[b]
WP SportoweFakty: We wtorek wrócił pan do Hali Legionów, w której świecił pan największe triumfy. Czy okres gry w Vive to był najlepszy czas w pana karierze?[/b]
Bartosz Konitz: W pewnym sensie tak. Do Kielc przyjechałem z Holandii, gdzie piłka ręczna jest amatorskim sportem i spędziłem tutaj bardzo owocne cztery lata, podczas których zdobyłem cztery puchary. Miałem okazję zadebiutować w Lidze Mistrzów, pierwszy raz poczuć piłkę ręczną na najwyższym poziomie. Ten okres na dobre ukształtował mnie także jako zawodnika. Aż miło patrzeć jak klub poszedł do przodu od tego 2006 roku.
Po tym, jak pański epizod w Bundeslidze okazał się nie do końca udany, pierwszy raz zawitał pan do Szczecina. I to był strzał w dziesiątkę.
- Zdecydowanie. Po tych dwóch latach spędzonych w Niemczech, dopiero po transferze do Szczecina odzyskałem radość z gry i znów w pełni się odnalazłem. Mając to na uwadze, po nieudanym roku w Płocku, Pogoń była naturalnym wyborem.
ZOBACZ WIDEO Mama Roberta Lewandowskiego: Liczę na finał mistrzostw świata z udziałem Polski i Roberta
Właśnie. Odchodząc do Orlen Wisły sądził pan, że wróci jeszcze do Szczecina?
- Miałem to z tyłu głowy. Kontrakt w Płocku był tylko na rok, a kiedy po trzech czy czterech miesiącach grania rozwaliłem bark wiedziałem, że po sezonie najpewniej trzeba będzie szukać nowego zespołu. Wciąż miałem bardzo dobry kontakt z klubem ze Szczecina, więc decyzja o powrocie była łatwa.
Co zadecydowało, że przygoda w Płocku się nie udała?
- Od początku miałem problemy barkiem. Najpierw wersja była taka, że po krótkiej rehabilitacji wszystko wróci do normy i nie będzie przeszkadzać w grze. Okazało się jednak, że sprawa się pogarszała. Na Euro zdołałem doprowadzić się do stanu używalności, ale gdy wróciłem do Płocka to niedługo potem na jednym z treningów niefortunnie upadłem i było już po graniu.
Teraz Bartosz Konitz jest wreszcie w 100 proc. sprawny?
- Nie, jeszcze nie. Są pozostałości i bóle, szczególnie po meczu. Wciąż potrzebuję 2-3 dni, żeby dojść do siebie. Niestety, nasz terminarz z powodu przesuwania spotkań na początku sezonu jest teraz taki, że gramy właściwie co trzy dni, jak gdybyśmy występowali w Lidze Mistrzów. Jeżeli mamy jedno starcie w tygodniu i mogę kilka dni spokojnie potrenować, pójść na rehabilitację, to jest naprawdę dobrze. Problem robi się natomiast przy dużych natężeniach.
Chciałby Pan jeszcze raz spróbować swoich sił za granicą?
- Zobaczymy. Bardzo ważna jest teraz dla mnie rodzina, mam dwójkę małych dzieci. Po głowie chodzi, żeby wrócić do Holandii, ale na razie skupiam się na grze w Szczecinie i dbaniu o zdrowie. Mam kontrakt na kolejny rok, więc na razie nie ma się czym martwić.
W lipcu mówił pan, że w związku z urazami do reprezentacji ma bardzo daleko. Po pół roku coś się zmieniło?
- Zmienił się trener i koncepcja drużyny, teraz stawia się raczej na młodszych zawodników. Nowy zespół potrzebuje czasu, a ci chłopacy, którzy teraz dopiero rozpoczęli przygodę z reprezentacją, sprawią nam jeszcze dużo radości. Szykują się na Tokio i wierzę, że wówczas będą gotowi. Ja na razie nie widzę siebie w tej kadrze. Póki nie dojdę do pełni zdrowia i formy, nawet o tym nie myślę.
Jedyną drogą do zdobycia atencji trenera Dujszebajewa wydaje się być powtórka z rozrywki: odbudowanie formy w Szczecinie. To trudna sprawa, bo że Pogoń gra w tym sezonie słabo.
- To kwestia kontuzji. Nawet patrząc na siebie: myślałem, że do dobrej gry wrócę o wiele, wiele wcześniej, rehabilitacja się jednak przedłuża. Arkadiusz Bosy podobnie, dopiero teraz wrócił na parkiet. Na razie zespół dochodzi do siebie i zaczynamy zbierać punkty. Pierwsza runda była nieudana, druga może być tylko lepsza.
Impulsem do lepszej gry miał być zmiana trenera.
- Faktycznych zmian po przyjściu Mariusza Jurasika jest niewiele. Idziemy tym samym cyklem co wcześniej, dobrze jednak mieć taką legendę na ławce. "Józek" ma potężny bagaż doświadczeń, dużo widzi na boisku, potrafi szybko analizować grę. Dla młodszych zawodników jest ogromnym autorytetem. A dodatkowo jak sam wejdzie na boisko, to też potrafi pomóc.
We wtorek nie wszystko wyszło zgodnie z waszymi oczekiwaniami. Czego zabrakło?
- Do Kielc przyjeżdża się po lekcje. Mamy dużo młodych chłopaków i dla nich taki mecz to wielka sprawa i fajne przeżycie. Przed meczem chcieliśmy stracić mało bramek i nie starać się grać takim samym tempem jak Vive, bo to by się dla nas źle skończyło. To udało się zrealizować. Dlatego zwalnialiśmy, a w końcówce udało się nawet podreperować wynik. Wstydu nie było.
Rozmawiał Maciej Szarek