Niko Mindegia: Jestem fighterem, więc do Wisły pasuję idealnie

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Krzysztof Benetrowicz / Na zdjęciu: Niko Mindegia
WP SportoweFakty / Krzysztof Benetrowicz / Na zdjęciu: Niko Mindegia
zdjęcie autora artykułu

Niko Mindegia potrzebował niecałe pół roku, by zostać jedną z kluczowych postaci w PGNiG Superlidze. Kibiców Orlenu Wisły na dobre zdobył zaś rzucając decydującą bramkę październikowej "Świętej Wojnie". - W Płocku czuję się kochany - mówi Hiszpan.

Niko Mindegia latem trafił do Orlenu Wisły Płock. Hiszpan, mający w CV występy m.in. w MOL-Picku Szeged czy KIF Kolding, z miejsca zawojował PGNiG Superligę, w październiku rozstrzygając choćby losy "Świętej Wojny" przeciwko PGE VIVE Kielce (27:26) zwycięskim rzutem w ostatniej sekundzie meczu. W Lidze Mistrzów Mindegia to najskuteczniejszy z Nafciarzy (44 bramki). Dzięki jego świetnej postawie w pierwszej połowie spotkania z Bidasoą Irún, Wisła na półmetku rywalizacji o TOP 16 Ligi Mistrzów ma siedem bramek zaliczki (32:25). Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Najgorętsze nazwisko rundy jesiennej PGNiG Superligi to z pewnością Niko Mindegia. Zaskoczyło pana, że tak szybko stał się gwiazdą polskich parkietów? Niko Mindegia, rozgrywający Orlenu Wisły Płock:

Trochę, bo na pewno nie jestem w niej ani najlepszym zawodnikiem, ani najlepszym rozgrywającym. W polskiej lidze jest naprawdę wielu wspaniałych graczy, wymieńmy cały skład VIVE dla przykładu. Generalnie jestem pod dużym wrażeniem poziomu ligi, wszystkie drużyny po prostu dobrze grają tutaj w handball, a od wszystkich słyszę, że liga z roku na rok się rozwija. Ile to już spotkań wygraliśmy jedną czy dwiema bramkami? Nie ma łatwych meczów. Tym bardziej cieszy, że dobrze się tutaj odnalazłem.

W Płocku czuję, że kibice mnie kochają. Ja ich też. Atmosfera tutaj jest fantastyczna, jeśli tylko hala jest pełna. Nawet jeśli nie rozumiem wszystkiego, co śpiewają. Może kibice sami nie wiedzą, jak głośno ich słychać? To naprawdę pcha nas do przodu. Nawet gracze Bidasoi po ostatnim meczu w Lidze Mistrzów zwrócili mi uwagę na super doping. To przyjemność tutaj grać.  Obala pan mit aklimatyzacji?

Może po prostu nie miałem tak trudno się tutaj odnaleźć? Przede wszystkim znałem system Wisły, trener jest moim rodakiem, mam już ponad 30 lat, więc doświadczenia mi nie brakuje, a i po angielsku dogadam się z każdym. Wszyscy w Płocku od pierwszego dnia chcieli mi pomóc i ułatwić wejście do drużyny. Mówię i o sztabie, i o kolegach z szatni, i o ludziach z klubu. Poza tym jestem fighterem, przyszedłem tutaj walczyć, dobrze dogadałem się z kolegami, więc parę fajnych meczów udało się zagrać.

Trudniej było zaaklimatyzować się w Polsce jako kraju. Głownie przez język. Poszedłem zrobić zakupy w Biedronce, kasjer pyta czy mam kartę Biedronki. Odpowiadam, że nie mówię po polsku, mam karty Visa, Mastercard, ale nie Biedronki. On zaczyna mi coś tłumaczyć po polsku, ale nic nie rozumiem. Przestraszyłem się, że takimi kartami nie można tu płacić, bo on ciągle o tej karcie Biedronki. No ale Google Translate na szczęście rozwiązał problem.

ZOBACZ WIDEO: Odwiedziliśmy bazę reprezentacji Polski na Euro 2020! Zobacz, jak będą mieszkać kadrowicze

Co to znaczy, że "jest pan fighterem"?

