Niedzielny mecz był widowiskiem jednostronnym. Zabrzanie szybko wypracowali sobie kilka bramek przewagi i w dalszej części spotkania spokojnie kontrolowali przebieg boiskowych wydarzeń. Podopieczni Patrika Liljestranda prowadzili 9:4, 29:20 i 36:25, by ostatecznie zwyciężyć różnicą dziewięciu trafień.
[ad=rectangle]
- Pierwsza połowa wyglądała trochę tak, jak nasz mecz ćwierćfinałowy z Górnikiem. Wtedy przegrywaliśmy ośmioma bramkami, ale potrafiliśmy się z tego wykopać. Zaczęliśmy walczyć i biegać, w zespole była mobilizacja. Tym razem tego zabrakło. Nie było ikry, werwy - przyznaje Skrabania.
Górnik zrewanżował się Azotom za porażkę w ćwierćfinale mistrzostw Polski. - Po rywalach było widać determinację i to, że są podrażnieni porażką w lidze - nie kryje zawodnik Azotów. - Górnik miał bardzo krótką ławkę, a jego zawodnicy biegali dużo więcej od nas. Byliśmy śnięci, chodziliśmy po boisku. Nie potrafiliśmy się pobudzić do walki. Wyglądało to tak, jakbyśmy chcieli dokończyć mecz i jechać do domu. W ten sposób nie da się grać w piłkę ręczną. Mogę tylko przeprosić kibiców - mówi.
- Mamy dużo do poprawy - podsumowuje Skrabania. - W sobotę nasza gra niby wyglądała fajnie, bo postawiliśmy się Wiśle, ale w sumie w dwóch spotkaniach straciliśmy aż osiemdziesiąt bramek. Musimy mocno trenować, bo najważniejsze mecze sezonu dopiero przed nami.