Krzysztof Skutnik: Od kilku tygodni przygotowujesz się do walki w ekstraklasie z nową drużyną, Powenem Zabrze. Aklimatyzację w Zabrzu przeszedłeś chyba szybko i pomyślnie?
Mariusz Kempys: Można powiedzieć, że okres aklimatyzacji nie był potrzebny, bo wielu ludzi znałem już wcześniej. Z Krzysztofem Wojtynkiem, Michałem Szolcem i Robertem Tatzem grałem w Olimpii, od dawna znam Darka Mogielnickiego i Czarka Winklera, jak również trenerów. Młodzież w drużynie też przyjęła mnie ciepło, więc mogę być tylko zadowolony. Wróciłem po roku na stare śmieci, do śląskiego handballu i jest mi z tym dobrze.
Przez ostatni rok występowałeś w Fokus-Park Piotrków Trybunalski. Co zadecydowało o zmianie otoczenia?
- Właściwie to dostałem propozycję dalszej gry w Piotrkowie, ale doszedłem do wniosku, że taki układ się nie sprawdził. Pierwszą rundę miałem dobrą, ale częste dojazdy z Górnego Śląska do Piotrkowa w okresie zimowym dały mi mocno w kość. Dlatego z zadowoleniem przyjąłem ofertę z Zabrza, bo chciałem wrócić na Śląsk. Równie dobrze mogłem zagrać ponownie w rodzinnych Piekarach Śląskich, ale oferta z ekstraklasy była bardziej kusząca. Już po pierwszej rozmowie z prezesem Kmiecikiem byłem właściwie przekonany, bo spodobała mi się jego wizja budowy klubu.
Przed beniaminkiem z Zabrza trudne zadanie, bo przeskok z I ligi do ekstraklasy jest jednak spory. Do drużyny dołączyło kilku zawodników z ligowym doświadczeniem, ale czy to wystarczy do utrzymania w gronie najlepszych?
- To bardzo trudne pytanie. Mam nadzieję, że tak. Większość chłopaków z zespołu miała już styczność z najwyższą klasą rozgrywkową i to nie powinna być dla nich nowość. Liczę, że starszych i bardziej doświadczonych zawodników będą omijać kontuzje, a młodzież będzie nas skutecznie uzupełniać. Trener Nowakowski ma swoją koncepcję i myślę, że uda mu się to wszystko poskładać w całość i damy radę.
Na pewno ważna będzie rywalizacja wśród beniaminków, bo oprócz nas do ligi awansowały jeszcze Nielba Wągrowiec i Śląsk Wrocław. W Wągrowcu jest bardzo dobry klimat do handballu, ale jakoś specjalnie się nie wzmocnili. Z kolei Śląsk dokonał czterech porządnych transferów i na pewno będzie walczył. Kilku zawodników odeszło z Piotrkowa, ale moim zdaniem skład jest w dalszym ciągu przyzwoity jak na ligowe warunki. Czeka nas trudny sezon i dziś trudno wskazać potencjalnych rywali w walce o utrzymanie.
W Zabrzu poczyniono w ostatnim czasie spore postępy i awans do ekstraklasy był tego ukoronowaniem. Dobrze dzieje się nie tylko w pionie sportowym, ale także pod względem organizacji czy marketingu...
- Prezes Kmiecik ma świeże spojrzenie na funkcjonowanie klubu, był kilka lat na Zachodzie i teraz próbuje tamtejsze metody przenosić na polski grunt. Podobnie zresztą działa Michał Szolc, który jest nie tylko dobrym zawodnikiem, ale także niezłym menadżerem. Moim zdaniem całość idzie w dobrym kierunku. Na razie grę łączymy z pracą zawodową, ale jest to mądrze układane i sprzyja dalszemu rozwojowi. Wiadomo, jeśli klub czyni jakieś postępy, na trybunach jest komplet widzów, to zawodnicy jeszcze bardziej mobilizują się do lepszej gry.
W momencie twojego transferu do Zabrza media często przypominały fakt zdobycia tytułu króla strzelców. Czy czujesz na sobie presję i faktycznie będziesz brał na siebie ciężar zdobywania bramek w Zabrzu?