Że lubię walczyć, zawsze iść na 100 procent, nie patrząc dookoła. Przed meczami mówimy sobie w Płocku, że idziemy na wojnę. Takie podejście jak w Wiśle jest jakby specjalnie dla mnie! Nie mamy przecież nazwisk jak VIVE, PSG czy Veszprem. Musimy więc nadrabiać zaangażowaniem. To jedyna szansa, by pokonać teoretycznie lepsze zespoły.

Właśnie takie podejście pozwoliło pokonać w tym sezonie VIVE? Pierwszy raz od trzech lat. Przypomnijmy, że to pan zdobył w ostatniej sekundzie decydującą bramkę.

Tak, to był niesamowity mecz. Nawet jeśli nie było to najważniejsze spotkanie w kontekście całego sezonu, to dużo nam dało. Pokazaliśmy, że można. Sam zapamiętam to na bardzo długo, ale w ostatniej akcji nie myślałem za dużo. Zostały trzy sekundy, wziąłem piłkę i wiedziałem, że muszę kończyć sam. Presja była mniejsza, bo był remis. Gdybym nie trafił, nie byłoby tak źle. Ale dopisało mi szczęście i piłka wpadła. Wow.

Bardzo trudno jednak pokonać taki zespół jak Kielce. To jakby Bidasoa Irun wygrała z Barceloną i wcale nie przesadzam z porównaniem, takie są realia. Ambicje moje i drużyny są takie same - wygrać z VIVE nie jeden mecz, a jakiś puchar. To będzie spełnieniem celu. A w Lidze Mistrzów chcemy dojść tak daleko, jak tylko się da. Pierwsze wyzwanie to obronić przewagę w Irun, a jeśli się uda, zagramy z Veszprem, więc będzie kolejna wojna, w trakcie której zobaczymy na co nas stać.

W klubie jest presja na wygranie z VIVE? Wisła pozostaje bez żadnego trofeum już dziewięć lat.

Nie, nie czuję presji ze strony klubu. Jasne, każdy z nas o tym marzy, z myślą o tym pracujemy, więc bardziej czuć to w atmosferze. Zwłaszcza, kiedy już przychodzi do meczu. To w końcu derby i trudno przyjąć taką porażkę, jak ostatnio (20:29 - red.). Nie ma co ukrywać, że VIVE nas zabiło. Na szczęście w tej rywalizacji to my nie mamy nic do stracenia.

W swojej karierze nigdy nie zdobył pan mistrzostwa krajowego, w żadnej lidze. Może czekał pan właśnie na Wisłę?

Ha ha, to, niestety, smutna prawda. W kolekcji mam tylko Puchar EHF z Pickiem Szeged i Puchar Francji z Chambery. Tym bardziej mam więc motywację!

Poprowadzi pan Wisłę do tego?

Nie mogę obiecać. Mogę za to powiedzieć, że bardzo lubię odpowiedzialność, nie lubię określenia "lider", ale lubię i chcę odgrywać bardzo ważną rolę w swoim zespole. Tak jest w Wiśle, dlatego tak dobrze się tutaj czuję. Żebym mógł pokazać na co mnie stać, muszę czuć zaufanie i komfort. Od dziecka dobrze grało mi się pod presją, z ciśnieniem na wynik. Im ważniejszy mecz, tym lepiej dla mnie. Dlatego też od początku mojej gry w piłkę ręczną byłem środkowym rozgrywającym. To jedyna pozycja, na którą się nadaję.    W zespole nie ma ważniejszej postaci niż playmaker. A ta w ostatnich latach była w Płocku największą bolączką, bo czasem nie miał kto poderwać Nafciarzy. Wiem, że trener Sabate mocno zabiegał o pana transfer, tak samo, że oczekiwania były dość duże. 

Byli przecież Moya czy Tarabochia, to dobrzy gracze, ale trudno mi się do tego odnieść. Na pewno jednak zgodzę się z pierwszym zdaniem. Zwłaszcza w systemie hiszpańskim środkowy rozgrywający to najważniejszy zawodnik w zespole. To pozycja, która ma dużą wagę, wiele obowiązków i multum pracy.

Co to znaczy?

