Bartosz Kowalczyk: Zderzyłem się z rzeczywistością. Co udaje się w lidze, rzadko przechodzi w kadrze

- Trzeba być pozytywnie bezczelnym, by w moim wieku rozstawiać po parkiecie Kamila Syprzaka czy Bartosza Jureckiego - mówi Bartosz Kowalczyk, który niedawno zadebiutował w reprezentacji Polski. - To był najlepszy prezent, jaki znalazłem pod choinką.

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Bartosz Kowalczyk Newspix / Norbert Barczyk / PressFocus / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Bartosz Kowalczyk
Jesienią Bartosz Kowalczyk został wybrany najlepszym środkowym rozgrywającym rundy wg redakcji WP SportoweFakty. Lider SPR Stali Mielec to także piąty najlepszy strzelec ligi na półmetku rozgrywek (71 bramek w 14 spotkaniach).

Nic dziwnego więc, że selekcjoner reprezentacji Polski, Piotr Przybecki, w końcu dał szansę i 22-latkowi. To już siódmy zawodnik testowany na środku rozegrania za jego kadencji. Nie trzeba mówić, jak duże problemy ma polska reprezentacja ze znalezieniem gracza na tę pozycję. 28 grudnia 2018 roku, meczem z Japonią, Kowalczyk zadebiutował w dorosłej reprezentacji Polski. Uchodzi za jedną z większych nadziei polskiego szczypiorniaka.

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Kto jest najlepszym polskim środkowym rozgrywającym?

Bartosz Kowalczyk: Pff... (cisza)

Tak, wiem, że początek z grubej rury. W corocznym rankingu, za 2018 rok nasza redakcja... nie przyznała pierwszego miejsca.

Ha! To jeszcze lepiej! Dlaczego tak źle to wygląda? Nie mam pojęcia. Trudno mi też analizować przyczyny, bo moja perspektywa mnie do tego po prostu nie uprawnia. Jestem jeszcze za młody, zbyt niedoświadczony i nie mam prawa oceniać co jest dobre, a co złe jeśli chodzi o szkolenie, selekcję, trening itp. Sam nie uważam się za wybitnego rozgrywającego, więc głupio by było o tym gadać.

Ale spróbujmy. Wielu środkowych rozgrywających wzrostem i warunkami fizycznymi nie grzeszy, często są pomijani w selekcji na etapie gimnazjum czy liceum właśnie z tego względu. Pierwsza przeszkoda?

Wiadomo, że na co dzień nie jestem w temacie, ale racja, to może być jakiś czynnik. Jeżeli tak się dzieje, to bardzo źle. Popatrzmy na Stasa Skube, Lukę Cindrica czy Urosa Zormana - raczej nie należą do atletów, a potrafią zdziałać cuda. Trenerzy nie powinni patrzeć tylko na warunki fizyczne. Zwłaszcza na naszej pozycji.

Problem rozgrywających to nie tylko piłka ręczna. W futbolu też długo na niego czekaliśmy, dopiero niedawno pojawił się Piotr Zieliński.

Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, ale faktycznie coś w tym jest. Specyfika naszej pozycji jest taka, że ciąży na nas największa odpowiedzialność. W ręcznej jeżeli w trakcie akcji nawet ktoś inny za szybko odda rzut, to odbije się to na środkowym, bo to od niego ma zależeć, jak będzie wyglądała gra, jakie będzie tempo akcji i gdzie ona się skończy. Środkowy musi mieć cechy, by to wszystko "pospinać" tak, by gra była po jego myśli. Może tu jest problem, że nie mamy tej cząstki w sobie.

ZOBACZ WIDEO Krzysztof Piątek w AC Milanie. "Jeszcze rok temu grał na bocznym boisku w Mielcu"

Pan lubi odpowiedzialność?

Skoro gram na takiej, a nie innej pozycji, to musiałem ją polubić. I podoba mi się to. Lubię, gdy mogę dyktować tempo gry, dobierać zagrywki. Do roli pokroju przewodniczącego klasy nigdy się jednak nie paliłem. Swoją drogą nikt by mi jej nie powierzył, bo za dużo było ze mną kłopotów.

