problemami, to wróciłabyś do gry w tym mieście?

- Na pewno zrobiłabym wszystko, żeby wrócić. Urodziłam się w Gdańsku i chciałabym, żeby ten klub istniał. Nawet jak odejdę, to będę chciała tu zaglądać i przychodzić na treningi, bo jestem bardzo mocno związana z tym miejscem. Gdyby była możliwość powrotu do Gdańska na sportową emeryturę, to byłaby to wielka przyjemność. Na dzień dzisiejszy się to jednak nie zapowiada.

Na ostatnim meczu zeszłaś bardzo szybko z boiska...

- Był to bardzo szybki mecz w moim wykonaniu, zagrałam całe trzy minuty (śmiech, dop.red.). Miał to być mecz pożegnalny, jednak nie zdążyłam się pożegnać i nie zdążyłam zrobić totalnie nic.

Komentarze (0)