Trzeba bardzo dużo myśleć, przed każdą akcją trzeba ustawić wszystkich kolegów, pokazać co dokładnie będziemy grać. Każda akcja musi być zaplanowana, dopiero potem jest czas na trochę swobody, gdy nie wyjdzie za pierwszym razem. To zupełne przeciwieństwo tego, z czym spotkałem się choćby we Francji, tam trenerzy mówią: "Graj jeden na jeden, potem się zobaczy!". Hiszpański styl wymaga najwięcej dyscypliny w ataku ze wszystkich mi znanych.

Jest też najlepszy?

Do 25. roku życia grałem z dużym luzem, mój styl był podobny do tego, co gra Bidasoa, czyli zagrać parę krzyżówek i zobaczymy co dalej. Potem trafiłem do Logrono (dzisiaj: Naturhouse La Rioja - red.) i do Szeged. Prowadził mnie Juan Carlos Pastor, a w Hiszpanii mówimy o "Uniwersytecie Pastora". Pastor zaczął trenować w Valladolid, gdy miał 25 lat, to wielka postać, myśliciel piłki ręcznej. Ma 50 lat i z tego 25 na ławce trenerskiej! Tam nauczyłem się najwięcej. Chodziło przede wszystkim o tę dyscyplinę i o podejście, że każdego dnia musisz być najlepszy. Po tym się już tego nie oduczyłem. To daje mi frajdę z gry, a mam już swoje lata i czuję, że muszę cieszyć się każdą chwilą na parkiecie. Poza tym, jeśli nie masz przyjemności z gry, grasz gorzej. Gdy jesteś szczęśliwy, możesz wszystko. Dla mnie to najlepsze możliwe postrzeganie piłki ręcznej. Xavier Sabate ma podobną filozofię.

To wiele wyjaśnia.

Dlatego po części łatwiej było mi wejść do drużyny. Komunikacja między mną a trenerem jest naturalna, dzięki wspólnemu językowi rozumiemy się doskonale, może wytłumaczyć mi najbardziej szczegółowe detale. Dzięki temu sam mogę też łatwiej przekazać pomysł na grę kolegom. Playmaker musi z jednej strony pomóc trenerowi przełożyć jego pomysł na grę na parkiet i dotrzeć do reszty kolegów, a kolegom pomóc zrozumieć trenera. Środkowy rozgrywający to trochę przedłużenie ręki szkoleniowca na parkiecie. Każdy hiszpański zespół tak działa.

Za rok będziemy mieć kolejnego Hiszpana w składzie - Davida Fernandeza. Nigdy z nim nie rozmawiałem, ale po ogłoszeniu transferu zadzwoniłem do Alejandro Costoi, który z nim grał. Usłyszałem, że to bardzo dobry zawodnik, ciężko pracujący, który będzie pasował do takiego zespołu, jak my.

Ale Wisła to polski zespół. Nie brakuje panu Polaków w kadrze? W kadrze na Bidasoę było ich tylko trzech, a choćby Chorwatów - czterech.

Może to faktycznie trochę dziwne, że mamy ich tak niewielu, ale słyszałem, że od kolejnego roku wejdzie nowa zasada o dwóch Polakach na parkiecie, prawda? Więc pewnie będziemy musieli kogoś ściągnąć. Mam nadzieję, że macie talenty!

Poparzymy jednak na inne kluby - w VIVE Polaków jest prawie tyle samo, w Veszprem jest tylko jeden Węgier, więc to nie tylko nasz problem. Ale ma pan racje, dla mnie też ważne, że jesteśmy polskim klubem i na logikę powinniśmy mieć więcej Polaków.

Skoro wspomnieliśmy już Chorwatów, najbarwniejszą postacią w zespole Wisły jest bez wątpienia Renato Sulić. Podobno ostro gra przeciwko rywalom, ale i swoim na treningach nie szczędzi.

Bardzo go lubię! Pamiętam jak jeszcze grałem w Szegedzie, on w Veszprem i kilka razy zupełnie zepsuł mi mecz. Wiadomo jak ostro potrafi grać. Mam z nim jednak bardzo dobry kontakt i podziwiam go. Renato jest maszyną, nie rozumiem go. Skończyliśmy kiedyś mecz Ligi Mistrzów w Płocku, po spotkaniu - wiadomo - masaże, stretching etc. Wchodzę na salę do ćwiczeń, a tam Renato w pełnym treningu: ciężarki, liny, podskoki! Pomyślałem sobie: "Co on do jasnej cholery wyprawia? Przecież dopiero co zagraliśmy mecz i sam jestem wykończony! A ten facet jest ode mnie starszy o 10 lat!". Nawet nie może pan sobie wyobrazić, jak silny jest Renato.