Wolę zagrać pięć minut na sto procent, popełnić trzy błędy i zejść, niż biegać całe 60 min. unikając jakiejkolwiek odpowiedzialności. Nikola Prce i Michał Kubisztal zawsze mi powtarzali: "Trzeba odróżnić granie od grania!"

Należy pan do młodego pokolenia szczypiornistów, nadziei polskiej piłki ręcznej. Gdy rozstawia pan na parkiecie Kamila Syprzaka czy nawet Bartosza Jureckiego, przychodzi to naturalnie?

To na pewno jest coś dziwnego. Nawet bardzo. Grając w Puławach ustawiałem przecież Nikolę Prce czy Bartosza Jureckiego, kiedy oni grają już dłużej, niż ja żyję. Więc zapalała mi się lampka z tyłu głowy: "Hej, to oni powinni tu rządzić". Ale potem przypominasz sobie, że to ty jesteś środkowym rozgrywającym. Trzeba być pozytywnie bezczelnym.

Ma pan wzór środkowego rozgrywającego?

Tak. Jest nim Aron Palmarsson. Za całokształt. Ma granie jeden na jeden, ma rzut z podłoża, potrafi podjąć decyzję na kontakcie z rywalem, ma przegląd pola, zaskakuje rywali. To cechy, które podobają mi się u środkowych. On ma je wszystkie. Do tego jest bardzo nieustępliwy i mega wszechstronny.

Rozumiem, że pan też będzie szedł w tym kierunku?

Mogę panu teraz podpisać cyrograf w ciemno, jeśli tylko będę tak grał.

Nawet na parkiecie wołają na mnie "Olaf". Zaczął chyba Nikola Prce w Puławach. To moje bierzmowane imię. Wyczytałem kiedyś, że to święty, który wprowadził w Skandynawii chrześcijaństwo. To tak a propos Palmarssona.

Imię może pomóc, ale do gry po skandynawsku przydałoby się jednak nabrać kilka kilogramów.

Wiem o tym i pracuję nad tym. Analiza to jedno, trening drugie. Wiem, że mam w tym temacie zaległości.

Mimo wszystko w grudniu wydarzyła się duża rzecz. Spodziewał się pan, co selekcjoner Przybecki przyśle panu na gwiazdkę?

Nie, nie! Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Byłem nastawiony na to, że jak zwykle pojadę na kadrę B. A tu taka niespodzianka! Nie tylko na święta, ale i na urodziny, bo obchodziłem je 18 grudnia. To był mega fajny prezent. Najlepszy, jaki znalazłem pod choinką.

Odbył pan więc miesięczne tournee z reprezentacją Polski: najpierw turniej w Opolu, potem w Hiszpanii, na koniec dwumecz w Szwajcarii. Co zrobiło na panu największe wrażenie?

Największym echem odbił się mecz z Hiszpanami, mistrzami Europy. Grali w mega mocnym składzie, więc zderzyć się na żywo z grą Alexa Dujszebajewa, Enterriosa czy Sarmiento to najlepsze przeżycie z tych wszystkich spotkań. Żałowałem tylko trochę, że u Szwajcarów zabrakło Andy'ego Schmida. Świetnie byłoby go podpatrzeć. Ale kto wie, może się jeszcze spotkamy na parkiecie.

Przeskok względem kadry B jest jakby do innego świata. To w ogóle co innego. Zagrałem parę spotkań w obu kategoriach i myślę, że nie ma co porównywać. Różnica jest potężna i naprawdę trzeba się do niej odpowiednio przygotować, przyzwyczaić i nabrać doświadczenia. To zupełnie inna gra. Mówię o poziomie sportowym, choć na razie grałem tylko w meczach towarzyskich. Do tego oprawa - czy u nas w Opolu, czy w Hiszpanii, gdzie doping był jakby "nietowarzyski". Bardzo się cieszę, że dostałem szansę, by to przeżyć i zmierzyć się z najlepszymi.

Wykorzystał pan tę szansę?

Na pewno mogłoby być lepiej, bo np. z Arabią zagrałem tragicznie. Jest dużo do poprawy. Z Hiszpanami, wydaje mi się, wyszedł mi za to dość fajny mecz. Czy zasłużyłem na kolejne powołania? Nie wiem, ale bardzo bym je chciał. Gdybym mógł zagrać te mecze jeszcze raz, to już wiem, że masę rzeczy zrobiłbym inaczej, lepiej.

