PGNiG Superliga. W Tarnowie ambicje przerosły możliwości. Marcin Markuszewski: Przyszły punkty, zaczęły się wymagania

- Celem nr jeden było utrzymanie, a nagle zaczęło się mówić o miejscu nawet w ósemce - przyznaje trener Marcin Markuszewski, który niedawno pożegnał się z beniaminkiem PGNiG Superligi, Grupą Azoty Tarnów.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
Marcin Markuszewski WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Marcin Markuszewski
- Biorąc pod uwagę fakt, że dla projektu postanowiłem przeprowadzić się do Tarnowa z drugiego końca Polski, to zaledwie rok pracy trzeba potraktować jako rozczarowanie. Tym bardziej, że nie odstawaliśmy jakoś nadzwyczajnie, byliśmy w stanie powalczyć z wszystkimi poza pierwszą czwórką - zaczyna Marcin Markuszewski.

Do Tarnowa trafił przed sezonem 2019/20 z misją zbudowania zespołu na miarę PGNiG Superligi. Skusiła go wizja długoterminowej pracy, dlatego po raz pierwszy podjął się zadania tak daleko od domu. Do tej pory Markuszewski zajmował się wyłącznie gdyńskimi zespołami. Po nieco ponad ośmiu miesiącach musi szukać nowego zajęcia.

A miało być tak pięknie...

Nie dość, że na ławce nowy trener, to w składzie sześciu nowych graczy i duża grupa pierwszoligowców bez doświadczenia w Superlidze. Tu było potrzeba czasu i cierpliwości. - Czułem się świetnie, pracując z zawodnikami o takim profilu charakterologicznym. Wiele rzeczy wymagało jednak poprawy, np. na starcie niektórzy dopiero dowiedzieli się, co to jest taktyka indywidualna. Myślę, że zabrakło wytrwałości. Nagle pojawiły się nieuzasadnione opinie, że stać nas na dużo więcej niż utrzymanie. W kontekście długofalowej budowy zespołu bez kupowania "wielkich" nazwisk taki zespół powinien walczyć o utrzymanie przez co najmniej dwa sezony, wprowadzając stopniowo młodych, perspektywicznych zawodników - mówi szkoleniowiec.

ZOBACZ WIDEO: Wenta o sytuacji piłki ręcznej w obliczu koronawirusa. "Przesunięcie rozgrywek nie jest do końca sprawiedliwe"

Letnie sparingi zwiastowały bardziej katastrofę niż jakiekolwiek sukcesy, tymczasem Grupa Azoty Tarnów szybko zaczęła punktować. Beniaminek odprawił po karnych Chrobrego Głogów, niedługo później Piotrkowianina, Stal Mielec i przede wszystkim sensacyjnie Gwardię Opole. W kilku spotkaniach był blisko punktów.

- Myślę, że paradoksalnie te wyniki utrudniły zadanie, staliśmy się ich zakładnikami. Wiedziałem, że piszę się na bardzo trudne zadanie, była to swojego rodzaju "mission impossible"- jak to określił inny szkoleniowiec w ostatnim czasie (Patrik Liljestand - przyp. red.). Traktowano nas trochę po macoszemu, przegrywaliśmy wysoko w sparingach, w których akurat testowałem wszystkich, bez wyjątku. Byliśmy skazywani na pożarcie. Słyszałem opinie w stylu "z czym startujecie do Superligi", aż nagle zaczęliśmy wygrywać. W pracy trenera trzeba mieć dużo pokory, dość surowo oceniam swoje działania, ciągle chcę się rozwijać i uczyć. Uważam, że w tym wypadku dobre wrażenie, które sprawiał zespół, w dużej mierze było moim osiągnięciem oraz oczywiście ciężkiej pracy zawodników, którzy stanęli na wysokości zadania - wspomina Markuszewski.

W 2020 roku, do czasu przedwczesnego zakończenia rozgrywek w marcu, Grupa Azoty uzbierała jedynie dwa punkty. Zarządowi skończyła się cierpliwość, oczekiwano znacznie lepszych wyników.

Markuszewski: - Współpraca układała się dobrze, ale nie wiedzieć czemu, nagle dużo osób dookoła zaczęło wierzyć, że będziemy robić niespodzianki. A to zdecydowanie za wcześnie. Moim zdaniem, potrzeba trzech lat na zbudowanie zespołu od podstaw. Wprawdzie wystarczyło nam kilka miesięcy treningów, żeby zrobić postępy i zdobywać punkty. Nagle do 10. miejsca brakowało trzech oczek. Uważam, że szliśmy małymi kroczkami do przodu. Nawet trenerzy innych drużyn nas chwalili. Mam wrażenie, że w klubie zabrakło realnej oceny sytuacji. Tu nie chodzi o gruntowną wymianę składu rokrocznie, zamierzałem postawić na stopniowe uzupełnianie kadry.

"Wieża Babel"

By ratować Superligę, Grupa Azoty w pośpiechu sięgnęła po posiłki. Zimą dołączyli Portugalczyk Edgar Landim i obieżyświat Chorwat Nikola Kedzo, pamiętany z nieudanego epizodu w Gwardii Opole. Tym samym w Tarnowie powstał swego rodzaju tygiel narodowościowy z dwoma Chorwatami, Litwinem Mindaugasem Tarcijonasem, Portugalczykiem i dwoma pierwszymi Japończykami w Superlidze. Najlepsze wrażenie robił Rennosuke Tokuda, od jesieni podstawowy prawy rozgrywający.

- Dla mnie nieistotna jest narodowość, jeśli ktoś może dać więcej jakości niż Polak, to czemu nie? Bardzo ważne jest dla mnie profesjonale podejście do obowiązków i chęć walki o miejsce w składzie. Potrzebowaliśmy zawodników na już, a uznaliśmy, że Landim i Kedzo pomogą nam w utrzymaniu. Gdybyśmy mieli ich od początku sezonu, to wyglądałoby to zdecydowanie lepiej. Dołączyli do nas dopiero pod koniec stycznia, do tego Tokuda wrócił późno z mistrzostw Azji i musieliśmy zgrywać się na nowo. Uważam, że akurat Landim i Kedzo wypadali całkiem dobrze, szczególnie pierwszy z nich a Nikoli zabrakło czasu na pokazanie się z lepszej strony. Co do Rennosuke, to może trochę brakuje warunków, ale jest dynamiczny i bramkostrzelny. Faktycznie, dostrzegłem inne nawyki, tempo rozgrywania. Widziałem natomiast, że był dobrze przygotowany taktycznie. Wiedział, jak poruszać się po boisku - ocenił szkoleniowiec.

Markuszewski po rozstaniu z Grupą Azoty wrócił w rodzinne strony i tak jak całe środowisko oczekuje na rozwój sytuacji po pandemii koronawirusa.

- Żałuję trochę, że nie mogłem kontynuować rozpoczętej pracy. Taka jest specyfika zawodu trenera, nie mam pretensji. Rozesłałem CV w kilka miejsc, ale nic na siłę, dopiero powoli rozglądam się za nowym zajęciem. Wstępnie kontaktowałem się z Zagłębiem Lubin, jednak to była wyłącznie luźna rozmowa. Oferta jest już zresztą nieaktualna. Mam nadzieję, że w kolejnym klubie dostanę więcej zaufania - podkreśla.

CZYTAJ: Kolejny kraj chce wrócić do gry
ZOBACZ: Wielki klub wrócił na szczyt

Czy uważasz, że Grupę Azoty Tarnów było stać na coś więcej niż walka o utrzymanie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×