- Generalnie to ja nigdy nie byłem rasowym snajperem, bo lepiej czuję się w roli rozgrywającego, który wypracowuje sytuacje rzutowe partnerom. Grając w Olimpii, zawsze rzucałem około stu bramek w sezonie, łącznie nazbierało się ich około tysiąca w ekstraklasie. Faktycznie, zostałem królem strzelców razem z Michałem Adamuszkiem (190 bramek w sezonie 2007/08 - przyp. red.), ale wynikało to raczej z faktu, że w Olimpii nie miał kto trafiać do bramki. Na pewno nie zakładałem tego przed sezonem, a wyszło jak wyszło, właściwie z przymusu. Przenosząc się do Piotrkowa, liczyłem na lepszą grę ze swojej strony, ostatecznie skończyło się na niespełna 90 bramkach. W Zabrzu widzę to tak, że będę musiał znaleźć równowagę pomiędzy zdobywaniem bramek a rozgrywaniem piłki. Ale dopiero liga zweryfikuje moje plany.
Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że trzeci w końcowej klasyfikacji strzelców w 2008 roku Robert Nowakowski jest aktualnie twoim trenerem.
- Taki jest sport i życie. Dziś rywalizuje się z danym zawodnikiem, jutro gra się razem w jednym klubie, a pojutrze on jest już trenerem (śmiech). Cieszę się, że mogę pracować z takim trenerem, bo Robert to ikona piłki ręcznej w Polsce.
Start sezonu w waszym wykonaniu to potyczka 5 września w Płocku z Wisłą. To chyba nie jest najszczęśliwsze losowanie dla Powenu?
- Faktycznie trudny mecz, ale nie mamy co narzekać. W drugiej kolejce gramy u siebie z Nielbą Wągrowiec, w trzeciej na wyjeździe z VIVE Kielce, a następnie u siebie z AZS AWF Gdańsk. Zwłaszcza mecze we własnej hali musimy bezwzględnie wygrać, bo przeciwnicy na pewno są w naszym zasięgu.
Ostatnio do Płocka i Kielc zawitało kilku Skandynawów. To nowy kierunek poszukiwań jeśli chodzi o wzmocnienia, bo do niedawna obcokrajowcy pochodzili głównie ze Wschodu. Myślisz, że taka polityka transferowa zda egzamin?
- Akurat te dwie ekipy pod względem sportowym i organizacyjnym dość mocno odstają od pozostałych i mogą sobie pozwolić na takie transfery. Wydaje mi się, że Płock po przegranym finale mistrzostw Polski dotrzymuje teraz kroku VIVE i między tymi dwoma ekipami powinien się rozstrzygnąć kolejny tytuł mistrzowski. Czy Skandynawowie sprawdzą się w polskich warunkach, trudno ocenić. Na pewno dobrze się stało, że do Polski wracają tacy zawodnicy jak Mariusz Jurasik, bo będzie się od kogo uczyć. Zyska na tym poziom ligi, powinna zyskać także reprezentacja i całe środowisko piłki ręcznej w kraju.
Jesteś wychowankiem Olimpii Piekary Śląskie, w tym klubie spędziłeś prawie 20 lat swojej kariery. Myślisz, że Olimpię stać w nadchodzącym sezonie na walkę o awans do elity?
- Z tego co wiem, to udało im się utrzymać kadrę z zeszłego sezonu i za cel postawili sobie powrót do ekstraklasy. Ja jednak uważam, że przed nimi bardzo trudne zadanie, bo w nowym sezonie przybyło groźnych konkurentów w walce o awans. Są to spadkowicze - Stal Mielec i Miedź Legnica. Do tego dochodzi silne Zawadzkie, które już teraz uplasowało się na drugiej pozycji za Powenem Zabrze. Słyszałem też, że w Bochni zmontowali ciekawy zespół z byłymi reprezentantami Polski i na pewno też będą chcieli pokazać się z dobrej strony. Wychodzi na to, że rywalizacja w I lidze gr. B będzie w nowych rozgrywkach dużo bardziej zacięta niż rok temu. Mam nadzieję, że Piekary podejmą rękawice i chłopcy będą do końca liczyli się w walce o awans. Trzymam za nich kciuki.