Dziennikarze i kibice piłki ręcznej w całej Europie zbierali zęby z podłogi. We wrześniu 2017 roku prezes Bertus Servaas zakasował konkurencję, na zorganizowanej z pompą konferencji prasowej przedstawił długoterminowy plan rozwoju, ściągnął kolejne gwiazdy, w tym bramkarza Andreasa Wolffa. Transferem żyła sportowa część Niemiec. - To tak, jakby z Bayernu Monachium odszedł Manuel Neuer - komentował dziennikarz SkySports Denis Bayer.
W Kielcach rosło handballowe imperium, potentat na miarę Barcelony czy Ciudad Real, które niegdyś opanowały Ligę Mistrzów. Drużyna zbudowana nie na kolejny sezon, a na 3-4 lata do przodu.
Rzeczywistość brutalnie ściągnęła PGE VIVE Kielce na ziemię. Za kilka miesięcy wielkich nazwisk może już nie być. Zostaną wspomnienia o heroicznym boju w finale Ligi Mistrzów 2016, łamiącym utarte schematy. O straceńczej pogoni, wojnie nerwów w dogrywce i karnych, o niepohamowanym wybuchu radości po zwycięstwie z Veszprem.
Bomba z opóźnionym zapłonem
W środowisku pogłoski o tarapatach mistrzów Polski krążyły od dawna, problem nawarstwiał się od 2-3 lat. Krążyła opinia, że Manuel Strlek, jeden z symboli drużyny, przeczuwał zbliżający się kryzys, dlatego wybrał ofertę Veszprem. Tak źle jednak jeszcze nie było. Długi, rekordowe zaległości w wypłatach (sięgające lutego), znaczna redukcja zarobków. Niepokojące sygnały poszły w świat, zagraniczni dziennikarze wiedzieli o wszystkim zanim problemy wyszły na światło dzienne. Lawina ruszyła, kiedy Dean Bombac, czołowy środkowy globu, odszedł z VIVE. Cztery lata przed końcem kontraktu! Takiego gracza, w takich okolicznościach, nie oddaje się lekką ręką bez istotnych pobudek.
Po kilku dniach wszystko stało się klarowne, mistrzowie Polski są po uszy w długach. Zawodnicy poszli na ugodę, by uratować klub przed bankructwem. Słoweniec nalegał na transfer, bo jako jedyny nie zgodził się na obniżkę wypłaty o 25 proc. - Nie jesteśmy jakkolwiek zagrożeni. Ryzyko pojawiłoby się tylko, gdybym nie dogadał się z zawodnikami, a to już załatwione. Oddaliśmy Deana do Szeged, bo chcieliśmy zamknąć budżet - wyjaśniał Servaas.
Właściciel szukał pomocy w ratuszu, zwrócił się do radnych o rekordowe dofinansowanie - 4,5 mln złotych, chociaż miasto już wcześniej przekazało 2,5 mln. Trzeci rok z rzędu VIVE poprosiło o dodatkowy zastrzyk funduszy, tym razem dwukrotnie większy niż w poprzednich latach. Środki pozwoliłyby zasypać dziurę w budżecie i błyskawicznie spłacić zaległości. Prezydent Kielc Wojciech Lubawski nie owijał w bawełnę: - Nie mamy takich pieniędzy. Po rozliczeniu półrocza możemy mówić maksymalnie o paruset tysiącach. Prezes Servaas powiedział, że jeżeli chcemy klub na obecnym poziomie, to musimy dać 4,5 miliona złotych. Nie odważę się zabrać takiej kwoty innym podmiotom.
Gigant się chwieje
VIVE przeszarżowało z możliwościami. Kolejne wsparcie od grupy PGE nie zapewni spokoju w najbliższych latach, przy obecnych wydatkach podsumowanie nadal będzie świecić się na czerwono. - Nie chcę narzekać na pewnych ludzi, ale po prostu nie dotrzymali słowa. Wpisaliśmy większe kwoty do budżetu, bo liczyliśmy na ich pomoc. Okazało się, że będzie inaczej. Przez to mamy lukę. Teraz jestem na to uczulony i w następnym roku zaufamy tylko temu, co znajdzie się na papierze - mówił nam Servaas.
