Przełomowy proces w polskim sporcie. Związek Piłki Ręcznej może słono zapłacić

Szykuje się trzęsienie ziemi w polskim sporcie. Trener Krzysztof Kotwicki wygrał w Sądzie Apelacyjnym z ZPRP i żąda 400 tys. za utraconą posadę. Ma spore szanse na sukces, a za jego przykładem chcą iść inni trenerzy. Nie tylko piłki ręcznej.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
Krzysztof Kotwicki Newspix / Grzegorz Jedrzejewski / 058sport.pl / Na zdjęciu: Krzysztof Kotwicki
Na wstępie trener Krzysztof Kotwicki zaznacza: - Nie zależy mi na tym, by pisać o mojej walce z ZPRP. Chce otworzyć innym oczy, uświadomić, że po latach pracy i studiach kursy nie są wymagane. I to dotyczy trenerów we wszystkich sportach. Nie zabraniam nikomu kształcenia się, ale nie jest to niezbędne, tak jak próbował narzucić związek. Każdy, kto skończył studia może prowadzić zespoły na wszystkich poziomach, niezależnie od posiadanej licencji. Akurat występuje jako główny wojownik, ale muszę być konsekwentny, nie odpuszczę już po tak długiej batalii.

W 2013 roku, po 35 latach pracy w roli trenera i sukcesach m.in. w MMTS-ie Kwidzyn, Kotwicki został na lodzie. To efekt przyjętej przez parlament ustawy o zmianie regulacji wykonywania niektórych zawodów. Na jej podstawie oraz europejskiej konwencji RINCK Związek Piłki Ręcznej w Polsce zatwierdził własne zasady wydawania licencji dla szkoleniowców, dzieląc uprawnienia na klasy. Ponad 60 trenerów, w tym Kotwicki, straciło pracę, bo nie posiadało uprawnienia klasy I - równoważnego z licencją A, wprowadzoną przez ZPRP. By ją uzyskać, niezbędne były odpłatne kursy i egzamin.

Cierpliwość popłaca

- Tytuł trenera klasy I uzyskiwało się kiedyś wyłącznie dla satysfakcji, nie był do niczego potrzebny. Zdaniem związku, studia i dwuletnie doświadczenie w zawodzie nie wystarczyły. W konwencji RINCK istnieje przemilczany przez ZPRP zapis, że spełnienie tych warunków upoważniało do uzyskania tytułu trenera I klasy, a tym samym pozwalało zajmować się drużynami z najwyższych klas rozgrywkowych - tłumaczy Kotwicki, który pierwotnie przystąpił do kosztownych kursów, ale zbuntował się i nie zdawał egzaminu, po czym stracił prawo do wykonywania zawodu.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Krzysztof Piątek przerósł AC Milan? "Trafił tam, aby im bardzo pomóc"

Były opiekun MMTS-u Kwidzyn przez pięć lat tułał się po sądach. Przegrał przed Sądem Okręgowym, ale Sąd Apelacyjny uznał jego racje. - Stwierdzono, że Krzysztof Kotwicki ma prawo do wykonywania zawodu trenera piłki ręcznej w pełnym zakresie - wyjaśnia Marek Stopczyński, radca prawny, reprezentujący interesy Kotwickiego.

- Tym samym otworzyła się możliwość skierowania roszczeń odszkodowawczych - kontynuuje Stopczyński.

Kotwicki zdecydował się na taki krok i wytoczył związkowi dwa procesy. Domaga się 400 tys. złotych za okres, w którym stracił możliwość zarobkowania oraz 4,5 tys. zwrotu kosztów za rozpoczęte szkolenie.

Wierzchołek góry lodowej

Kotwicki jest swego rodzaju królikiem doświadczalnym. Jeśli uda mu się uzyskać odszkodowanie, co bardzo prawdopodobne, to pozwy mogą posypać się lawinowo. Sprawa dotyczy bowiem nie tylko trenerów piłki ręcznej.

- Równolegle podłączyły się osoby związanie z piłką nożną. Tam kwoty za rzekomo niezbędne kursy są zdecydowanie większe. Tak naprawdę mało kto zdaje sobie sprawę, że nie musi ich wyrobić, by pracować - podkreśla Kotwicki.

- Mamy po swojej stronie wyrok Sądu Apelacyjnego. Liczymy, że wygramy sprawę o odszkodowanie, bo uzasadnienie jest druzgocące dla ZPRP - dodaje Stopczyński.

Czytamy w nim: "Polski związek nie jest uprawniony do wprowadzania takich zasad organizacji współzawodnictwa sportowego, które ograniczałyby osoby posiadające uprawnienia trenera (...), w szczególności poprzez uzależnienie możliwości prowadzenia drużyn w wyższych klasach rozgrywkowych od spełnienia dodatkowych, nieznanych ustawie (o sporcie - przyp. red.), warunków".

ZOBACZ: Patrick Wiencek mógł grać dla polskiej kadry

Kukułcze jajo

Jedynym wyjściem, z którego zamierza skorzystać ZPRP, jest wniesienie kasacji do Sądu Najwyższego. - Nie przejmujemy się tym. Uzasadnienie wyroku jest tak wypunktowane, że moim zdaniem nie ma podstaw do wniesienia kasacji do Sądu Najwyższego. Nie wróżę związkowi powodzenia. Gdybyśmy zakładali, że kasacja przyniesie pozytywny skutek, to nie staralibyśmy się o odszkodowanie - twierdzi radca prawny.

Kotwicki zamierzał zakończyć temat polubownie, zależało mu na ugodzie, ale związek nie wykazał jakiejkolwiek inicjatywy: - Nie dostałem nawet odpowiedzi na moje pismo, więc zamierzam uparcie dążyć do celu. Zresztą nie pierwszy raz ZPRP nie zareagował na moje wnioski. Po wyroku Sądu Apelacyjnego zwróciłem się z prośbą o wydanie dokumentu, oficjalnie przyznającego mi prawo wykonywania zawodu trenera. Usłyszałem, że ZPRP nie ma takiego obowiązku i mogę co najwyżej zwrócić się do ministerstwa sportu. Tak zrobiłem i nadal oczekuję na potwierdzenie, że mogę pracować.

Związek nie przyznaje się do błędu, traktuje sprawę jak kukułcze jajo i wygląda na to, że gra na zwłokę. Kadencja obecnego zarządu kończy się w 2020 roku i zgodnie z przepisami nie zostanie przedłużona. Jeśli tak dalej pójdzie, to odpowiedzialność zostanie przerzucona na nowe kierownictwo.

Czy popierasz działania Krzysztofa Kotwickiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×