Początek rywalizacji dwóch drużyn, które w sezonie 2018/2019 jeszcze nie zdobyły punktu, nie był najlepszym widowiskiem dla oka kibica. Nie wiodło się zwłaszcza gospodarzom. Bramkę zamurował Maciej Pieńczewski. Szczecinianie premierowe trafienie zaliczyli dopiero ze stałego fragmentu gry w 10. minucie rywalizacji. Potem wydarzenia boiskowe determinowane były głównie przez błędy jednych i drugich.
- To był szalony mecz - przyznał Paweł Krupa. - W pierwszej połowie padło bardzo mało bramek. Atak zupełnie nam nie wychodził. Na drugą część wyszliśmy trochę bardziej zmotywowani. W ostatnich piętnastu minutach znowu zanotowaliśmy przestój. Zdaje się, że wtedy rzuciliśmy tylko dwie bramki. Tak grać nie można - dosadnie skwitował postawę swoje drużyny lewy rozgrywający.
Jego zdaniem wpływ na przebieg zawodów miał fakt, że w takim meczu walczy się o punkty bez względu na inne przeciwności. A tych w przypadku gospodarzy było całkiem dużo. - Myślę, że wpłynęła na to duża chęć zwycięstwa. Przez to ten mecz wyglądał, jak wyglądał.
Piotr Frelek najwięcej uwag w przerwie spotkania miał do przedniej formacji, w której zawodziło bardzo wiele rzeczy, np. głupie straty przy próbie podania. - Mówiliśmy dużo o ataku, bo obrona funkcjonowała nieźle. Do niej nie można się było przyczepić. Pomógł nam bardzo bramkarz (Marek Bartosik - dop. red.). Atak wyglądał strasznie słabo - ocenił popularny "Pawka".
On sam poprawił celność. Wystarczy wspomnieć, że w pierwszej połowie ani jeden jego rzut nie ugrzązł w siatce. Po zmianie stron było o wiele lepiej. Trafił aż sześć razy, dzięki czemu Pogoń wypracowała przewagę (19:15) i utrzymała ją do końca meczu. - W pierwszej połowie dałem porzucać Mateuszowi Zarembie. W drugiej wziąłem to już na siebie - podsumował doświadczony szczypiornista.
ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Wielkie emocje w Piotrkowie Tryb. NMC Górnik wywiązał się z roli faworyta