O upadku nie ma mowy, do czerwca 2019 roku nie dojdzie do krachu. Jeśli jednak wkrótce nie pojawi się możny sponsor, rozpocznie się polityka zaciskania pasa, VIVE sprzeda swoje gwiazdy. Europejscy magnaci ostrzą zęby na Lukę Cindricia, Alexa Dujshebaeva czy Blaża Janca.
Do skutku może nie dojść spektakularny transfer Wolffa, o czym głośno w Kilonii. W końcu z czegoś trzeba Niemcowi zapłacić wynegocjowane 40 tys. euro miesięcznie, a wątpliwe, by gwiazdor piłki ręcznej pozbył się 25 proc. obiecanych zarobków, skoro niedawno PSG oferowało mu dwa razy tyle co VIVE. Według naszych informacji, jeśli przez najbliższe pół roku nie znajdą się środki, Wolff nie pojawi się w Kielcach. Servaas nie skomentował tych wieści, bo od ponad tygodnia, czyli od czasu konferencji prasowej prezydenta Lubawskiego, nie możemy się z nim skontaktować.
Wojna podjazdowa
Prezes i pozostali członkowie zarządu wystosowali jedynie oświadczenie na temat przyszłości. - Klub ma problemy finansowe, na tyle kontrolowane, że nie wykluczą nas z rozgrywek w sezonie 2018/2019, ale na tyle zauważalne, że mogą zaważyć na dalszym rozwoju klubu i jego poziomie sportowym. (...) Mamy nadzieję, że w toku publicznej debaty uda nam się wypracować rozwiązanie, dzięki któremu pozyskamy środki niezbędne do dalszego rozwoju na najwyższym poziomie sportowym - napisali.
Jeszcze dalej, może za daleko, w swoim liście otwartym poszedł trener Tałant Dujszebajew: - Apeluję do władz o przemyślenie swojej decyzji, której później już nie uda się zmienić. Na bazie własnych doświadczeń w hiszpańskich klubach przekonuje, że warto przeznaczyć miejskie środki na drużynę.
Wszystko to przypomina medialną wojnę podjazdową. VIVE jest rozczarowane werdyktem, wbijało zarządcom szpile, przypominało o wartości marketingowej zespołu, zdecydowanie przekraczającej sumę, jaką mistrzowie Polski otrzymują z ratusza. Prezydent Lubawski odpowiadał: Te 4,5 miliona to jest tyle, ile przeznaczamy rocznie na kilkadziesiąt klubów sportowych w Kielcach. Dla nich 10-20 tysięcy to wręcz kwestia istnienia. Nie odważę się w tej chwili zabrać komuś pieniędzy, które zostały zapisane w budżecie.
Ranga problemów jest niebagatelna, w klubie rzucili wszystkie ręce na pokład i wypatrują jednocześnie alternatywnego wyjścia. Poczyniono pierwsze kroki, za pozyskiwanie sponsorów i sprzedaż reklam odpowiada nowo zatrudniony Dominic Niehoff, do niedawno pracownik piłkarskiej Korony. Aktualny budżet (około 26 mln złotych) plasuje VIVE w środku europejskiej stawki, jest wykorzystany do cna. Ewentualna redukcja finansów o 2-3 mln złotych właściwie wyrzuci krajowego hegemona z europejskiej czołówki. Zamiast przemyślanych, długofalowych ruchów na rynku, często wyprzedzających działania rywali, zacznie się oglądanie każdej złotówki i transfery z niższej półki. Elita odskoczy. Może nawet bezpowrotnie.
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 84. Rafał Fronia: Polscy dziennikarze pod K2 narażali własne życie. To było niepotrzebne