[tag=39503]
Vincent Gerard[/tag] w piłce ręcznej zdobył niemal wszystko. Francuz to mistrz świata, mistrz Europy oraz srebrny medalista olimpijski. Przed rokiem, razem z Montpellier HB, zdobył zaś Ligę Mistrzów. Na mistrzostwach Europy w Polsce w 2016 roku był najskuteczniejszym bramkarzem imprezy (37% udanych interwencji), rok później na mistrzostwach świata oraz na kolejnym czempionacie Starego Kontynentu wybierany był do drużyny all-star, a jego skuteczność na przestrzeni dwutygodniowych zmagań znów dobijała do zjawiskowych 40 proc.
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Przede mną siedzi najbardziej niedoceniany bramkarz świata?
Vincent Gerard, bramkarz Montpellier HB: Dlaczego?
Na trzech kolejnych wielkich imprezach z reprezentacją albo notował pan najlepszą skuteczność obron, albo lądował w "siódemce" turnieju. Wygrał pan już w zasadzie wszystko, co się da. A w odpowiedzi na pytanie o najlepszego bramkarza świata, mało kto pokusiłby się, by wskazać pana w ścisłej czołówce.
No nie wiem. Po prostu gram dla mojego zespołu, dla kolegów, nie dla sławy, więc nie czuję się w ten sposób. Na mistrzostwach dostałem wyróżnienia, ludzie mnie znają, rozpoznają, może faktycznie nie gram w klubie z europejskiego TOP 5, ale za rok to się już zmieni. Jestem zadowolony z moich występów i przebiegu kariery, ludzie wiedzą, że nie jestem złym bramkarzem.
Ba! Czuję się doceniony. W końcu od następnego sezonu podpisałem kontrakt z PSG, więc to duża oznaka zaufania z ich strony, a dla mnie zastrzyk pewności siebie. To dla mnie krok do przodu. Wygranie Ligi Mistrzów z Montpellier było fantastyczne, ale teraz czas na nowe wyzwanie. Paryż to wspaniałe miasto, PSG to wielki klub, tylko trzeba wygrać tam kilka trofeów. Chcę im pomóc.
Podobnie jak w reprezentacji, zastąpi pan tam wielkiego Thierrego Omeyera. Nie przeszkadzała panu rola "tego drugiego"?
Nigdy nie czułem się w jego cieniu. Tak, pewnie wiele osób, gdy przepuszczam piłkę, powiedziało sobie pod nosem: "Omeyer by to obronił", ale przecież w bramce stoję ja, nie on. Gram najlepiej, jak potrafię. Kiedy byłem młodszy, to był mój idol. To duży przywilej grać z nim i uczyć się od niego. Spędziliśmy razem cztery lata w reprezentacji. "Titi" to super facet, dużo mnie nauczył, podobnie rozumiemy handball. Nawet jeśli byłem tym drugim, to nic złego. Omeyera nikt nigdy nie zapomni. To legenda. Zastępowałem go w Montpellier, gdy szedł do THW Kiel, broniłem z nim w reprezentacji, teraz, gdy kończy karierę, zastąpię go w PSG.
ZOBACZ WIDEO: Czas ostudzić nastroje. "Piątkowi jeszcze daleko do najlepszych na świecie"
W przeciwieństwie do Omeyera, nigdy nie spróbował się pan za granicą. PSG będzie pana piątym klubem. I piątym nad Sekwaną. Dlaczego?
Tak naprawdę to nigdy nie miałem okazji. Kiedy jesteś bramkarzem, to dość skomplikowane. Jestem francuskim bramkarzem, tutejsze kluby wyrażają chęć współpracy wcześnie, więc - jak teraz - podpisuję kontrakty do przodu. Może po kontrakcie z PSG będzie jeszcze czas? Chciałbym kiedyś tego spróbować, ale muszę patrzeć też na inne rzeczy: mam dwójkę dzieci, tu chodzą do szkoły, tutaj mają przyjaciół, moja żona - pracę, możemy spędzać razem dużo czasu, do tego Francja nie jest najgorszym miejscem do życia. Ale tak, chciałbym zagrać kiedyś dla wielkiego klubu poza Francją. Chociażby jak VIVE.