A ta historia tylko pokazuje, jak poważnie podchodzi do swojej pracy. Trzeba zrozumieć, że Sulić przez 20 lat grał na absolutnie najwyższym poziomie. Przez ten czas był w najlepszej piątce obrotowych na świecie. Na takim levelu się nie odpuszcza, więc Renato nie umie już odpuszczać. Myśli pan, że na treningu jest inaczej? Nie! Na treningach też idzie na pełnej mocy. Trzeba to zrozumieć. Z racji doświadczenia czasem wchodzi też w rolę drugiego trenera, tłumaczy dużo kolegom. Nienawidzi, gdy ktoś nie daje z siebie wszystkiego.

Kończąc wątek Wisły, w sobotę w Irun zagracie o TOP 16 Ligi Mistrzów. Macie siedem bramek przewagi. Jak nie wypuścić awansu z rąk?

Te siedem bramek to różnica większa niż się spodziewałem. A mogła być jeszcze większa, bo w drugiej połowie zgubiliśmy kilka piłek. Może gdybyśmy grali trochę wolniej? Nie wiem. W rewanżu musimy być maksymalnie skoncentrowani. Hiszpanie mają małą halę, w której będzie komplet kibiców i specyficzna atmosfera. Grałem tam. Nie możemy dać się zdekoncentrować, to klucz do awansu. Zaliczka może być podchwytliwa, bo już w poprzednią sobotę widzieliśmy, jak Bidasoa ot tak rzuciła pięć bramek w trzy minuty. Ale my nie patrzymy na nich, tylko jedziemy po drugie zwycięstwo i awans.

Na drugiej stronie Niko Midegia opowiada o swoich byłych klubach, przygodach w różnych krajach Europy oraz planach na przyszłość. Najlepszy zawodnik z jakim grał pan w drużynie to...

Arpad Sterbik. Niesamowity facet. Trenowałem z nim w reprezentacji Hiszpanii i jedyne, co mogłem myśleć to: "Jakim cudem on broni te wszystkie piłki, nie ruszając się z miejsca?!". Jak miał dzień, nie było sposobu, by rzucić mu bramkę.

Obstawiałem Ivano Balica. W pierwszym pana klubie, Portland San Antonio, w pierwszym zawodowym sezonie grał pan z nim w zespole. Marzenie każdego środkowego rozgrywającego.

No tak, ale byłem wtedy juniorem. Nie grałem z nim, tylko trenowałem. Dlatego Ivano nie zaliczam do tej grupy. Jeśli mógłbym, oczywiście byłby na pierwszym miejscu, ale nie mogę powiedzieć, że byłem z nim razem na parkiecie. To nie to samo.

To kto był pana idolem?

Oczywiście, że chciałem grać jak Balić. Ale tylko Balić umie grać jak Balić, jego styl jest nie do podrobienia. Ivano jest ode mnie wyższy, większy, dużo więcej rzucał, potrafił zrobić wszystko. To najlepszy zawodnik, jakiego widziałem na oczy.

Bardzo dużo nauczyłem się za to od innych: na kadrze od Chemy Rodrigueza i Raula Entrerriosa, a w klubach od... Deana Bombaca. Od każdego chciałem coś wyciągnąć, przyglądając się im. Najwięcej "pożyczyłem" jednak od Słoweńca. W Szegedzie idealnie wpasowywał się w system gry. Mieliśmy dobrą relację, dużo rozmawialiśmy. Jeśli miałbym kogoś wyróżnić, to jego.

Polska to już piąty kraj, a Wisła to siódmy zespół, w którym pan występuje. Ma pan sentyment do któregoś z poprzednich?

