Artsem Karalek: Za pierwsze pieniądze rodzicom wybudowałem dom [WYWIAD]

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Na koniec pierwszej części wspomnieliśmy o Białorusi. Nie da się przejść obojętnie obok sytuacji politycznej w pana kraju. Możemy o tym porozmawiać?

Tak. Zawsze sądziłem, że sport i politykę trzeba rozdzielać. Ale jeśli jestem sportowcem, jestem z Białorusi, u mnie w kraju jest tak trudna sytuacja, to ja mówię nie jako sportowiec, ale jako człowiek, który ma tam swoją rodzinę, przyjaciół, pochodzi stamtąd. I jestem tym bardzo zainteresowany. Chcę pokazać, że to nie jest tak, że jestem w Polsce i już mnie to nie obchodzi. Bardzo dużo o tym myślę.

Przypomni nam pan, o co chodzi?

O wybory prezydenckie z 2020 roku. Zgłosiło się do nich wielu silnych kandydatów opozycyjnych. Już miesiąc później na każdego z nich władza z prezydentem Alaksandrem Łukaszenką na czele szukała jakichś haków. Najgroźniejszy z kandydatów był prezesem banku przez 20 lat, ale od razu po ogłoszeniu kandydatury wyciągnięto mu historie z przeszłości i dziś jest w więzieniu (Wiktar Babaryka - przyp. red.). Aresztowano także kolejnego kandydata, więc jego żona, Swiatłana Cichanouska, zgłosiła się w jego miejsce w ostatniej chwili, by pokazać niesprawiedliwość tych wyborów. I bardzo dużo ludzi na nią zagłosowało. W noc liczenia głosów ludzie zbierali się pod lokalami wyborczymi, by zobaczyć listy i wyniki ze swoich okręgów. Ale nikt im tego nie pokazał, mimo, że mieli pełne prawo o to prosić. A potem okazało się, że prezydent Łukaszenka miał 80% poparcia! Ci, co głosowali na Cichanouską, składali karty wyborcze w umówiony sposób i są zdjęcia, że w urnach niemal wszystkie głosy były właśnie na nią. Ja nie mówię, że Łukaszenka miał 3%, jak czasem się podaje. Mógł mieć 20%, 30%, mógł nawet wygrać. Ale nie miał 80%, jak oficjalnie ogłoszono! Ludzie byli tym zszokowani i wyszli na ulice, by protestować. Zauważyli, że władza zrobi wszystko, by utrzymać się na stołku i myśli tylko o sobie. Sprzeciwiamy się sfałszowaniu wyborów.

Teraz jest zima, wiec nie jest możliwe strajkować tyle, co wcześniej. Prezydent Łukaszenka i jego otoczenie robią też wszystko, żeby ten temat wyciszyć. Jeśli brałeś udział w protestach, idziesz do więzienia, rząd chce zastraszyć społeczeństwo, chce pokazać, że jeśli się to powtórzy, ludzie będą mieć kłopoty. Robią, co mogą, żeby zamknąć wszystkim usta, a my chcemy tylko pokazać swoje prawa.

“My”, więc nie ukrywa pan swojego zdania i poparcia dla protestujących.

Ja jestem za prawdą. Jeśli wygrałeś, udowodnij to i rządź, jeśli przegrałeś, bądź mężczyzną i to przyznaj. Zastanawiamy się co dalej, jeśli będzie nowy prezydent. Może będzie lepiej, może gorzej, ale będzie tak, jak chcą ludzie. A rządzący kreują się teraz na bohaterów, którzy uratowali kraj. Tylko przed kim? Przed swoimi obywatelami?

Rząd mówi, że sytuacja na Białorusi to wina Ameryki, Europy, Polski. Że wszyscy chcą nam zaszkodzić, zmienić Białoruś. Gdy tylko rozpoczęły się protesty, wyłączono w kraju internet. Prezydent mówił, że to Polska nam to zrobiła. A to oni sami odcięli swoich ludzi, żeby trudniej się było komunikować i pokazać światu, co się u nas dzieje. Ja sam przez kilka dni nie mogłem zadzwonić do rodziny.

Co najbardziej pana boli?

Codziennie przez dwa miesiące czytałem kolejne szokujące informacje, nie mogę wybrać jednej. Wszystko narastało z dnia na dzień. Pamiętam tekst o tym, jak w fabryce zatrudniającej dwa tysiące osób tylko pięć przyznało, że głosowało na Łukaszenkę. Jeśli masz flagę na balkonie, mandat. Brałeś udział w proteście, więzienie. Ostatnio czytałem, że zatrzymali dziewczynę, bo miała czerwone spodnie i białą kurtkę, czyli kolory dawnej flagi Białorusi, która stała się symbolem opozycji. Na karetkach domalowano zielone pasy, byle nie była biało-czerwona, jak w każdym innym kraju. Absurd.

Szokiem jest dla nas także agresywność policji. Gdy oglądałem zdjęcia z protestów na Bałkanach, wszędzie były powybijane szyby, palone samochody, obraz jak na wojnie. A u nas przez pół roku nie wybito ani jednej szyby. To w pełni pokojowy protest, na który policja reaguje przemocą.

Sportowcy coraz częściej używają swojej popularności, by nagłaśniać ważne dla nich sprawy. Najlepszym przykładem Lewis Hamilton i jego poparcie dla ruchu "Black lives matter". Białoruski sportowy światek mocno się podzielił. Bardzo skrytykowano Wiktorię Azarenkę (obecnie nr 13 damskiego tenisa - przyp. red.), chyba najpopularniejszego sportowca w pana kraju, że zachowała neutralność.

