Nowe życie Bartosza Jureckiego. "Nie będzie kolejnego rozdziału Shreka"

Facebook / KS Azoty Pulawy / Na zdjęciu: Bartosz Jurecki w roli trenera Azotów Puławy
Facebook / KS Azoty Pulawy / Na zdjęciu: Bartosz Jurecki w roli trenera Azotów Puławy

Bartosz Jurecki zakończył niespodziewanie sportową karierę. Mimo że podpisał kontrakt z Azotami Puławy na kolejny sezon, od lipca został trenerem tego zespołu. - Nie zmieniłbym tego co wybrałem - mówi.

Daniel Kordulski, WP SportoweFakty: Z perspektywy czasu nie żałuje pan decyzji o zakończeniu kariery? Pewnie można było jeszcze chociaż jeden sezon pobiegać po parkiecie, zamiast denerwować się przy linii bocznej...

Bartosz Jurecki, trener Azotów Puławy: Na pewno ta praca jest bardziej stresująca. Czasem wracam do domu bardzo zmęczony. To chyba przez to, że przez cały czas muszę zastanawiać się co zrobić, żeby z naszą grą było lepiej. Nie żałuję jednak tej decyzji. Bardzo podoba mi się to, co robię i mam nadzieję, że inni też są zadowoleni. Uczę się tego zawodu, cały czas rozwijam. Docieramy się z chłopakami i nie zmieniłbym tego, co wybrałem.

[b]

Rozumiem, że nie potrzebuje pan już półgodzinnej rozgrzewki po wstaniu z łóżka, żeby dojść fizycznie do siebie, jak mówił pan kiedyś w rozmowie z moim redakcyjnym kolegą?[/b]

(śmiech). Oczywiście teraz jest już trochę lepiej, bo nie trenuję co dzień z chłopakami, czasem pójdę na siłownię. Teraz to już tylko parę minut. Jest dużo lepiej i nie mam takich problemów.

Na ile w pracy trenerskiej wykorzystuje pan to, co podpatrzył grając kilka sezonów w Bundeslidze? Wreszcie czy Bartosz Jurecki ma swój wzór trenerski wśród ludzi wykonujących ten zawód?

Tak jak już kiedyś mówiłem, nie mam jednego wzoru. Od każdego trenera z którym współpracowałem starałem się "zabrać" te rzeczy które wydawały mi się najlepsze i najbardziej przydatne, a także pasujące do mojej taktyki.

ZOBACZ WIDEO: Para polskich wspinaczy zdominowała MŚ. "Niesamowite! Do tej pory przechodzi mnie dreszcz"

Pana dwaj koledzy ze "złotej drużyny" Bogdana Wenty wydali biografie. Ostatnio stało się to modne także wśród sportowców. Najpierw pojawiła się książka Grzegorza Tkaczyka, a miesiąc temu Karol Bielecki wydał swojego "Wojownika". Bartosza Jureckiego nie kusi, żeby dołączyć do tego grona?

Miałem już nawet pewne propozycje. Jeśli bym się zdecydował ofiarowano mi pomoc, ale nie zamierzam iść w tę stronę. Po prostu nie mam takiej potrzeby.

Domyślam się, że kilka ciekawych historii z pana kariery zebrało by się w takim tomiku...

Podejrzewam, że tak, ale wolę to zachować dla siebie. Oczywiście każdy ma do tego prawo i szanuję każdą decyzję.

Nie doczekamy się więc książki autorstwa Bartosza Jureckiego...?

Nie będzie nowego rozdziału o "Shreku" (śmiech).

Zejdźmy na ławkę. Ma już pan refleksje po ośmiu kolejkach PGNiG Superligi? Czy można się już pokusić o wytypowanie podium na koniec rundy zasadniczej?

Myślę, że nie, bo sezon jest bardzo interesujący i emocjonujący dla kibiców. Zaczęły się spadki z ligi i widać, że każdy walczy o wygraną od pierwszej do ostatniej minuty. Nie ma meczów o nic, wszyscy chcą znaleźć się w czołowej ósemce. Za to te drużyny, które aspirują trochę wyżej też mają lepsze i gorsze dni, różnie z tym bywa. Nie brakuje ciekawych rozstrzygnięć. Oczywiście póki co poza zasięgiem jest zespół z Kielc, który rozegrał fantastyczne spotkanie z Wisłą Płock i udowodnił, że w tym sezonie są dużo mocniejszą drużyną niż rok temu. Nie można powiedzieć, że numer jeden jest już znany, bo to jest sport, dużo się może jeszcze okazać, ale na tę chwilę są faworytami.

Nie oszukujmy się jednak, że Orlen Wisła w tym sezonie spuściła z tonu. To też spowodowało taką różnicę jak w ostatniej odsłonie "świętej wojny".

Na pewno zaszły zmiany i na ten moment drużyna z Płocka jest słabsza od VIVE, które prezentuje się bardzo dobrze i ma mocniejszy skład. Nie skreślałbym jednak Wisły, bo też mają bardzo dobrych zawodników. Teraz znaleźli się w trochę trudnym dla siebie momencie. Sezon jest jednak bardzo długi, w każdej chwili mogą się obudzić i pokazać najlepszą piłkę ręczną jaką mogą zagrać.

Od meczu z Górnikiem Zabrze minęło już trochę czasu, ale wróćmy jeszcze na chwilę do przyczyn porażki Azotów. Co takiego nie zafunkcjonowało w waszej grze, że po raz pierwszy w tym sezonie zeszliście z parkietu pokonani?

Złożyło się na to parę czynników. Górnik grał dużo siedmiu na sześciu, a my nie we wszystkich momentach trzymaliśmy się swoich założeń. W pierwszej połowie przestrzeliliśmy dużo stuprocentowych sytuacji i Mateusz Kornecki w bramce miał wysoką średnią obron, to też cały czas trzymało wynik. My oczywiście również mieliśmy bardzo mocnego bramkarza (Wadim Bogdanow - przyp. red.). Tak jak powiedział trener Trtik, drużyny stworzyły fajne widowisko, a niuanse zadecydowały o tym, że drużyna z Zabrza wygrała.

A jak by się pan odniósł do opinii, że za mało graliście w tym meczu bokami? Współpraca z obrotowymi też pozostawiała do życzenia. Rozgrywający z kolei nie zawsze sobie radzili, sporo rzutów z dystansu było niecelnych.

Przed wszystkim za mało było ruchu bez piłki. Uczulaliśmy się przez cały czas, że przy tak wysuniętej obronie Górnika, każde przebiegnięcie bez spowoduje jakieś delikatne zamieszanie, a tego brakowało. Czekaliśmy na piłkę i dopiero potem ruszaliśmy. Było za to szarpanie się i trochę za dużo gry jeden na jeden. Pod koniec zdobyliśmy kilka łatwych bramek po zaplanowanych akcjach, więc myślę, że nie było najgorzej. Oczywiście porażka boli, bo myślę, że mogliśmy ten mecz spokojnie wygrać.

Zobacz inne teksty autora

Źródło artykułu: