Środowe spotkanie w Kielcach było jednym z lepszych, na jakich w życiu byłem. Elektryzująca atmosfera, ogromna stawka. I choć gra obu drużyn była toporna - nie można tu nawet wspominać o cieszącym oko "sexy handballu" - to widowisko obejrzeliśmy przednie. Szkoda, że cieniem na całości położyły się sędziowskie błędy i wydarzenia ostatnich akcji.
Cień całkowicie zakrył to, co powinniśmy wspominać - niesamowitą technikę Lasse Svana Hansena, który w pierwszych dwóch akcjach niemal z zerowego kąta pokonywał Marina Sego; fizyczną potęgę Michała Jureckiego, który znowu żył każdą akcją; przemianę Rasmusa Lauge Schmidta z zahukanego zmiennika w playmakera i egzekutora pełną gębą; chłodzącego głowy swoich graczy Tałanta Dujszebajewa, który co chwila sygnalizował im, by nie wdawali się w słowne potyczki; fenomenalne szybkie wznowienia Flensburga; pięć niewykorzystanych karnych przez Vive, "nieobecność" Holgera Glandorfa; wreszcie trzeci w historii awans kielczan do Final Four.
Tymczasem tematem numer jeden jest ostatnia akcja meczu. Przypomnijmy - Flensburg ma piłkę i trzy sekundy na zdobycie bramki dającej awans do Final Four. Niemcy grają siedmiu na czterech. Lauge Schmidt decyduje się na podanie do kołowego, ten stojąc na linii szóstego metra piłkę łapie, ale bramki nie zdobywa. Gracze Flensburga domagają się karnego, lecz francuscy sędziowie pozostają niewzruszeni. Powtórki pokazują, że Tobias Reichmann w początkowej fazie akcji ciągnął za koszulkę, a następnie pchał próbującego złapać piłkę Kresimira Kozinę.
ZOBACZ WIDEO Vive Tauron Kielce w Final Four!
Nie dziwię się rozgoryczeniu zawodników Flensburga. Nie dziwię się Ljubomirowi Vranjesowi mówiącemu podczas pomeczowej konferencji, że jego zespołowi należał się rzut karny. Nie dziwię się też niemieckim mediom "grzejącym" temat. Dziwię się jedynie Mattiasowi Anderssonowi, który uderza w ckliwe tony i pisze na Twitterze: "Jak wytłumaczyć to, co wydarzyło się w środę, 9-letniemu synowi, który sam gra w piłkę i zna zasady?".
Szwed jest wielkim bramkarzem, ale pamięć musi mieć krótką, bo nie wspomina o faulu na Mateuszu Jachlewskim z 33. minuty i przerwaniu kontry, za co nie otrzymał żadnej (!) kary. Ale takie jego prawo.
Jednocześnie cieszy mnie, że nikt z Vive nie zdecydował się na wejście w ten słowny spór i udowadnianie swoich racji. A przecież kielczanie mieliby sporo argumentów - wystarczy przywołać wspomniany faul Anderssona na Jachlewskim czy też brak trzeciego dwuminutowego wykluczenia dla Lauge Schmidta za atak na twarz Jureckiego. Każdy kij ma dwa końce.
Cały problem w tym, że temat szybko ostygnie, a w przepisach gry nic się nie zmieni. Czy EHF wyciągnie z tego wnioski? Przypuszczam, że zamiecie raczej sprawę pod dywan. Jak zawsze. I to mimo, że tym razem temat dotyczy niemieckiego klubu.
A zmiany są konieczne. Ile w ostatnich - powiedzmy dwóch - latach było sytuacji, w których rażące błędy sędziów decydowały o wyniku meczu? Zawodnicy Vive znają sprawę z autopsji, bo choćby w październiku Barcelona wyrwała im remis po sędziowskim babolu. By nie sięgać pamięcią daleko, wystarczy inne magiczne słowo: Katar. W kraju takich sytuacji też mieliśmy multum. Wiedzą o tym w Płocku (finał Pucharu Polski), Zabrzu (mecz z Wisłą w tym sezonie) i innych miastach.
Co z tym zrobić? Jak "ugryźć" temat, by nie zmieniać oblicza gry? Te najczęściej pojawiające się propozycje - tak zwiększenie liczby sędziów, jak i wideo challenge dla arbitrów (nie tylko ten bramkowy, na razie nieudany po skandalu z kobiecych MŚ w Danii) powinny być wzięte pod uwagę. Choćby na tym najwyższym poziomie - turniejach mistrzowskich czy Lidze Mistrzów.
Może zacznijmy od dwóch dodatkowych arbitrów bramkowych? Gra stała się zbyt szybka, by jeden stojący przy bramce sędzia był w stanie przez 60 minut kontrolować 4 przepychających się na kole zawodników, sprawdzać czy skrzydłowi nie podparli rzutów (co jest nagminne) i jeszcze weryfikować, czy bramkarz wpadł z piłką do bramki czy nie. Nie wspominając o innych kwestiach - przekroczeniu linii szóstego metra czy bronieniu w kole.
Wśród zawodników i kibiców coraz powszechniejsze jest zdanie, że tylko zawodowi sędziowie pomogą dyscyplinie. Bzdura. Błędy nadal będą się pojawiać. Ale jeśli arbitrzy nie są pewni swojej decyzji - niech sprawdzą powtórkę na monitorze. Skrzydłowy podparł rzut? Zweryfikujmy to. Zawodnik padł po rzekomym kontakcie z rywalem? Sprawdźmy.
W środowym meczu w Kielcach takich stykowych i dwuznacznych sytuacji było co najmniej 10. Spotkanie prowadzili Francuzi Thierry Dentz i Denis Reibel - przez wielu (głównie zagranicznych) dziennikarzy uważani za jedną z najlepszych par na świecie. To, że się nie sprawdzili, nie podlega dyskusji.
Główny argument przeciwko wideo challenge to spowolnienie tempa gry. Czy te przerwy rzeczywiście miałyby tak wielki wpływ? W mojej ocenie - nie. A nawet jeśli - sprawiedliwość i ludzie zostawiający zdrowie na parkiecie są tego warci. Niech sędziowie w ostatnich trzech minutach meczu weryfikują nawet każdą sporną akcję. To nie tylko pomoże grze, ale i ściągnie presję z arbitrów.
Legendarny niemiecki szczypiornista Stefan Kretzschmar napisał na Twitterze, że sędziowie mają zbyt wielki wpływ na wyniki meczów i to jest wada tego sportu. Zgadzam się z nim. Można jednak sprawić, by nie wszystko było zależne od tego, co dwóch arbitrów zauważy/nie zauważy lub wyegzekwuje/nie wyegzekwuje. Należy się to i trenerom, i zawodnikom i nam wszystkim.