Luka Cindrić: Podjąłem decyzję. Wyniki jej nie zmienią

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Mówi się, że piłka ręczna to sport dla dużych chłopców. Jak się pan w nim odnajduje, mierząc "tylko" 185 centymetrów?

Może faktycznie nie jestem taki wysoki, ale jestem zdecydowanie szybszy od tych gości, co mierzą dwa metry. Zawsze myślałem w ten sposób, jak z tego zrobić mój atut. Jestem środkowym rozgrywającym, mam przygotować atak dla mojej drużyny, zrobić przestrzeń kolegom, wygrać sytuację jeden na jeden, wtedy wykończyć akcję - i to są moje silne strony. A co do tych dużych graczy, to właśnie przeciw nim gra mi się najłatwiej, bo mogę ich spokojnie ominąć.

Jest pan szybszy na nogach, często też szybszy w głowie. Wszystkie pana asysty są zaplanowane przed meczem? Bo czasem nawet koledzy za panem nie nadążają!

Wiele z nich jest przygotowanych na treningach, wtedy wiadomo, co będzie grane. Ale są też momenty, jak w Paryżu, kiedy nie wszystko idzie po naszej myśli, trzeba zrobić coś innego, poza schematem. Lubię mieć pomysł także na taką okazję. Więc to wszystko zależy od konkretnej sytuacji. Zwykle trzeba słuchać się zagrywek trenera, ale czasem to nie wystarcza.

Poza asystami często sam trafia pan do bramki. By to uzmysłowić: grając w HC Karlovac rzucił pan 243 gole w 33 spotkaniach. Średnia ponad siedmiu na mecz jako środkowy rozgrywający to nie jest coś normalnego.

Tak, bardzo lubię zdobywać bramki. Ale jeszcze lepiej jest, gdy robi to cała drużyna. Staram się pomagać w tym moim kolegom. Wtedy jest po porostu łatwiej wygrać mecz, niż jeśli jeden gracz rzuci 12 bramek. A chodzić przecież o wygranie całego meczu. Liczy się zespół, nie jeden zawodnik.

W decydujących momentach rzadko zdaje się pan jednak na kolegów. Bramka w ostatniej sekundzie na wagę finału Ligi Mistrzów przeciwko Barcelonie? Luka Cindrić. Gol równo z syreną na wyrównanie meczu z Wisłą w Kielcach? Luka Cindrić. Umiesz liczyć, licz na siebie?

Lubię te momenty, kiedy wszystko się decyduje. To nie tak, że nie ufam kolegom, ale ja naprawdę chcę wygrywać i czuję odpowiedzialność za zespół. Dlatego - jeśli mam okazję - wiem co robić (śmiech).

Piłka ręczna to..

Dla mnie to przyjemność, zabawa, gra. Jeśli chcesz grać naprawdę dobrze, jasne, musisz być w pełni skoncentrowanym, dobrze bronić i atakować, ale musisz mieć też uśmiech na twarzy. Dla mnie to się liczy w handballu. Te momenty radości, jak w Paryżu. No i zwycięstwa.

W czerwcu po raz trzeci z rzędu pojedzie pan na Final Four. Rutyna?

(śmiech) Nie! To wyjątkowy turniej. A są też lepsi w tym wypadku, jak Ivan Cupić. To będzie jego piąty kolejny Final Four! Dwa razy z PGE VIVE, teraz po raz trzeci z Vardarem.

Pan też zna ten turniej bardzo dobrze. Co jest w nim takiego innego?

Często się mówi, że Final Four może wygrać każdy. I ja się zgadzam z tym w stu procentach. W Kolonii wszystkie cztery drużyny są na tym samym poziomie, tak samo przygotowane. Popatrzmy na poprzednie lata i kto wygrywał: Flensburg, VIVE, Vardar, Montpellier. To nie byli faworyci. 

Bo choć w Kolonii ważne jest grać twardo, z determinacją i motywacją, to trzeba się nauczyć tam grać, kiedy na trybunach jest tyle osób, wszyscy oceniają każdy twój ruch, zagranie. Wokół turnieju dzieje się też bardzo dużo: imprezy, eventy, spotkania. A trzeba skupić się tylko na piłce ręcznej. To specyficzny turniej, ale ja go uwielbiam.

W półfinale czeka na was Veszprem. Pierwsza myśl, po wylosowaniu Węgrów?

Że nie ma dla mnie żadnej różnicy, z kim zagramy. Naprawdę. To Final Four, mówiłem panu. Trzeba skupić się na sobie, nie na innych i będzie dobrze.

W tym roku graliście z Veszprem dwa razy. Jeszcze z nimi nie wygraliście. Uda się w Kolonii?

To bardzo dobry zespół, ale wiemy o nich wszystko. Są zdecydowanie lepsi niż przed rokiem, bo zmienili trenera. Dla nas to jednak nie ma znaczenia. Wiemy, że sami mamy jakość, by ich pokonać i wygrać cały turniej. Problem w tym, że oni też. Szanse oceniam 50 na 50. Do tego Veszprem bardzo chce wygrać Ligę Mistrzów, bo im się to jeszcze nigdy nie udało. Pozostałe trzy drużyny w Final Four mają już tytuł na koncie. Węgrzy będą więc hiper-zmotywowani.

Jest też Vardar, pana poprzedni klub. To z nim wygrał pan Ligę Mistrzów. To był pana najlepszy moment w karierze?

Bez dwóch zdań. Spełniły się moje marzenia z dzieciństwa, kiedy zaczynałem grać w handball.

Vardar to dość podobny klub do VIVE. Jeden właściciel, świetni kibice...

Tak, coś w tym może być. Do tego podobni zawodnicy i podobna taktyka, bo trener Dujszebajew i trener Garcia Parrondo to Hiszpanie i preferują podobny styl gry.

Właściciel Vardaru, Siergiej Samsonenko zdecydował się jednak opuścić klub. Pan na pewno jest w kontakcie z byłymi kolegami z zespołu. Jak oni patrzą na tę sprawę?

To dla nich bardzo trudny moment. Mam nadzieję, że Vardar znajdzie nowego sponsora, który ustabilizuje klub. Dla graczy to jednak fatalna wiadomość, bo jest już maj i większość zespołów ma zamkniętą kadrę, trudno znaleźć dobry kontrakt. Final Four może być więc dla nich ostatnią szansą, by się pokazać. Będą groźni.

O Barcelonie powiedzieliśmy już sporo. To faworyci?

Na teraz Barca gra lepiej niż inni, to prawda. Ale w Final Four rzadko wygrywają faworyci, jak już mówiliśmy. To zupełnie co innego, niż jak byśmy grali z nimi w grupie czy w ćwierćfinale. W Kolonii każdy może ograć każdego.

Obserwuj autora na Twitterze!

Czy chciał(a)byś, by Luka Cindrić został w PGE VIVE Kielce?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×