Po turnieju w Opolu spłynęło na pana wiele pochwał. Selekcjoner pana debiut określił jako "fajny", zdradzę, że dużo mówiło się też o panu w pokojach prasowych.

Jeżeli tak było, ktoś uznał, że wyglądałem dobrze, to bardzo się cieszę. Tak, w Opolu były momenty, z których jestem zadowolony, ale zdarzały mi się też po prostu głupie decyzje. Ale debiut z Japonią uważam za udany.

Powiem panu zabawną rzecz: gdy ktoś pytał mnie dotąd o mój największy atut, pewnie odpowiadałem, że gra jeden na jeden. W Superlidze często udaje mi się mijać rywali. A po meczach reprezentacyjnych już tego nie powiem. Zderzyłem się z rzeczywistością reprezentacyjną i już wiem, że nawet jak coś wychodzi w lidze, to na kadrze nie jest tak kolorowo. Moja gra w tyłach? Dobry defensor nie gra na skrzydle w obronie. To chyba tyle w temacie.

A jak spisał się cały zespół? Bilans miesiąca to wygrany turniej w Opolu, 3. miejsce w Palencii i dwie porażki ze Szwajcarami.

Na koniec sportowców powinno rozliczać się z wyników; z wygranych. My z tych siedmiu spotkań wygraliśmy tylko trzy. Trener powiedział jednak podsumowując zgrupowanie, że w każdym meczu dawaliśmy z siebie wszystko, walczyliśmy do końca, nawet mimo zmęczenia, które złapało nas w Szwajcarii. Myślę, że było widać, że chcemy grać i wygrać. Nie było meczu, gdzie byśmy się poddali, zostali zbyt łatwo w tyle. Choć przegrywaliśmy, trzeba było się z nami pomęczyć. Więc w sumie zdecydowanie na plus. Zwłaszcza w obronie, która chyba w każdym spotkaniu była na wysokim poziomie. W ataku brakowało tempa. I nad tym musimy pracować.

Pana debiut w kadrze przypadł w trudnym momencie: pod koniec fatalnego 2018 roku, po przegranych kalifikacjach mistrzostw świata, klęsce w Izraelu. Podobno nastroje w szatni nie były najlepsze. Odczuł pan to?

Nie. Wiadomo było, że wcześniejsze mecze reprezentacji nie wyszły, Izrael to według mnie wypadek przy pracy. Kiedy dołączyłem do zespołu, nie było jednak złej atmosfery, wracania do tych porażek, rozczulania się. Przez całe zgrupowanie pracowaliśmy w dobrych nastrojach.

Kadra wciąż się zmienia, są ciągłe rotacje. Jak to wygląda od kuchni? Kto ma najważniejszy głos w szatni; kto jako pierwszy podszedł do pana i powiedział: "Cześć, witamy w zespole!"?

Nie było takiej jednej konkretnej osoby. Pamiętajmy właśnie, że teraz to inaczej wygląda, bo kadra jest młoda, zmieniamy się często. Jest kapitan - Adam Malcher - a podczas meczu odzywają się też bardziej doświadczeni zawodnicy, jak Kamil Syprzak czy Rafał Przybylski. Mają do tego prawo, podpowiadają i to bardzo dobrze.

Ostatnie sekundy spotkania, pan na środku rozegrania. Do kogo powędrowałaby decydująca piłka, kto jest liderem na boisku? 

Chciałbym, żeby był nim środkowy! (śmiech) Dziś myślę, że szukałbym Kamila Syprzaka albo podał na skrzydło do Arka Moryty. To dwa najpewniejsze rozwiązania.

Na drugiej stronie Bartosz Kowalczyk opowiada o życiu młodego sportowca i młodego człowieka: o imprezach, grze na komputerze oraz sposobach na stąpanie twardo po ziemi. I o tytule najlepszego rozgrywającego ligi w rundzie jesiennej. 

Czy wg Ciebie Bartosz Kowalczyk zasłużył na kolejne powołania do reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×