WP SportoweFakty: Oba ćwierćfinałowe spotkania były niesamowicie wyrównane. Można się było tego spodziewać.
Ljubomir Vranjes: Tak, to było wiadomo od samego początku. Te 120 minut tylko potwierdziło tezę, iż mierzyły się dwie wspaniałe ekipy. To równie dobrze mógł być finał Ligi Mistrzów. Za nami dwa fantastyczne mecze, w których obie ekipy balansowały na cienkiej linie. Każda, nawet najmniejsza decyzja mogła być opłakana w skutkach. I w końcu zadecydowała jedna bramka!
Był element, w którym Flensburg był zdecydowanie lepszy?
- Nie. Myślę jednak, że my też zasłużyliśmy na awans. Obie "siódemki" zagrały fantastycznie. Taki jest właśnie sport, zadecydował szczegół, jeden celny rzut, może jedna decyzja sędziowska. Nie chce w to wnikać. Musimy przełknąć gorycz porażki i jak najszybciej zapomnieć o tym spotkaniu.
Myśli pan, że Vive stać na wygranie Ligi Mistrzów?
- Pewnie. To świetny zespół z wybitnym trenerem. Może tak, jak my przed dwoma laty, okażą się czarnym koniem? Kto wie. W Kolonii dzieją się cuda.
ZOBACZ WIDEO Vive Tauron Kielce w Final Four!
We Flensburgu od lat zatrudniacie samych wojowników. Dlaczego ceni ich pan tak bardzo?
- Sport jest piękny i zasługuje na prawdziwych "fighterów". Determinacja i konsekwencja w dążeniu do zwycięstwa jest dla mnie najważniejsza. Zaakceptuję, gdy ktoś się pomyli, nie trafi, źle poda. Nigdy jednak nie zrozumiem braku zaangażowania i walki. To dla mnie podstawa.
Przeciwko Vive zagrał tylko jeden Niemiec - Holger Glandorf. Nie wydaje się to panu dziwne?
- W składzie mamy kilku innych Niemców, ale są to raczej juniorzy. Szukając wzmocnień patrzymy globalnie. Mam określoną filozofię, to skandynawska szkoła. Koncentruję się właśnie na Skandynawach i uzupełniam ich Niemcami oraz graczami ze środkowej Europy. Podoba mi się takie połączenie. Uważam, że obecne proporcje są w porządku
Jaki jest sekret stylu gry Flensburga? Dlaczego inni nie potrafią nawet zbliżyć się do waszego tempa?
- To efekt wieloletnich treningów. Niby każdy wie jak zagramy, a jednak zawsze jest to zaskoczenie. Uwielbiam nasz styl, pielęgnuję go. Czasem przeżywamy kryzysy, ale się nie załamujemy. Tak jak teraz.
Za chwilę może się okazać, że skończycie ten sezon bez trofeum.
- Na pewno z rytmu wybiło nas Euro. Poza tym zagraliśmy w sezonie już ponad 50 ciężkich meczów. To szaleństwo! Ile zagrało Vive? Co najmniej 10 mniej. W Bundeslidze nie możesz zagrać na 70 proc., bo przegrasz. Kielczanie mogą przez pół sezonu grać na pół gwizdka, a i tak u siebie w kraju zgarną dublet. To ogromna różnica. A my sezonu jeszcze nie przegraliśmy. Wciąż mamy szanse na Puchar Niemiec. Może zawalczymy także o Bundesligę, choć szanse są nikłe.
Mówi się, że jest pan bardzo wymagający. Widać to na czasach, gdy rozrysowując skomplikowaną akcję w 30 sekund. To działa?
- Tak, to zdaje to egzamin. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z wymagań, które stawiam. Czasami są niedociągnięcia, ale zawodnicy starają się wykonywać założenia. Na czasie rysuję tylko jedną akcję. Zazwyczaj bardziej skomplikowaną niż zwykle, ale do przyswojenia. Dla zawodników na takim poziomie to żaden problem.
Na ławce jest pan bardzo żywiołowy. To kwestia charakteru?
- Zawsze chcę jak najlepiej dla mojej drużyny. Jak mi coś nie pasuje to krzyczę, sugestywnie gestykuluję. Nie jestem olbrzymem, więc czasem też skaczę. Zdarza mi się też ekspresyjnie przekazywać zawodnikom uwagi w defensywie lub karcić ich za atak. Jestem sobą. Wtedy czuję, że żyję.
Rozmawiał Maciej Szarek