Może po prostu u siebie ma pan za dobrze? Liga francuska jest dziś najmocniejsza na świecie?
Tego nie wiem, na pewno jest w czołowej dwójce, na równi z Bundesligą. Wiem za to, ze jest bardzo, bardzo wymagająca. Gramy bardzo dużo trudnych spotkań w tygodniu, do tego dochodzi Liga Mistrzów w weekendy. Natłok spotkań powoduje, że granie w tych dwóch ligach i Lidze Mistrzów jest bardzo wymagające.
Rok temu aż trzech z czterech uczestników Final Four Ligi Mistrzów to były właśnie francuskie kluby.
To był ewenement. Chyba pierwszy raz w historii coś takiego się wydarzyło, prawda? Na pewno pierwszy raz dla nas, oby nie ostatni. Pokazaliśmy całemu światu, że francuski handball klubowy, który chyba był trochę niedoceniany, rośnie w siłę.
Wielka trójka to Montpellier, Nantes i PSG. Za nami jest wiele klubów w pościgu, które chcą nas pokonać. To sprawia, że podobnie jak w Bundeslidze, nie możesz powiedzieć sobie: "Dobra, wygraliśmy w ten weekend, za tydzień będzie łatwiej". Trzeba być ciągle maksymalnie skupionym. To trudne.
Skąd ten progres?
W Hiszpanii gdzieś na początku tej dekady wybuchł kryzys ekonomiczny, kluby upadały. A wtedy liga hiszpańska była bardzo mocna, grali tam najlepsi gracze na równi z Bundesligą. Po kryzysie duża część z nich zaczęła przenosić się do Francji. Może i pieniądze były u nas mniejsze, ale byłeś ich pewien na koniec miesiąca. Liga się wzmocniła i zaczęła się nakręcać. I tak dzieje się do dzisiaj.
Zdobycie Ligi Mistrzów przez Montpellier rok temu było sensacją. Jak to wyglądało z waszej perspektywy?
Ciekawe, że wygraliśmy startując z grup C/D. Paradoksalnie, to było dla nas lepsze rozwiązanie. W grupie mieliśmy mniej spotkań, z troszkę łatwiejszymi rywalami, nie byliśmy tak zmęczeni, jak zawodnicy z teoretycznie mocniejszych grup. Dopiero potem wpadliśmy na wielką Barcelonę, ograliśmy ją i poczuliśmy, że możemy zajść naprawdę daleko. W fazie play-off są tylko dwa mecze, jeśli masz dzień, wszystko się może zdarzyć. My mieliśmy. Dotarliśmy do Final Four, powiedzieliśmy sobie: "Okej, wykonaliśmy naszą pracę, brawo", a wszystko, co dalej potraktowaliśmy jako wspaniały bonus.
Co takiego jest w Montpellier? Patrice Canayer trenuje ten zespół już od 25 lat!
We Francji robi to mniejsze wrażenie. Taką mamy mentalność. Proszę zobaczyć na trenera reprezentacji - Onesta był selekcjonerem 15 lat. We Francji ceni się stabilność, ciągłość pracy, nie robi się zmian po kilku miesiącach gorszej gry. To bardzo dobrze, bo masz pewność, że możesz spokojnie się odbudować, nie będzie trzęsienia ziemi w połowie sezonu. W Europie, we wszystkich sportach, faktycznie, to niezbyt popularne, więc może być ciekawe, ale, co najważniejsze, działa. Nie jesteśmy Veszpremem czy Zagrzebiem.
W tym roku dopadła was jednak klątwa obrońcy tytułu. Walczycie w ogóle o awans z grupy.
Tak, wciąż nie jesteśmy pewni tego awansu i gry w 1/8. Będzie o to bardzo trudno. Mam nadzieję, że się uda. Kiedy jesteś zwycięzcą Ligi Mistrzów, inne zespoły inaczej podchodzą do spotkania z tobą. To nie tylko nasz przypadek, weźmy chociaż VIVE. W sezonie, w którym bronili tytułu, to my pokonaliśmy ich w 1/8 finału. Z czego to wynika? Gdy w poprzednim sezonie kumulujesz w sobie taką energię, wygrywasz, to masz świadomość, że mało prawdopodobne jest, że i w tym sezonie się to powtórzy.
