Lekkoatletyka. Jedyny taki pojedynek w historii. Powell i Lewis ruszyli ziemię

Getty Images / Na zdjęciu: Mike Powell
Getty Images / Na zdjęciu: Mike Powell

Gdy rozpoczynał się konkurs skoku w dal, nad Tokio nadciągnęły czarne chmury. Atmosfera była tak gęsta, że powietrze można było ciąć. W 1991 roku Mike Powell i Carl Lewis stworzyli jedno z najlepszych widowisk w historii lekkoatletyki.

W tym artykule dowiesz się o:

Na żółtej tablicy wyświetlił się komunikat +0,3. Wiatr dozwolony, pozostaje czekać na pomiar. Mike Powell wiedział, że to jego dzień, przed chwilą oddał skok życia. 8,95 m, spontaniczny, chaotyczny bieg po bieżni, a za nim dziesiątki wystrzelonych fleszy. Zdjęcia Amerykanina z rozstawionymi ramionami obiegły świat.

ZOBACZ: Wielka moc Fiodorow w eliminacjach

W końcu mógł spojrzeć z góry na Carla Lewisa. Do czasu mistrzostw w Tokio bilans pojedynków... 0:15 na jego niekorzyść. Sławniejszy kolega, chociaż panowie raczej nie sączyli razem piwa, był swego rodzaju demonem. Ulubieniec kibiców, niekwestionowana gwiazda, najszybszy człowiek świata, który kilka dni wcześniej zgarnął złoto i wyśrubował rekord globu. Z drugiej strony wieczny pretendent, nienasycony olimpijskim srebrem w Seulu. Powell był w wielkim gazie, po latach zdradzał, że spodziewał się skoku ponad 8,90 m, ale nie wiedział na co stać konkurenta. Lewis przekraczał wcześniej dziewięć metrów, z różnych względów (błąd sędziów, podmuchy) pomiaru nie uznano za oficjalny.

- Aż wiało grozą, gdy skakaliśmy. Nad miasto nadciągnął tajfun, zebrały się czarne chmury, a powietrze zrobiło się elektryczne. Coś takiego nie zdarza się codziennie - mówił Powell w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego".

ZOBACZ WIDEO: Stacja Tokio #4: "Tanie medale się skończyły". Tomasz Majewski przed mistrzostwami świata w Katarze

Rywalizacja Amerykanów była jednym z głównych punktów programu. Rodacy, choć nie stanęli naprzeciwko siebie, to stoczyli korespondencyjny pojedynek rewolwerowców. Jak dwaj mistrzowie wagi ciężkiej w lekkoatletycznym ringu. Kibice wstrzymywali oddech, gdy pojawiali się na rozbiegu.

Powell nie dał się wyprowadzić z równowagi. Obserwował jak Lewis odpalał fajerwerki, będąc daleko za nim. 8,83 m przy mocnym wietrze. Wkrótce publiczność oniemiała - 8,91 m, rekord świata, ale powietrze znowu dmuchało za mocno. Lider wydawał się nie do ugryzienia, miażdżył resztę. Powell szykował się do piątej próby, w głowie się kotłowało - Spojrzałem na Carla. Pomyślałem - dzisiaj cię złapię, jestem w stanie - zdradzał. Niedługo potem jako rekordzista świata, przy niesamowitej wrzawie, nie wierzył w swoje szczęście. Nie dość, że dobrał się Lewisowi do skóry, to pobił jeszcze wynik z serii tych nieziemskich.

23 lata wcześniej Bob Beamon wprowadził skok w dal w nową erę. Wzorcowo wykorzystał ekstremalne warunki i rozrzedzone powietrze (2200 m nad poziomem morza), zdobył olimpijskie złoto w Meksyku z rezultatem, po którym ludzie łapali się za głowy, a sędziowie z niedowierzaniem powtarzali pomiar. 8,90 m, ponad pół metra dalej od poprzedniego rekordu. Jeśli w muzyce mówi się o artystach jednego przeboju, to Beamon stał się zawodnikiem jednego skoku, właściwie zakładnikiem. Nigdy później nie zbliżył się do życiówki.

W przypadku Powella też zagrało wszystko. Po latach wspominał, że idealnie pasowała mu szybka i sprężysta bieżnia, czuł jakąś nadprzyrodzoną moc. Bez drugiego z bohaterów tego konkursu nie wspominano by jednak tak często. Lewis podjął rękawicę, miał imponującą serię (cztery razy przekroczył 8,80 m), ale musiał zadowolić się srebrem.

ZOBACZ: Lewandowski - "Czuwa nade mną Anioł Stróż"

Rywalizacja ogniskowała uwagę, skok w dal na kilka lat był w centrum zainteresowania. Duet odwiecznych rywali stoczył jeszcze bój na igrzyskach w Barcelonie (zamiana lokat). Cztery lata później w Atlancie Lewis wygrał na zakończenie kariery, a Powell tak bardzo chciał mu dorównać, że w ostatniej kolejce poszedł na całość i doznał poważnej kontuzji.

Minęło prawie 20 lat, odkąd Amerykanie zeszli ze sceny. W nieregulaminowych warunkach pod 9. metrem lądował Kubańczyk Ivan Pedroso, Panamczyk Irving Saladino przekroczył 8,70 m, ale ostatni mistrzowie olimpijscy nijak mają się do poprzedników. Skok w dal bez wielkich gwiazd podupadł. Do zwycięstw wystarczyły przeciętne wyniki (z perspektywy zawodników z lat 80. i 90.) - złoto w Londynie i Rio de Janeiro dawało lądowanie poniżej 8,40 m. Jest jednak nadzieja - Juan Miguel Echevarria.

Nadzwyczaj dynamiczny i dostojny na rozbiegu 21-letni Kubańczyk ma w nogach moc. Na swojej ziemi skoczył ponoć 8,92 m, z wiatrem w Diamentowej Lidze 8,83 m. Oficjalnie w statystykach widnieje 8,68 m, ale jego możliwości są niezbadane. Kwalifikacje wygrał na wielkim luzie, jakby zbudzony w środku nocy pomknął po rozbiegu i zostawił ślad na 8,40 m. Rekord świata? Raczej nie teraz, bo na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby go przyprzeć do ściany i zmusić do maksymalnego wysiłku. Jak Lewis i Powell w Tokio.

Źródło artykułu: