Eugeniusz Lijewski: Cały czas trzymam kciuki zaciśnięte za naszych chłopaków

Cały czas trzymam kciuki zaciśnięte za naszych chłopaków. Myślę, że podobnie robi cały Ostrów Wielkopolski - mówi Eugeniusz Lijewski, ojciec dwójki polskich szczypiornistów, którzy w piątek zagrają o finał Mistrzostw Świata.

Jak pan przeżył ten pojedynek z Norwegią?

Eugeniusz Lijewski: Jak każdy inny mecz. Piłka ręczna to mój zawód i każde spotkanie przeżywam na swój sposób. Wierzyłem, że nasz zespół nie złoży broni, ale przyznam się szczerze, iż na dwie minuty przed końcem opadłem z sił. Ciężko było przewidzieć, że ta końcówka się ułoży tak wspaniale dla nas. Rzutem Artura Siódmiaka nasi chłopcy postawili kropkę nad i.

Była eksplozja radości?

- Oczywiście. Pewnie, jak w większości polskich domów, bardzo się cieszyliśmy. To była ogromna niespodzianka. Nikt chyba nie przewidziałby takiego scenariusza. Kiedy trener Norwegów wziął czas, wydawało mi się, że nasi rywale zagrają ustawioną akcję w ostatnich sekundach. Ich najlepszy zawodnik popełnił jednak ogromny błąd. Chciał dograć do kołowego, który był jednak po drugiej stronie. W efekcie, stracił piłkę, którą przejął Artur Siódmiak. On z kolei zachował się rewelacyjnie. Końcówka meczu, ogromna presja, a on nie zastanawiał się, tylko rzucił do pustej bramki. Ktoś inny może próbowałby rozegrać tę piłkę do kolegów. Artur Siódmiak z zimną krwią wykonał rzut i zapewnił nam awans do półfinału.

Półfinał z Chorwacją będzie chyba najtrudniejszym z dotychczasowych meczów?

- Chorwacja to bardzo silny zespół. W ich szeregach występują znakomici zawodnicy, mistrzowie olimpijscy i świata. Większość z tych zawodników gra w najsilniejszych ligach świata. Poza tym Chorwacja jest gospodarzem mistrzostw. Ma za sobą tysiące entuzjastycznie reagujących kibiców. Na ich meczach są komplety widzów. Mają niesamowity doping. Takie mecze gra się zupełnie inaczej. Kibice są ósmym czy nawet dziewiątym zawodnikiem na boisku.

Ma pan kontakt z synami. Co słychać w kadrze, jaka atmosfera panuje przed półfinałem?

- Zapewniają o tym, że będą walczyć. Co z tego wyjdzie, przekonamy się w piątek wieczorem. Mam obawy o zdrowie młodszego syna, Krzysztofa, któremu cały czas dokucza ból w kolanie. Do wyleczenia tej kontuzji potrzeba czasu. Ostatnie mecze pokazały, że Krzysztof nie jest w pełni sił i nie gra na sto procent możliwości. Kontuzjowane kolano ciągle go boli i jak sam mi powiedział, gra na jednej nodze.

Wybiera się pan do Chorwacji na decydujące mecze?

- Dwa lata temu pojechałem do Niemiec na finał. Szczęścia chłopakom nie przyniosłem, więc teraz postanowiłem, że wraz z małżonką te mecze obejrzymy za pośrednictwem telewizji, najprawdopodobniej na telebimie przed ostrowskim ratuszem.

Wspólne oglądanie meczów na telebimie to dobry pomysł?

- Doskonały. Tylko przyklasnąć inicjatywie władz miasta. Wspólne oglądanie meczu na telebimie przez ostrowian na pewno jest popularyzacją szczypiorniaka wśród dzieci i młodzieży. Już teraz obserwuję, jak wynik reprezentacji wpływa na zainteresowanie piłką ręczną. Młodzież na zajęciach wychowania fizycznego, nie chce grać w piłkę nożną, czy koszykówkę, ale właśnie w piłkę ręczną. Czy ktoś potrafi, czy nie, chce grać. Jedni mówią, że są Sławomirem Szmalem, inni Karolem Bieleckim, a jeszcze inni Marcinem Lijewskim. Dzięki grze reprezentacji, młodzi ludzie mają swoich idoli. Cieszy mnie to bardzo.

Komentarze (0)