Piłka ręczna. Maciej Majdziński: Kontuzje to męczarnia. Czułem, jak ucieka mój czas [WYWIAD]

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Na piłkę ręczną był pan w skazany? Oboje pana rodzice od lat związani są mocno z handballem (mama: była zawodniczka, tata: działacz w ZPRP - red.) Andre Agassiemu ojciec zawód wybrał, nim ten się jeszcze urodził. Jak było u pana?

Na pierwszy trening poszedłem mając trzy lata! Ale za uszy nikt mnie nie ciągnął, nic nie było na siłę. Już w podstawówce grałem w drużynie piłki ręcznej, to zawsze sprawiało mi frajdę. Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę tego robić. Myślę, że rodzice się z tego cieszyli, to było dla nich łatwe. Pewnie przekazali mi to w genach.

Może to dziwne, ale z rodzicami nie lubię za bardzo rozmawiać o piłce ręcznej. Ona od zawsze była u nas obecna, czasem jest jej aż za dużo. To raczej oni namawiają mnie na jakieś rozmowy, sam nigdy za tym nie przepadałem. To też się zmieniło po moich kontuzjach, teraz najczęściej rozmawiamy o tym, czy jestem zdrowy, jak dbać o formę, niekoniecznie o samych występach. Jeśli wchodzimy jednak w temat, czasem wynikają ciekawe rozmowy, bo mamy całkowicie inne zdania. To, że rodzice tak dobrze znają twój zawód, czasem pomaga, bo jako dzieciak dostałem mnóstwo wskazówek, ale czasem ma się już tego przesyt. Fajnie, że mogą jednak sami przeanalizować moją grę, ocenić ją i coś podpowiedzieć.

Jak to się stało, że z SMS-u Gdańsk trafił pan do wielkiego HSV Hamburg, a nie, wzorem większości nastoletnich absolwentów, do Superligi?

To zasługa Michaela Bieglera (byłego selekcjonera reprezentacji Polski i trenera HSV Hamburg - przyp. red.). Byłem u niego na zgrupowaniu, wiedziałem, że mnie obserwował, a w końcu dał mi szansę i ściągnął do Hamburga. To była mega sprawa, z SMS-u do Hamburga to krok milowy.

Nagle w szatni Johannes Bitter, Hans Lindberg i Pascal Hens.

Ale miałem stres przed pierwszym treningiem! Raz, że nie chciałem nic zepsuć przed takimi zawodnikami, którzy potrafią wszystko i do tej pory jedynie mogłem obejrzeć ich w telewizji albo powiesić plakat nad łóżkiem, dwa, że mój niemiecki pozostawiał wiele do życzenia. Bardzo pomógł mi wówczas Piotr Grabarczyk, także ściągnięty do Hamburga. Trzymaliśmy się we dwóch.

Zderzenie z wielkimi gwiazdami było dla mnie jednak pozytywnym zaskoczeniem, choć na początku na treningach naprawdę nie było łatwo. Prywatnie okazali się jednak normalnymi ludźmi, starali się przyjmować w drużynie nowych graczy. A tych razem ze mną do HSV trafiło chyba dziewięciu. To na pewno pomogło w aklimatyzacji, choć była to szkoła życia.

Eldorado trwało krótko, bo już po pół roku klub zbankrutował. Dla 19-latka to musiał być duży zawód.

Pojechałem do Niemiec, żeby się uczyć. Transfer do HSV był marzeniem. Po pół roku klubu już jednak nie było, zaczęło się dużo dziać, tak, było trochę nerwów. Po upadku Hamburga zastanawiałem się, co dalej. Z tyłu głowy miałem świadomość, że w każdej chwili mogę wrócić do Polski i jakoś dam radę, ale powrót po pół roku był słabą opcją. Doszedłem do wniosku, że skoro już wyjechałem za granicę, to nie mogę odpuścić, spróbuję na całego. Zgłosił się do mnie, i pewnie wielu zawodników HSV, menedżer. Znalazł propozycję z Bergischer. Nie zastanawiałem się długo. Dzięki temu zostałem w Bundeslidze na dobre, zaaklimatyzowałem się tu i jestem wdzięczny, że mogę to kontynuować.

Z Bergischer w kolejnych latach zanotował pan prawdziwą huśtawkę emocji: spadek do 2. Bundesligi w pierwszym sezonie, awans i wygrana na zapleczu w kolejnym.

To była gra pod ciągłą presją. Myślę, że to jest to, co w tej lidze najlepsze: walka w każdym meczu, nie ma zespołów, z którymi wiesz, jaki będzie wynik jeszcze przed wyjściem na parkiet.

Z nowym klubem udało się nawet dojść do 7. miejsca w lidze dwa lata temu. Teraz skończyliście na 13. lokacie. Cel na nowy sezon?

To siódme miejsce nawet dla nas było sporym zaskoczeniem! Zaraz po powrocie do Bundesligi wystrzeliliśmy i zagraliśmy super sezon. Teraz już poszło gorzej. Nie ustalaliśmy jeszcze założeń na nowy rok, ale chcemy poprawić lokatę z poprzednich rozgrywek. To będzie nasz cel.

A pana?

Mimo tych wszystkich kontuzji, jeszcze przed EURO, grałem po pół godziny na mecz. To super wynik po kolejnej przerwie zdrowotnej. Zawdzięczam to trenerowi, który wciąż we mnie wierzy, wciąż daje szansę. Po takich powrotach są fazy: pierwsze mecze są super, "jedzie się" na euforii, że się wróciło do gry, potem przychodzi zadyszka, ale to mija i znowu jest fajnie. Do EURO byłem zadowolony z czasu na parkiecie i swojej gry. Może nie jest to autoreklama idealna, ale naprawdę nie miałem na co narzekać. Chciałbym, żeby teraz było podobnie.