Jesteśmy normalnymi ludźmi, tyle że dzięki naszej pracy śledzi nas dużo osób i możemy pokazać ważne dla nas rzeczy. To prawda, podzieliliśmy się. Funkcjonują nawet dwie listy: z poparciem dla protestujących i dla prezydenta. Ja nie jestem na żadnej z nich, bo nie zgadzam się z niektórymi postulatami tych pierwszych, a nie jestem też za Łukaszenką. Białoruski sportowiec, który nic nie powiedział o polityce, przez część społeczeństwa już nie jest nasz. Z tym też się nie zgadzam. Jeśli ktoś chce mówić, to powie. Ja chcę, ale jeśli ktoś nie czuje takiej potrzeby, rozumiem. Jeśli ktoś wspiera Łukaszenkę, rozumiem. To właśnie demokracja i tego przecież chcemy.

Ale jak nic nie mówisz, to nie mów do końca. Są niektórzy, co na początku twierdzili, że nic nie będą mówić, są neutralni. A dwa miesiące później widzę, że podpisali listę za prezydentem i poszli na spotkanie z nim. U nas się mówi: nie zmienia się butów w trakcie spaceru.

Nie było pomysłów, żeby jako reprezentacja Białorusi zbojkotować styczniowe MŚ w Egipcie i w ten sposób pokazać swój sprzeciw?

Było dużo takich głosów, ale to byłaby dla mnie głupota. Bo ja nie gram dla prezydenta, tylko dla kraju, dla mojej rodziny, moich przyjaciół i znajomych. Przez sześć lat poświęciłem dla niej dużo zdrowia, więc ani przez chwilę tego nie rozważałem.

Dobrze, to wróćmy do piłki ręcznej. Na wspomnianych mistrzostwach nie poszło wam najlepiej. Siedemnaste miejsce ocenia pan wprost – porażka.

Jechaliśmy po ćwierćfinał i mieliśmy go w swoich rękach. W każdym meczu głupio traciliśmy punkty. Począwszy od pierwszego spotkania i remisu z Rosją, które powinniśmy wygrać. Potem mieliśmy +6 w trakcie pierwszej połowy ze Słowenią i nie wiem, jak przegraliśmy ten mecz, podobnie nie pokonaliśmy Szwecji, mając +8 w pewnym momencie. Po tym wszystkim do meczu z Egiptem podeszliśmy już rozbici, nie było szans na walkę.

Po mistrzostwach rozmawiałem z moim przyjacielem z kadry, Wadimem Gajduczenko. Mówiliśmy sobie, że mamy takie pokolenie, z zawodnikami w topowych klubach w silnych ligach, a marnujemy swój czas. Już teraz możemy grać na o wiele wyższym poziomie, możemy wygrywać znacznie więcej, bić się o medale. Niby robimy krok do przodu, rok temu byliśmy na 9. miejscu na mistrzostwach Europy, ale teraz znów 17. miejsce. Mamy wszystko, by osiągnąć sukcesy, tylko brakuje głowy.

Wokół samych mistrzostw też było sporo kontrowersji. Organizatorów krytykował Sander Sagosen, pan śmiał się tylko z monotonnego jedzenia i że brakowało hamburgerów. Jak było pod tym względem?

Dwa miesiące przed mistrzostwami rozmawiałem z trenerem Dujshebaevem i mówiłem, że nie ma szans, żeby ten turniej się odbył. On ciągle powtarzał, że “spokojnie, będziecie grać”. Więc dla mnie największą niespodzianką było samo to, że mistrzostwa doszły do skutku. Zagrały 32 zespoły, to dużo. Nie mogło obejść się bez nieporozumień np. z testami na koronawirusa czy godzinami treningów. Ale to nie były duże sprawy, więc ogólnie myślę, że było bardzo dobrze. Co do jedzenia, chodziło o to, że niemal codziennie było to samo. Na normalnym turnieju możesz wyjść na miasto i zjeść coś sam, tutaj nie było takiej opcji.

Mówiliśmy o tym, że swoją przyszłość wiąże pan z Kielcami. Co pana zatrzymało?

Talant mówił, że chce, żebym został, że będę kluczowym zawodnikiem, a to ważne dla gracza, że twój trener w ciebie wierzy. Wiem, że on chce budować tutaj zespół ze mną w roli jednego z liderów. Trener Dujshebaev to jeden z głównych powodów, zawsze to mówiłem. Niesamowite, jak pomógł mi się tutaj rozwinąć. A myślę, że nauczyłem się dopiero od niego jedynie połowę tego, co mogę. Jego piłka ręczna działa, staję się lepszym zawodnikiem. Po co mam coś zmieniać, skoro tu mogę mieć taki progres, jak z nikim innym?

Powiedział pan kiedyś, że ma w sobie żółtą krew. Aż tak zdążył się pan zżyć z Kielcami?

Tak. Mam jeszcze cztery lata kontraktu, kiedy go wypełnię, będę miał 29 lat, czyli wejdę w najlepszy wiek dla szczypiornisty. Będę grał tu już siedem lat. Wtedy jest się już doświadczonym, ogranym, ale jeszcze nie starym. W Kielcach wszystko jest dla mnie super, ale żeby zostać legendą klubu, musiałbym zdobyć jeszcze ze dwa takie (Artsem wskazuje na puchar Ligi Mistrzów, który stoi obok - przyp. aut.). Zawodnicy mówią, że zwycięstwo w Lidze Mistrzów to ich marzenie. Dla mnie to cel, do którego idę krok po kroku.

Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty!

Czytaj także:

Bertus Servaas: Mamy zespół, który znów może wygrać Ligę Mistrzów [WYWIAD]

Chrobry ograł Stal Mielec

Czy Artsiom Karalek należy do TOP3 obrotowych na świecie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×