Każdy był inny i z każdego transferu dużo się nauczyłem. Francję zapamiętam przez zdobyty puchar w zeszłym roku. To był niesamowity moment. Logrono to był mój pierwszy klub poza domem, nauczyłem się życia. W Szeged zebrałem najwięcej doświadczeń, pierwszy raz za granicą, no i wygrałem Puchar EHF. W Kolding za to zobaczyłem, czego nie lubię. Tam było zupełnie inaczej niż wszędzie indziej. Dzięki tym zmianom mam jednak interesujące życie. Umiem pięć języków: hiszpański, baskijski, angielski, francuski i węgierski. Może dołożę polski. Poznałem tyle kultur, ludzi. Z każdą zmianą jest łatwiej, wiesz już czego się spodziewać.

Ską...

Przepraszam, przypomniało mi się. Przed wywiadem pytał mnie pan o najlepszą historię z kariery. Mam!

Węgry, wiadomo jak trudny jest tam język. Zresztą, najlepsze historie zawsze wychodzą z jakichś nieporozumień na tym tle. To było gdzieś na początku mojego pobytu tam, nie rozumiałem jeszcze nic a nic. Była niedziela, nie płaciło się wtedy za parkowanie, więc postawiłem samochód tuż obok hali. Stały jakieś znaki, ale nie wiedziałem o co chodzi. Pomyślałem, że zostawię tam auto, odbiorę je po meczu kolejnego dnia, i tak mieliśmy iść z kolegami na miasto po spotkaniu. Okazało się, że prowadzono tam roboty drogowe. Kolejnego dnia robotnicy dotarli do mojego samochodu, cały obklejony logami "Pick Szeged", więc zamiast odholować, robotnicy zadzwonili na policję. Na nasz trening w poniedziałek wchodzą policjanci, zdziwienie. Jeszcze większe, gdy z ich tłumaczeń wychwyciłem swoje nazwisko. Przestraszyłem się, nie wiedziałem, co zrobiłem. Wychodzimy przed halę, a tam moje auto pośrodku dźwigów, koparek i innych maszyn. Niesamowity widok. Oddałem kluczyki komuś z klubu i postawiłem skrzynkę piwa za uratowanie sytuacji.

Doskonałe. W pana karierze pojawiły się jeszcze równie ważne postacie jak ten pracownik Picku?

Ha ha, ale tutaj będzie już bardziej na poważnie. Pierwszym jest Jota Gonzalez, obecny asystent Raula Gonzaleza w PSG. Przez rok nie dostawałem pensji w Pamplonie, gdy San Antonio się rozpadało. Myślałem już, żeby rzucić piłkę ręczną. Wtedy odezwał się Jota, zaprosił do Logrono, podpisaliśmy kontrakt. Uratował mi życie i karierę, bo byłem w ogromnym dołku.

Druga taka osoba to Chechu Villaldea. Był moim trenerem w czasach juniorskich w Pamplonie, potem wprowadził mnie do pierwszej drużyny w San Antonio, a kiedy był asystentem Manolo Cadenasa w rep. Hiszpanii, dostałem powołanie. Pewnie za jego namową. Chechu dał mi trzy wielkie szanse w życiu, a nigdy mu za to nie podziękowałem. Chciałbym to zrobić. Szkoda, że pewnie nie przeczyta tego wywiadu. Ludziom, którzy dają ci życiowe szanse, zawsze trzeba dziękować.

Wcześniej chciałem za to zapytać, skąd tyle tych przeprowadzek. Lubi pan zmiany?

Właśnie to dziwne, bo nie. Gdybym miał taką możliwość, chciałbym całe życie grać w domu, w Pamplonie. Dlatego też tak bardzo zabolały mnie problemy klubu i że z przyczyn finansowych musiałem odejść. Jestem jednak dumny, że grałem wszędzie, gdzie grałem. Ale jeśli musiałbym wybrać jeden klub, byłaby to Pamplona.

To życie zmusiło mnie do tych wszystkich przeprowadzek. Byłem pewien każdego ruchu, grałem w dobrych klubach, czasem lepiej, czasem gorzej, ale i tak jestem zadowolony z mojej kariery. Nigdy nie oczekiwałem takiej, jaką miałem i wciąż mam. Kiedyś bycie profesjonalistą było moim marzeniem, jestem szczęśliwy, że się spełniło.

Podróżuje pan sam?