Sobotni mecz w Kielcach poprawił waszą sytuację. Spodziewaliście się wygranej nad PGE VIVE?
To był bardzo trudny i wyrównany mecz. Wykonaliśmy świetną robotę, by znaleźć się pięć bramek przed VIVE, a potem się - sam nie wiem - po prostu przestaliśmy grać, zatrzymaliśmy się. Na szczęście obudziliśmy się w samej końcówce, kiedy wynik był już na styku. Bardzo cieszymy się z rezultatu, zwłaszcza, że wiemy już, że Mieszkow wygrał swój mecz, więc dzięki tym punktom cięgle jesteśmy żywi w walce o awans.
Tuż przed końcem pierwszej połowy biegł pan przez całe boisko, by poinstruować o czymś kolegów, którzy rozgrywali akcję w ataku. Co pan powiedział?
Pobiegłem powiedzieć im, że zostało już tylko kilkanaście sekund; żeby grali do końca połowy i nie rzucali za szybko. Ale się mnie nie posłuchali. VIVE przejęło piłkę, szczęśliwie nie zdobyli bramki. Czasem nie da się załatwić wszystkiego, krzycząc z pola bramkowego, a bramkarz stojąc z tyłu czasem widzi więcej. Staram się podpowiadać kolegom.
W bramce w sobotę poszło mi średnio. Nie jestem w pełni zadowolony. Wykonałem dobrą robotę przy rzutach kielczan z drugiej linii, VIVE nie zdobyło wielu bramek w ten sposób, ale wiele razy szukali Julena Aguinagalde na kole albo skrzydłowych i zatrzymać ich było o wiele trudniej. Na szczęście, liczy się wynik całego zespołu.
Na kolejnej stronie Vincent Gerard opowiada o francuskiej mentalności, gdzie liczą się tylko zwycięstwa, systemie szkolenia, który od lat produkuje masę talentów, chorym terminarzu szczypiornistów oraz pomyłce ze Stevenem Gerrardem.
[nextpage] Mówiliśmy o sukcesach francuskich klubów, ale przez lata kluby nie nadążały za reprezentacją. Ta wygrywała seryjnie, zeszłoroczny triumf Montpellier to zaś powrót na szczyt francuskiego klubu po 15 latach.
Dla klubów zawsze było trudno, bo we Francji ludzie chcą widzieć gwiazdy. Teraz mamy dobry czas, kilka dużych klubów, mniejsze się rozwijają. Piłka ręczna wciąż jest jednak mniej popularna niż nożna. Dlatego musimy znaleźć inne sposoby, by przyciągnąć kibiców. Tak zrobiło rugby, które jest u nas bardzo popularne, drugie po piłce nożnej w tym względzie.
Czyli pojawienie się gwiazdozbioru z PSG pomogło francuskiemu handballowi?
Tak, to dobrze, że jest ten klub. Dzięki nim mówimy coraz więcej o piłce ręcznej w mediach, a poza tymi gwiazdami PSG ma też sporo młodych zawodników składzie, którzy czasem ogrywają się w Lidze Mistrzów. Jednak wymagania wobec nas są bardzo duże. Kiedy nie wygrywasz, nie ma cię. Kiedy zajmujesz trzecie miejsce, jak my na ostatnich mistrzostwach, to za słabo. To przecież nasz czwarty medal z rzędu, 20-sty w 27 turniejach mistrzowskich. Ale nie narzekamy, zdajemy sobie z tego sprawę, że konkurencja jest ogromna, większa niż kiedykolwiek, i musimy bronić się wynikami. Liczą się tylko wielkie wyniki.
By zobrazować skalę dominacji francuskiej kadry przypomnę, że w 2015 roku byliście jednocześnie mistrzami olimpijskimi, świata i Europy. Po styczniowych mistrzostwach świata, po raz pierwszy od 11 lat nie macie na koncie jednak żadnego tytułu. Zadyszka?
