Pierwsza połowa spotkania w Hali Stulecia we Wrocławiu wyglądała analogicznie jak pojedynek z Ukrainą, rozegrany dzień wcześniej. Skrzydłowi polskiej kadry, na czele z Przemysławem Krajewskim, urywali się defensorom rywali i przewaga Biało-Czerwonych rosła z minuty na minutę. - W pierwszej połowie zagraliśmy rewelacyjnie w ataku. 22 bramki przez 30 minut to naprawdę super wynik - relacjonuje Piotr Chrapkowski, rozgrywający reprezentacji Polski.
Do przerwy zawodnicy Michaela Bieglera prowadzili 22:14 i mieli przed sobą autostradę do triumfu w Christmas Cup. Biało-Czerwoni napotkali jednak na silny opór rywali. - W drugiej części bramkarz Czechów lepiej bronił, nawet w bardzo trudnych sytuacjach, dlatego nas podgonili. Może byliśmy trochę mniej skoncentrowani z powodu dużej przewagi. Takich błędów nie powinno się popełniać. Czesi niepotrzebnie zbliżyli się na trzy bramki. Zamiast spokojnie prowadzić ośmioma bramkami od 45 minuty, to musieliśmy walczyć do końca - analizuje Chrapkowski.
Niedoskonałości w grze Polaków nie dziwią. Przygotowania związane z elementami piłkarskiego rzemiosła dopiero przed Biało-Czerwonymi. - W Płocku było dużo żelastwa, a mniej ruchu z piłką. Nie mieliśmy zbyt wielu szans, by przećwiczyć obronę i atak. Podczas treningów w Krakowie skupimy się właściwie tylko na piłce ręcznej i czasami dojdzie do tego trochę siłowni. Myślę, że z każdym dniem będziemy wyglądali coraz lepiej - zaznacza reprezentant kraju.
Polacy zgodnie z oczekiwaniami zgarnęli zwycięstwo w Christmas Cup, ale powodów do hurraoptymizmu nie ma. - Żeby ugrać coś na mistrzostwach Europy, trzeba pokazać się z jeszcze lepszej strony - zakończył Chrapkowski.
Marcin Górczyński z Wrocławia
[color=black]Siatkarki nie kalkulują. Do Turcji po "bilety" do Rio!
{"id":"","title":""}
[/color]