Zagrał pan w Bundeslidze razem z oraz przeciwko masie zawodników. Który z nich robił największe wrażenie na treningu grając w pana drużynie?

Hans Lindberg. Od zawsze go lubiłem, a to co robił na treningu, to w ogóle było niebywałe. Taki bramkarz jak Bitter przez godzinny trening nie mógł obronić choćby jednej piłki, jeśli Duńczyk miał dzień! Poza tym, że był super zawodnikiem, był też świetnym gościem poza boiskiem. Trochę świr, ale tylko w pozytywnym znaczeniu. Przede wszystkim zwróciło moją uwagę to, jak wiele dawał wskazówek innym zawodnikom, martwił się i dbał o poziom kolegów z drużyny. Chciał, żeby wszyscy wokół wciąż byli coraz lepsi.

A który zrobił największe wrażenie grając przeciwko panu?

Tobias Karlsson. Genialny obrońca. To było prawdziwe zderzenie ze ścianą w pierwszym moim sezonie w Bundeslidze. Graliśmy przeciwko niemu i myślałem tylko o tym, że za nic nie da się go wymanewrować: ani zgubić jego blok, ani ominąć jeden na jeden, zawsze był idealnie ustawiony.

On też grał najostrzej w lidze?

Nie. Teraz śmiejemy się, że takimi "rzeźnikami" jest zespół Ludwigshafen. Oni wszyscy grają bardzo ostro, rozmawiając z graczami innych drużyn, często z nich żartujemy. A najbrutalniejszy gracz w lidze? Chyba Jakov Gojun z Fuechse Berlin. On lubi "przyostrzyć". W końcu ktoś musiał zastąpić Igora Voriego...

A gość, którego najczęściej pan podglądał? Wzorował się trochę?

Na początku Marcin Lijewski, chciałem być jak on. Potem zacząłem śledzić Kiryła Lazarowa, klasa sama w sobie. Teraz w Bundeslidze bardzo podoba mi się gra Fabiana Wiede, ma świetny przegląd pola i grę jeden na jeden. Podpatruję też Alexa Dujszebajewa. Warunkami fizycznymi jesteśmy dość podobni, myślę, że wiele mogę od niego się nauczyć.

No właśnie, ma pan 189 cm wzrostu. Jak na rozgrywającego to jest granica. Centymetry musi pan nadrabiać sprytem i dynamiką, Jak to się robi?

Staram się bazować na szybkości. Są dwumetrowi gracze, którzy z łatwością rzucają nad blokiem, ale ja tak nie mogę, nie jestem typowym "rzutkiem". Gram inaczej: by oddać rzut, szukam przestrzeni pomiędzy obrońcami, jakiejś luki w ich ustawieniu, muszę manewrować ręką przy samym rzucie, ciągle zaskakiwać obrońców Myślę, że właśnie spryt, szybkość i dynamika to moje atuty, tym walczę. Chcę mijać rywali, szukać miejsca, "wchodzić" między nich na szósty metr. Najważniejsze, by realizować taktykę założoną przez trenera. Często dynamika i szybkość, którą mogę wnieść do gry, procentuje po drugiej stronie parkietu, tworząc miejsce kolegom.

Mieliśmy w reprezentacji podobny przykład Roberta Orzechowskiego (190 cm). On raz grał na skrzydle, raz na rozegraniu. U pana nigdy nie było pomysłu przebranżowienia?

Były takie pomysły, chociażby w juniorskich kadrach, ale ja się uparłem na to rozegranie i myślę, że wyszło mi to na dobre. Żeby grać dobrze na skrzydle, trzeba występować tam od samego początku, to bardzo techniczna pozycja. Rzadko kiedy takie "przestawienie" się udaje, bo w zasadzie trzeba się wtedy uczyć gry od nowa. Jestem zadowolony, że postawiłem na swoim.

To na koniec najlepsza anegdota z tych pięciu lat w Niemczech.

To było tuż po moim transferze do Bergischer. Po dwóch tygodniach spędzonych w hotelu, klub znalazł dla mnie mieszkanie. Dostałem klucze, adres, zacząłem się wprowadzać. Akurat gdy byłem w trakcie przykręcania lamp i robienia dziurek na obrazy, jakiś facet wchodzi do domu, wydaje się bardzo zdziwiony i zaczyna mi coś tłumaczyć. Ja jeszcze wtedy nie rozumiałem wszystkiego po niemiecku, ale na szczęście byli u mnie koledzy z klubu. Tłumaczą mi, że ten pan twierdzi, że kupił to mieszkanie! Konsternacja.

Szybki telefon do klubu i okazało się, że... ten pan miał rację! To ja wprowadziłem się do złego mieszkania! Właściwe było na tej samej klatce, na tym samym piętrze, ale o jedne drzwi obok. Cały dzień spędziłem na przenoszeniu rzeczy. Potem zastanawialiśmy się tylko, jakim cudem klucze pasowały do obu zamków? Ale już nieważne, historia wciąż żyje w naszym klubie i w szatni.

Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty!

Czytaj także:
-> Orlen Wisła Płock trenuje przed nowym sezonem
-> Echa "dzikiej karty" dla Polski. Macedończycy rozgoryczeni

Czy Maciej Majdziński będzie liderem reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×