To prawda, był taki moment, ale teraz mamy dużo młodszy zespół, wielu dwudziestoletnich chłopaków w kadrze, więc musimy zebrać jeszcze dużo doświadczenia. Popatrzmy na duński zespół, na mistrzostwach większość z nich miała 27-28 lat, byli idealnie przygotowani na ten turniej. My jeszcze nie. A polska reprezentacja? Mieliście super zespół, a teraz przyszły dla was gorsze czasy. Dla każdego zmiana pokoleniowa jest trudna. My ją przechodzimy teraz, a i tak wygrywamy medale. To rokuje bardzo dobrze.
Doświadczenie. Dla bramkarzy to chyba podstawa?
Tak, do tego bramkarzom łatwiej grać długo, bo nie musimy biegać i jeśli tylko odpowiednio dbasz o siebie, to nie trudne, by, podobnie jak Omeyer, grać do około 40-stki. Do tego nie stresujesz się już tak. Gdy jesteś młody, jesteś wybuchowy. Bramkarze szczyt formy osiągają później, bo wtedy nic cię już nie zaskoczy, wszystko już przeżyłeś, broniłeś każdy rodzaj rzutu. Kiedy ciało daje radę, możemy grać długo.
Jaki jest sekret francuskiego szkolenia? Od lat handballowe talenty produkujecie taśmowo.
We Francji bardzo dużo gra się w piłkę ręczną w szkołach. Do tego w każdym regionie jest szkoła, gdzie można trenować piłę ręczną i uczyć się jednocześnie.
Polska stara się poniekąd skopiować ten system.
To dobre, nowoczesne rozwiązanie. Kiedy jesteś dobrym graczem odkąd masz 13 lat, federacja zajmuje się tobą, pomaga, dba, zapewnia trenerów. To bardzo długi, zintegrowany proces, wymagający wielu placówek, ale sprawdza się bardzo dobrze.
Wspomnieliśmy mistrzostwa świata. Po nich powiedział pan: "Nie jesteśmy mięsem, musimy zatrzymać ten cyrk". Wyliczał pan 17 spotkań w 10 dni. Rozgorzała dyskusja. To obecnie największy problem piłki ręcznej?
Weźmy sezon olimpijski. Zagrałem wtedy 92 mecze! Słyszy pan to? Licząc dwa miesiące wakacji, grałem co trzy dni przez 10 miesięcy. A do tego dochodzą treningi, podróże. Gramy w Kielcach? Dwa loty samolotem, cztery busy. Gdy graliśmy na mistrzostwach w styczniu, w pierwszym tygodniu zagraliśmy pięć spotkań. To nie jest możliwe. Były 23 kontuzje na turnieju. To coś pokazuje. Jeśli grasz na trzech, nawet czterech frontach, bo jest turniej reprezentacji, liga i puchar w kraju i Liga Mistrzów, to spokojnie zagrasz 80 spotkań w sezonie. Dlatego zawodnicy będą grać coraz krócej, a kontuzji będzie przybywać. Nie można wytrzymać takich obciążeń.
Jako zawodnicy posiadacie środki - oczywiście obok prowadzenia dyskusji - by przeciwstawić się temu trendowi?
Po prostu każdy musi zrozumieć, że tak liczba gry jest chora. W futbolu amerykańskim zawodnicy grają 25 spotkań w sezonie, a to jedna z najważniejszych lig w zawodowym sporcie. Czyli można. I zobaczymy jaki tam jest poziom. Jeśli masz co tydzień Barcelonę, Veszprem czy Kielce na rozkładzie, kibice też się przyzwyczajają do wielkich spotkań. To już nie jest święto. Trzeba zmienić tę mentalność.
Pochwaliłem się znajomemu przed meczem, że będę rozmawiał z Gerardem. "Co Steven będzie robił w Kielcach?!"- usłyszałem. Zdarza się to panu?
Pamiętam gracza ze Słowenii na pewnym turnieju, ze trzy lata temu, który wołał za mną" Steven, Steven!". Więc, tak, zdarza się. Ale we Francji raczej by się nie pomylili.