Oławianie z napędem na Górniaka

Bocheńscy kibice naprawdę długo czekali na powrót I ligi do ich miasta. I w końcu, MOSiR Bochnia otworzył sezon pierwszoligowy meczem we własnej hali. Mimo wielkich nadziei na sukces - w starciu dwóch beniaminków lepszy okazał się jednak ten z Oławy.

Joanna Dobranowska
Joanna Dobranowska

Czekali, czekali i w końcu się doczekali. Sympatycy bocheńskiej piłki ręcznej po ponad czterech latach, w końcu powitali I ligę w miejscowej hali widowiskowo-sportowej. Zespół prowadzony przez Ryszarda Tabora na pewno chciał zafundować swym kibicom niespodziankę w postaci zwycięstwa "na dzień dobry", ale już pierwsze akcje pokazały jak trudno będzie o taki rezultat. Wprawdzie po trafieniu Kacpra Króla to gospodarze cieszyli się z prowadzenia 1:0, ale na odpowiedź Moto-Jelcza bochnianie długo nie musieli czekać. Drużyna gości stosunkowo szybko odskoczyła na dwubramkowe prowadzenie, ale to nie to było prawdziwym ciosem dla ekipy MOSiR-u. Boisko opuścić musiał Mateusz Bujak, a na ile poważna jest kontuzja kolana której się nabawił, dopiero się okaże.

Mimo osłabienia, bochnianie robili co mogli by napsuć choć trochę krwi oławianom. I rzeczywiście, za sprawą szarżującego w okolicach linii dziewiątego metra Mateusza Nowaka udało im się nieco podrażnić podopiecznych Krzysztofa Mistaka. W 21. minucie meczu na tablicy świetlnej widniał nawet wynik 7:5 korzystny dla gospodarzy, ale beniaminek z Oławy, który ma ambitne plany na ten sezon, nie miał zamiaru stać z założonymi rękami i patrzeć jak bochnianie dokładają kolejne trafienia do swego dorobku. Pierwsza połowa była jeszcze stosunkowo wyrównana, ale drużyna gości już zaczynała powoli wprowadzać w życie swój tajny plan. Choć prawdę powiedziawszy, już po pierwszych dziesięciu minutach meczu było wiadomo na kim w tym spotkaniu będzie najbardziej polegała ekipa Moto-Jelcza. Tą tajną bronią  miał być zapewne Krzysztof Górniak, który - jak pokazywały kolejne minuty meczu - dwoił się i troił w oławskiej ofensywie.

Na przerwę goście schodzili z jedną bramką zapasu, ale nie musieli długo czekać na to aby to prowadzenie uległo zmianie - na ich korzyść oczywiście. W 39. minucie był wynik 14:14, ale kolejne minuty pokazały jak trudno bochnianom przebić się przez defensywne szyki rywala. Podopieczni trenera Tabora nie tylko mieli problem ze sforsowaniem linii obrońców z Oławy, ale kolejną zaporą - momentami wręcz nie do przejścia - był dla nich Bartłomiej Pawlak strzegący bramki Moto-Jelcza. Inną kwestią były błędy własne reprezentantów Bochni, a także marnowane przez nich dogodne sytuacje bramkowe (jak chociażby trzy niewykorzystane rzuty karne). W 50. minucie wynik był już prawie jak wyrok dla bochnian - prawie, gdyż lokalni kibice nadal głośno dopingowali swój zespół. 15:22 - wynik oznaczający siedem bramek przewagi oławian robił jednak wrażenie na gospodarzach. Mimo ambitnej walki, do której ekipę MOSiR-u poderwał jeszcze w końcówce świetnie interweniujący bramkarz Tomasz Węgrzyn, zawodnicy z województwa małopolskiego nie zdołali już w tym meczu sprawić żadnej niespodzianki. Tym bardziej, że nie potrafili wyłączyć z gry Krzysztofa Górniaka, a to on był prawdziwą siłą napędową drużyny Moto-Jelcza w tym spotkaniu.

MOSiR Bochnia - LKPR Moto-Jelcz Oława 20:27 (10:11)

MOSiR: Gut, Węgrzyn - Nowak 6, Najuch 4, Król 3, Janas 2, Spieszny 2, Zubik 2, Janus 1, Budziosz, Bujak, Kozioł, Lysy, Pach.
Karne: 0/3.
Kary: 6 min.

Moto-Jelcz:
Schodowski, Pawlak - Górniak 9, Sawicki 4, Herudziński 3, Kijek 3, Garbacz 2, Rutkowski 2, Klinger 1, Makowiejew 1, Pokora 1, Paluch.
Karne: 1/2.
Kary:
 8 min.
Czerwona kartka: Paluch (32 min).

Sędziowali: Jacek Moskalczyk i Marcin Pazdro.

Widzów: 400.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×