Tak. Za każdym razem. Niektórzy koledzy mają drugie połówki, dzieci i widzę jak trudne są dla nich zmiany klubów. Trzeba wypisać dzieci ze szkoły, dziewczyna rzuca pracę... Nie wiem dlaczego, ale ja zawsze byłem sam. To ma swoje plusy, bo gdy są problemy finansowe możesz spakować walizkę i wyjechać na drugi dzień. Z rodziną byłoby znacznie trudniej. A z tym bywało różnie, bo w Pamplonie nie płacili rok, wybrałem pewną sytuację w Szegedzie, tam było okej, ale w KIF-ie znów były problemy, dlatego wyjechałem do Francji.

Nie dotarł pan za to nigdy do klubu z topu. To wciąż cel?

Uczciwie, nigdy nie widziałem się w klubie z najwyższego topu. Nie jestem takim zawodnikiem, nie jestem najbardziej utalentowany. Kluby, w których grałem, to mój poziom. Solidny europejski, ale nic więcej. Nigdy nie miałem oferty od żadnego z potentatów, to mówi wszystko. Możesz marzyć, ale rzeczywistość cię weryfikuje.

Podobnie było z kadrą? Medal mistrzostw Europy ma pan co prawda w domu, ale nigdy nie zadomowił się pan na dobre w reprezentacji Hiszpanii.

To prawda, nie grałem za dużo w kadrze. Przyjaciele często pytają mnie o to: "Dlaczego nie dają ci szansy?" Zawsze odpowiadam to samo: "Bo są lepsi ode mnie". Raul Entrerrios, Daniel Sarmiento, Joan Canellas... Co miałbym zrobić? Jestem wdzięczny za te szanse, które otrzymałem, nie mam pretensji, trenerzy musieli wybierać i nie wiem czy sam bym się wybrał na ich miejscu. Udało się zagrać na ME, zdobyć medal, to było super przeżycie.

Co ceni pan bardziej: puchar Francji wywalczony będąc liderem zespołu czy srebro ME będąc uzupełnieniem składu?

Puchar Francji. To najbardziej osobiste osiągnięcie, jakie udało się zdobyć. Medal ME traktuję bardziej jako prezent, nie napracowałem się aż tak, by go zdobyć. Dużo zmienił w mojej karierze też Puchar EHF, ale najwięcej sentymentu mam do pucharu Francji.

Płock to kolejny przystanek na mapie czy chce się pan tutaj zadomowić na dłużej?

Kontrakt podpisałem na trzy sezony. Zostały jeszcze dwa lata kontraktu. Za każdym razem kiedy robię jakieś plany na przyszłość, wychodzi zupełnie inaczej. Więc przestałem planować. Kiedy dogram te dwa lata w Płocku, będę miał 33 lata. To wiek, w którym o przyszłości zadecyduje moja forma fizyczna i mentalna. Teraz o tym nie myślę. W trakcie tego pół roku w Polsce nie dostałem żadnych ofert. Zresztą, ja dopiero tutaj trafiłem i mam parę rzeczy do zrobienia! Obserwuj autora na Twitterze lub czytaj jego pozostałe teksty! Czytaj także: To droga Polaków na mistrzostwa świata!  Szansa przed Pawłem Paczkowskim!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Czy Niko Mindegia to obecnie najlepszy środkowy rozgrywający w PGNiG Superlidze?
Tak
Trudno ocenić
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (14)
Cypr
1.03.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
A na koniec końca weekendu już wiemy, że w kolejnej rundzie LM zespół VIVE zagra z Celje, a Wisla z Veszprem, no i fajnie.  
avatar
Złoty Bogdan
29.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"A na koniec wisienka na torcie – Mindegia. Ktoś go nam podmienił, albo to oryginał, który ma wywalone na wszystko. Widać, że przeciwnicy się go „nauczyli”, ale zjazd jest wyraźny. Tak wyr Czytaj całość
avatar
Złoty Bogdan
29.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zwykły przeciętniak jakich w Europie wielu, bez ambicji, do Orlen Wisełki pasuje jak ulał.  
Heniek ZPoczty
28.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Dobry kawał grajka, nr dwa w SL.  
avatar
Maxi-102
28.02.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jest moc....:)