Aż 34 minuty kar, kilka spięć i nerwowa atmosfera, podgrzewana przez serbskich sędziów. Paris Saint-Germain HB zgotowało kielczanom piekło we własnej hali i rzuciło się do odrabiania 10-bramkowej straty z Hali Legionów.
- Trudno mówić o płynnej piłce ręcznej, solidnego szczypiorniaka było niewiele. Spotkanie oglądało się źle, bardziej przypominało zapasy, ale ważne, że VIVE wygrało je charakterem. PSG zmusiło kielczan do gry w ich stylu - niezbyt ładnym dla oka, momentami męczącym - komentuje Michał Świrkula, były bramkarz m.in. Zagłębia Lubin, a obecnie komentator stacji Eleven Sports.
Droga przez mękę
Piłki przyciągał Rodrigo Corrales, obrońcy nie dawali wytchnienia rozgrywającym, gra była szarpana, bazowała na indywidualnych akcjach. PSG korzystało z pomyłek PGE VIVE i do przerwy odrobiło ponad połowę strat (18:11) ---> CZYTAJ WIĘCEJ.
ZOBACZ WIDEO: Sektor Gości 108: Marek Szkolnikowski: W TVP Sport chcemy pokazać widzom wszystko, co najważniejsze [cały odcinek]
- Szkoda, że VIVE zaczęło za spokojnie, trochę na chodzonego. Przespało pierwsze minuty i dało się wciągnąć w bijatykę, co pasowało PSG. Pojawiło się więcej miejsca dla Sagosena, Hansena czy Karabaticia. Druga sprawa - kielczanie przestrzelili rzuty z dobrych pozycji i zrobiło się nieciekawie, różnica rosła. Nie było płynności między Cindriciem a bocznymi rozgrywającymi. Henrik Toft Hansen, którego Cindrić non stop ogrywał w Kielcach, dobrze radził sobie jako wysunięty obrońca. Na szczęście liderzy - czyli Cindrić i Dujshebaev - wyszarpali ten awans indywidualnymi akcjami - kwituje Świrkula.
Sytuację zaogniły jeszcze decyzje serbskich sędziów. Niektóre z nich bardzo kontrowersyjne. - Wystarczy przypomnieć wykluczenia dla Jurkiewicza i Karaleka. Nie wypaczyli meczu, ale wprowadzili nerwowość. Czyli wszystko, czego chciało PSG - mówi były bramkarz.
Irracjonalny dwumecz
Przed startem rywalizacji nic nie zapowiadało, że będzie miała taki przebieg. VIVE po wiosennych porażkach spadło na czwarte miejsce w swojej grupie i musiało zmierzyć się z drużyną, która w Lidze Mistrzów przegrała zaledwie raz. Tymczasem u siebie kielczanie sprawili PSG lanie 34:24.
Świrkula: - Wcześniej mieli świetne momenty, czasami grę ciągnął Alex Dujshebaev, który potem miał przerwę z powodów zdrowotnych. Wyszło to z korzyścią, bo dobrze wyglądał w najważniejszych meczach. Występ taki jak w Kielcach może się zdarzyć jednak raz na 100 przypadków. Taki jak w Paryżu raz na 50. A tu oba w jednym dwumeczu.
W Hali Legionów błysnął Vladimir Cupara, w Paryżu Serb głównie schylał się po piłkę i bez wsparcia bloku nie potrafił zatrzymać Nedima Remiliego. Do gry włączył się w najistotniejszym fragmencie - gdy PSG prowadził już 11 bramkami (ZOBACZ).
- Poprzedni mecz był wyjątkowy w jego wykonaniu, wychodziło mu wszystko. Tym razem przypominał siebie z niektórych poprzednich występów. Zresztą przy tak dysponowanym Remilim trudno cokolwiek zrobić, skoro był pozostawiony sam sobie. Poza tym rywale wyczuli jego słabą stronę i przed przerwą rzucali mu między nogi. Najważniejsze, że w kluczowym momencie odbił dwie próby, którzy odbić nie musiał - przyznaje Świrkula.
Turniej zagadka
Bój o finał zaplanowano 1 czerwca podczas tradycyjnego Final4 w Kolonii. VIVE pozna rywala po losowaniu, które odbędzie się 7 maja. Będzie nim ktoś z trójki FC Barca Lassa, Telekom Veszprem i Vardar Skopje.
Ostatnie edycje nauczyły, że faworyci istnieją tylko na papierze. Przed rokiem triumf zgarnęło niedoceniane Montpellier, w 2017 roku z drugiego szeregu zaatakował Vardar, rok wcześniej VIVE odrodziło się jak feniks z popiołów, odrobiło dziewięć bramek straty z Veszprem, a potem wygrało po rzutach karnych.
- Do tej pory najlepiej wyglądała Barcelona. Ma najmniej słabych punktów, gra najefektowniej - szybko w ataku i skutecznie w obronie. Daję jej nieco więcej szans, ale to dwudniowy turniej, niczego nie można być pewnym. Podczas Final4 działy się cuda, trzeba głębiej sięgnąć do pamięci, by przypomnieć sobie sukces murowanego faworyta - kończy ekspert.