Liga Mistrzów. Gotowy scenariusz na film. Vardar Skopje, czyli waleczne serca

PAP / SASCHA STEINBACH / Na zdjęciu: Vardar Skopje
PAP / SASCHA STEINBACH / Na zdjęciu: Vardar Skopje

Zwycięstwo Vardaru Skopje w Lidze Mistrzów to historia wręcz romantyczna. Groźba upadku, kilkumiesięczne zaległości w wypłatach, odejście zbuntowanego lidera... Nie byli najsilniejsi w stawce, ale wygrali sercem i hartem ducha.

To nie miało prawa się zdarzyć. Sam udział Vardaru Skopje w Final4 był swego rodzaju anomalią. W zdziesiątkowanym składzie odprawili Pick Szeged, który wcześniej rozgrywał porywające mecze. Po ćwierćfinałach to mistrzowie Macedonii sprawili, że kibice i eksperci zbierali zęby z podłogi. Wyszli na parkiet z pianą na ustach, jakby jutra miało nie być. Adrenalina tak w nich kipiała, że podczas przerw kłócili się między sobą, kto bardziej zmotywuje kolegów do gryzienia parkietu.

Do Final4 byli identycznie nastawieni. Stado bulterierów, choć nie szło im w półfinale z Barceloną, zaczęło w końcu nadgryzać emanujących pewnością siebie faworytów. Dorwali ofiarę i boleśnie rozszarpali. W finale nie pozwolili Veszprem oswobodzić się z ich objęć. Veszprem, czyli rywalowi z kabzą napchaną do granic możliwości, drużynie, w której zawodnicy mają jak pączki w maśle.

W Skopje takich komfortów już nie zaznają.

ZOBACZ WIDEO Liga Mistrzów. PGE VIVE - FC Barcelona. Bertus Servaas: Byliśmy daleko. Rywal był lepszy

ZOBACZ: Najlepszy prezent dla Talanta Dujszebajewa

Jak z najczarniejszych snów

Rozmawiając z macedońskimi dziennikarzami, przewijał się jeden wątek - w końcu los wynagrodził nam ten sezon. Vardar dotarł do mety poturbowany, wprost wyniszczony. Przecież kilka tygodni temu ojciec tego projektu, milioner Siergiej Samsonenko, wbił nóż w serca zagorzałych kibiców. Rosjanin zapowiedział powolną agonię swojego ukochanego dziecka, które dwa lata temu wprowadził na europejski szczyt. Biznesmen stwierdził, że zwija interes, bo jest traktowany wyłącznie jak dojna krowa. Chodzą słuchy, że odejście jest związane z sytuacją polityczną w Macedonii Północnej, choć oficjalne wersja to brak wsparcia. Nikt jednak nie ukrywa, że już teraz w Skopje się nie przelewa, trener Parrondo wspominał niedawno o ośmiomiesięcznych zaległościach.

Większość szczypiornistów miało w głowie, że gra nie tylko o trofea, ale także o swój byt. Dejan Milosavljev, Igor Karacić i Rogerio Moraes Ferreira wcześniej zadbali o przyszłość, związali się odpowiednio z Fuechse, VIVE i Veszprem. Reszcie z dnia na dzień grunt zawalił się pod nogami. Co z tego, że obowiązują ich kontrakty, skoro klubowi groził upadek.

Obędzie się raczej bez plajty, sponsorzy zapowiedzieli, że przeleją środki, ale finał w Kolonii to niemal na pewno zmierzch złotego okresu w Skopje. Nawet gdyby część zespołu dała się skusić na dalszy pobyt w stolicy, to i tak siła rażenia będzie znacznie mniejsza. Chociażby dlatego, że odejdą ci najważniejsi, a na dalsze decyzje PSG czeka Dainis Kristopans. Łotysz może przeprowadzić się do Paryża rok wcześniej niż w 2020 roku. Stas Skube niby zapowiedział, że zostanie w Skopje, ale sam wrócił do rozmów z prezesem Bertusem Servaasem. Prawdopodobnie upadł temat transferu do Paryża i nie zdziwimy się, jeśli na dniach podpisze trzyletni kontrakt z VIVE.

Buntownik z wyboru

Dwa miesiące przed turniejem Vardar spotkał jeszcze jeden cios. Vuko Borozan odstawiał cyrk, oczywiście według nakreślonego planu. Przestał trenować, nie wsiadł na pokład samolotu lecącego na finał Ligi SEHA i nie pozostawił innego wyboru - klub wyrzucił na bruk swojego buńczucznego lidera. Jemu w to mi graj, zerwał dwuletni kontrakt, za kilka tygodni przygarnie go Barcelona albo Veszprem. Czarnogórzec może sobie jednak pluć w brodę, obok nosa przeszedł mu drugi triumf w rozgrywkach.

Borozan osierocił swoją drużynę, tak naprawdę Vardar stracił jakąkolwiek możliwość rotacji z lewej strony. Całe spotkania rozgrywali Skube i Karacić. Obaj udźwignęli gigantyczne obciążenia, a ten drugi pokazał się z tak dobrej strony, że jeśli raptem w 50 proc. zaprezentuje taką formę w Kielcach, to kibice VIVE szybko zapomną o Luce Cindriciu. W Kolonii zgarnął zasłużony tytuł MVP Final4.

Drużyna z odzysku

Nawet patrząc na kadrę, zwycięstwo w Lidze Mistrzów wydaje się jakąś abstrakcją. Dejan Milosavljev przed sezonem znali tylko wytrawni znawcy serbskiej piłki, a nieco korpulentny młodzian był okryciem sezonu i dla wielu najlepszym golkiperem rozgrywek. Pseudonim "Baby Sterbik", na cześć wielkiego poprzednika Arpada Sterbika, w końcu zobowiązuje. Stasa Skube pożegnano w Picku bez żalu, ponoć za pomocą... komunikatora Skype, o co Słoweniec miał olbrzymie pretensje do trenera Juana Carlosa Pastora. Do niedawna Dainis Kristopans był tylko olbrzymem (215 cm) o zwrotności koparki gąsienicowej. Łotysz tak się zawziął, że dynamiką zawstydza niejednego głowę niższego gracza.

Rogerio Moraes Ferreira ugrzązł na ławce THW Kiel, wylądował na zesłaniu w niższej niemieckiej lidze, a trzy lata później drugi raz wzniósł trofeum. Glieba Kałarasza pogoniono z Magdeburga, Janja Vojvodić, który akurat nie nagrał się za wiele, jeszcze cztery lata temu biegał po parkiecie wrocławskiej hali przy Paderewskiego w barwach zadłużonego po uszy Śląska Wrocław. Christian Dissinger, Niemiec o wielkich możliwościach, za to bardzo wyniszczony kontuzjami, nie widział dla siebie szans w THW Kiel i wybrał spokojniejsze życie w Skopje.

Najważniejszym elementem układanki stał się chyba Roberto Garcia Parrondo. Hiszpan raptem dwa lata temu rzucił meczowy trykot w kąt. Po roku terminowania u boku Raula Gonzaleza i asystenturze w żeńskim Vardarze podjął się zuchwałego wyzwania. Nie zrobił jakiejś wielkiej rewolty, częściowo kontynuował pracę poprzednika, ale wyzwolił w zespole takiego ducha, że na parkiecie płonął ogień.

Dla takich historii ogląda się piłkę ręczną. A zwieńczyły ją bramki niezawodnego Ivana Cupicia. Chorwat zapewnił tytuł dwa lata temu, tym razem doprowadził do szewskiej pasji kibiców Veszprem.

Komentarze (0)