Dwa lata ligi zawodowej to całkiem pokaźna lista sukcesów, ale także rozczarowań. Zupełnie nie sprawdziły się "nowinki" w systemie rozgrywek. Dwie grupy i bonusowe oczka stały wszystkim ością w gardle. Gubili się zawodnicy, trenerzy, kibice i dziennikarze. Dla postronnego obserwatora to wszystko było zbyt zagmatwane, by zaprzątać sobie głowę. Podział zespołów, choć według jasnych kryteriów, budził kontrowersje. Wystarczyło powygrywać z dołem tabeli własnej grupy, zgarnąć premie punktowe i ćwierćfinał - po barażach (kolejne udziwnienie) - stawał się realną opcją.
Powrót do przeszłości
Nie ma co ganić Superligi za próby unowocześnienia skostniałych rozgrywek. Dopiero w praniu wyszło, że nowe koncepcje niekoniecznie sprawdzają się w piłce ręcznej. Bundesliga, najlepsza liga świata, gra systemem mecz-rewanż, bez fazy play-off i nikt nie narzeka. Władze naszych rozgrywek poszły tą drogą i uprościły zasady. Od tego sezonu powrócono do klasycznego podziału na grupę mistrzowską i spadkową, aczkolwiek z pewnymi modyfikacjami.
Po fazie zasadniczej osiem pierwszych zespołów zakwalifikuje się do ćwierćfinałów. W fazie play-off zaplanowano dwumecze, czyli nic nowego, schemat sprawdzony od lat w Polsce. Tutaj wielkich kontrowersji nie ma, za to w kwestii spadków obruszyły się te potencjalnie słabsze zespoły.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: partnerka Ronaldo zachwyciła na festiwalu w Wenecji
Przez dwa lata Superliga zapewniła im miękkie lądowanie. Niezależnie od dorobku, nie można było zlecieć klasę niżej, chyba że z powodów organizacyjnych. Niektóre zespoły od połowy sezonu grały o pietruszkę - ćwierćfinały pozostawały poza zasięgiem, a o utrzymanie nikt się nie martwił, stąd tak wiele spotkań "cieszyło się" nikłym zainteresowaniem. By uniknąć potyczek o czapkę gruszek, drużynom z miejsc 9-14 zostanie wyzerowany dorobek po rundzie zasadniczej. Niezależnie od wcześniejszych wyników, wszyscy wystartują z czystą kartą. Z jednej strony - będzie ciekawie do ostatniej kolejki. Z drugiej - outsiderzy mogą zaoszczędzić siły na boje o utrzymanie. Nie daj Boże, komuś przytrafi się plaga urazów i nieszczęście gotowe. Wydaje się jednak, że całość zmian wyjdzie Superlidze na dobre.
Wielka trójka i peleton
Organizacyjnie na plus, pod względem sportowym Superliga też nie wygląda najgorzej (chociaż bez rewelacji). Żarty się skończyły, więc raczej koniec ze słabeuszami. Przykładowo Arka Gdynia, zdecydowanie najsłabszy uczestnik poprzedniego sezonu, wymieniła ponad pół składu i nie musi spaść, choć najczęściej pojawia się w typowaniach do spadku. Może przynajmniej poziom stanie się bardziej wyrównany, bo z tym bywało różnie.
Całą resztę o lata świetlne odsadziło PGE VIVE Kielce. Abstrahując od problemów finansowych mistrzów Polski, skład jest absolutnie poza zasięgiem większości przeciwników, a Luka Cindrić pewnie wciągnie Superligę nosem. W Płocku liczą, że Xavier Sabate będzie cudotwórcą i z zawodników z niższej półki zrobi drużynę zdolną do pogoni za VIVE. Na miejscu Nafciarzy bardziej martwiłbym się jednak tym, co dzieje się z tyłu. Prezes Jerzy Witaszek chce ich przyprzeć do muru, na ławce Azotów usiadł w końcu człowiek ze świeżym spojrzeniem na piłkę ręczną. Trener Bartosz Jurecki dostał kolejne ciekawe nazwiska do wykorzystania. Na parkiecie zastąpi go Łukasz Rogulski, w Puławach pojawili się znani w Europie Ante Kaleb i Jerko Matulić. Jeśli Jurecki właściwie poukłada siódemkę, Azoty mogą przynajmniej raz zawrócić Wisłę.
Musiałby się stać jakiś kataklizm, by układ czołowej trójki uległ zmianie. Znacznie więcej będzie się działo za plecami "wielkich". NMC Górnik Zabrze przewodzi goniącemu peletonowi, a pamiętając ich sportową złość po przegranym ćwierćfinale z Gwardią, można się spodziewać efektownego startu. Akurat opolanie rozsmakowali się w półfinałach i w nieznacznie zmodyfikowanym składzie liczą na powtórkę. Ciężko pracowali w Kwidzynie, gdzie Tomasz Strząbała wziął w ryzy czarnego konia, MMTS. W Głogowie mała rewolucja pokoleniowa, metodę małych kroczków obrali w Kaliszu, w młodzież bezgranicznie wierzą w Lubinie. Na miejscach od czwartego do ósmego może wydarzyć się naprawdę bardzo dużo.
Strach ma wielkie oczy
Na dole tabeli zrobi się bardzo tłoczno. SPR Stal Mielec fatalnie grała w sparingach i pomimo wzmocnień nie postawilibyśmy pieniędzy na ich pewne utrzymanie. Sandra Spa Pogoń dokooptowała tylko dwóch graczy, ale o tyle ważnych, że to środkowi - procesory w szczecińskiej maszynie. Skład ustabilizował Piotrkowianin Piotrków Trybunalski, za to z czołowych graczy ograbiono Energa Wybrzeże Gdańsk. Co oczywiste, wszyscy wzbraniają się przed zapleczem, pierwszoligowa otchłań może na długi czas pochłonąć spadkowicza. Wprawdzie przed tym sezonem zwycięzcy pierwszej ligi nie spełnili wymagań licencyjnych, ale za rok może być inaczej i nie ma raczej co liczyć na utrzymanie w Superlidze psim swędem ze względu na kłopoty kandydatów. Na awans czają się już SPR PWSZ Tarnów czy KPR Legionowo.
Przydałoby się, by Superliga wykreowała kolejne talenty. Skoro w tym roku większość spotkań będzie "o coś", trenerzy niekoniecznie zechcą masowo ogrywać narybek. W poprzednich sezonach był to standard, teraz na stałe przebiją się tylko ci najlepsi. Nawet to lepiej, bo ostatnie młodzieżowe mistrzostwa Europy, z licznymi superligowcami w składzie, wyszły tragicznie, więc rzeczywiście nadeszła pora na poważniejsze wyzwania dla tych wiecznie młodych-zdolnych.
Sezon zainauguruje mecz w Opolu. Gwardia zagra z PGE VIVE (31 sierpnia, godz. 18.30).