W Piotrkowie Trybunalskim zapewne żałują, że w 2018 roku nie można rozegrać przykładowo trzech wiosennych kolejek. Siła rozpędu jest tak duża, że Piotrkowianin mógłby zdmuchnąć kolejnych rywali. Zespół, który w ostatnich sezonach rzadko wychodził z ligowej szarzyzny, nagle stał się objawieniem.
- Gdyby ktoś mi powiedział przed sezonem, że na półmetku będziemy mieli 21 punktów i siódme miejsce, to brałbym w ciemno. Mamy nawet niedosyt, bo z Wybrzeżem i MMTS-em mogliśmy jeszcze dołożyć sześć oczek i byłoby rewelacyjnie. To już za nami, śmiejemy się w szatni, że może dobrze się stało. Mieliśmy przynajmniej jeszcze większą motywację na końcówkę rundy, co przełożyło się na wyniki - mówił obrotowy Adam Pacześny.
Zwycięstwa z MKS-em Kalisz, Stalą Mielec i Chrobrym zapewniły awans do ósemki. Ligowy średniak, bez gwiazd w składzie, wyprzedza konkurentów o teoretycznie większym potencjale. Trzypunktowa strata do szóstej Gwardii nie przekreśla szans na kolejny skok w tabeli.
Jak łyse konie
Karta zaczęła iść w połowie listopada. Piotrkowianin zdobył pierwsze punkty u siebie i odczarował halę "Relax", będącą jego wielkim atutem. Pasjonujący bój z Azotami Puławy idealnie podsumowała zwycięska bramka Sebastiana Iskry po heroicznym rajdzie. Piłka wpadła do siatki niemal równo z syreną. Puściły hamulce, po chwili Iskra leżał przykryty przez szalejących kolegów.
- W naszych głowach siedziało, że nie mieliśmy wygranej u siebie. Bardzo chcieliśmy uszczęśliwić naszych kibiców. Padło na Azoty, co jeszcze bardziej cieszy. A potem ruszyło - wyjaśnił Pacześny.
Równie istotnym momentem sezonu była... wysoka porażka w Płocku (24:38), gdzie Piotrkowianin jechał z dużymi nadziejami, przecież w marcu 2017 roku pokonał u siebie Nafciarzy. - Po meczu w Płocku mieliśmy spotkanie w szatni. Zostaliśmy dłużej po treningu, wyjaśniliśmy sobie nieporozumienia, pogadaliśmy o błędach. Od pamiętnej "szatniówki" wszystko poszło do przodu - kontynuował Pacześny.
Panowie mogli sobie wygarnąć, co im leżało na żołądku, bo Piotrkowianin to tak naprawdę zgraja kumpli, znających się jak łyse konie. O rokrocznej rewolucji kadrowej nie ma mowy. Tomasz Mróz spędza w klubie dziesiąty sezon, Szymon Woynowski ósmy, rok krócej w Piotrkowie są Damian Procho i Sebastian Iskra, w 2013 roku przyszli Pacześny, Marcin Tórz i Piotr Swat. Nawet jedynemu cudzoziemcowi Romanowi Pożarkowi jest tak dobrze, że od siedmiu sezonów nigdzie się nie rusza. Większość zespołu była z klubem na dobre i na złe, także po spadku do I ligi. Także trener Dmytro Zinczuk, który płynnie przeszedł na drugą stronę rzeki i zamienił przy okazji strój meczowy na dres.
- To nasz duży atut, niewiele jest takich klubów. Trzymamy się razem, panuje dobra atmosfera, jesteśmy zgrani i to zaprocentowało w Superlidze - ocenił Pacześny.
Wychodzą z cienia
Do tej pory szczypiorniści z Piotrkowa okazjonalnie pojawiali się w świadomości niedzielnego kibica piłki ręcznej. Pierwsze skojarzenia? Kontrowersyjny walkower w Płocku po spóźnieniu służb medycznych i znacznie lepiej wspominane sensacyjne zwycięstwa, gdy Piotrkowianin ucierał nosa ligowym potentatom. W 2017 roku na rozkładzie znalazła się Wisła Płock, kilkanaście miesięcy później NMC Górnik Zabrze, niedawno Azoty Puławy. Pojedyncze efektowne sukcesy były miłą odmianą, ale tylko ładnie wyglądały po latach. Drogę do fazy play-off zamykały przeciętne występy z drużynami na podobnym poziomie jak Piotrkowianin.
- To nie kwestia motywacji, bardziej chodzi o te oczekiwania względem nas. Tam, gdzie nie musimy wygrać, gramy na luzie i więcej nam wychodzi. Gdy pojawia się presja, to zaczynają się pomyłki - wyjaśniał kiedyś Piotr Swat. - Ten luz odblokowuje w nas podkłady umiejętności - stwierdził Pacześny.
- Sami chcieliśmy sobie w końcu udowodnić, że stać nas na fazę play-off - dodał obrotowy. Jak na razie zawodnicy trenera Zinczuka wykonali pierwszy krok. Równie dobrej pozycji wyjściowej nie mieli od dawna, a na pewno po raz pierwszy są tak wysoko w trzyletniej historii ligi zawodowej.
ZOBACZ WIDEO "Podsumowanie tygodnia". Fatalny mecz na szczycie Lotto Ekstraklasy. "Kit zamiast hitu"