Teoretycznie taki skład narodowościowy w zespole powinien być mieszanką wybuchową, która mogłaby utrudnić zespołowi normalne funkcjonowanie. W KS Azoty Puławy jest jednak zupełnie inaczej, bo wojna jeszcze mocniej skonsolidowała zespół i sprawiła, że w ostatni weekend zespół prowadzony przez Roberta Lisa ograł w bezpośrednim starciu swojego najgroźniejszego rywala w walce o brązowy medal i to na jego boisku. Puławianie zwyciężyli z Piotrkowianinem 26:24 i mogą już skupić się tylko na pogoni za czołową dwójką rozrywek PGNiG Superligi Mężczyzn.
Forma drużyny jest naprawdę wysoka, bo nieco ponad tydzień temu zespół, również na wyjeździe, uporał się z Chrobrym Głogów 44:31. W obu spotkaniach wyróżniał się najlepszy strzelec zespołu i drugi zawodnik całej ligi, Ukrainiec Andrij Akimienko.
Długo nie mogli rozmawiać o wojnie
- Pierwsze trzy dni wojny były dla mnie najgorsze. Nie spodziewałem się aż tak wielkiej tragedii i byłem mocno przybity całą sytuacją. Uspokoiłem się nieco dopiero, gdy zobaczyłem, że Ukraina dzielnie się broni i wcale nie jest na straconej pozycji - przyznaje jeden z najlepszych zawodników ligi. Dla niego wejście do szatni pierwszego dnia inwazji musiało być sporym wyzwaniem, bo musiał spotkać się w niej z kolegami z Białorusi i Rosji. Poszło jednak zdecydowanie łatwiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
ZOBACZ WIDEO: Poruszające sceny z kijowskiego metra. Ukraińców odwiedził mer miasta
- W naszym zespole atmosfera zawsze była bardzo dobra i wojna w ogóle tego nie zmieniła. Szczerze mówiąc, tuż po rozpoczęciu inwazji w Ukrainie nikomu nie chciało się jakoś specjalnie gadać na ten temat, a Andrij nie oczekiwał od nas żadnej deklaracji. Nie potrzebował jej, bo doskonale wiedział, że mamy dokładnie takie same odczucia jak on - mówi rosyjski bramkarz, Wadim Bogdanow.
- Dłużej o wojnie porozmawialiśmy dopiero po paru dniach i do dziś wszyscy jesteśmy tak samo zaniepokojeni tym, co tam się dzieje. Koledzy w ogóle nie dali mi odczuć, że są do mnie gorzej nastawieni i nikt nie obwiniał mnie za inwazję - dodaje Białorusin, Aleksander Baczko.
To jedyny taki zespół w Polsce
Sytuacja w szatni Puław jest nietypowa, bo Azoty Puławy to jedyny zespół w Polsce, który ma w swoim składzie przedstawicieli trzech zwaśnionych narodów. Naszym rozmówcom nie podoba się jednak takie określenie.
- Przecież to jest wojna, którą wymyślił jeden człowiek i przypuszczam, że jeśli decyzja miałaby zależeć od żołnierzy czy zwykłych obywateli, to inwazja skończyłaby się rozejmem jeszcze dziś. Na Białorusi nie ma żadnej propagandy anty-ukraińskiej, a moi znajomi są przerażeni, że giną niewinni ludzi i bardzo martwią się, że może dojść do zbrojnej konfrontacji Białorusinów z Ukraińcami. W tym momencie to jednak bardzo mało prawdopodobne. Marne to pocieszenie, ale zawsze coś - dodaje Baczko, który ma polskie korzenie i w naszym kraju przebywa dzięki Karcie Polaka.
Co ciekawe, o polskie obywatelstwo ubiega się także rosyjski bramkarz Azotów Puławy, Wadim Bogdanow. Zawodnik należy do ulubieńców publiczności, a obecny sezon jest już jego ósmym w barwach miejscowego zespołu.
- Zwykli Rosjanie nie są niczemu winni, ale jednocześnie nie można wierzyć, że nic nie wiedzą na temat wojny w Ukrainie. W Rosji co prawda nie wszędzie są podawane informacje na ten temat, ale jeśli tylko ktoś chce, to może bez problemu dowiedzieć się, co dokładnie dzieje się w Ukrainie. Niestety, podobnie jak w każdym innym kraju, w Rosji jest dużo ludzi, którzy ma własne ugruntowane poglądy, polityczne sympatie czy przyzwyczajenia i bardzo mocno chce w nie wierzyć - dodaje Bogdanow.
Jest już spokojniejszy, ale ciągle zerka na telefon
- Na szczęście moi rodzice przebywają w Zaporożu, a tam jest obecnie stosunkowo cicho. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co działoby się ze mną, gdyby moi najbliżsi byli bliżej frontu. Muszę jednak przyznać, że Ukraina bardzo mocno się zmobilizowała, bo wśród moich znajomych w ojczyźnie nie ma chyba nikogo, kto w obecnej sytuacji pozostałby bezczynny. Dużo z nich poszło do wojska, a pozostali robią co mogą, by pomóc wojsku i cywilom. Ta świadomość znacznie poprawia humor, ale i tak całe dnie spędzam z telefonem w ręku i czytam każdą informację z Ukrainy - zdradza Akimienko.
Sankcje muszą dotknąć także tych niewinnych?
W Superlidze gra wielu Rosjan, ale na razie władze federacji i ligi nie rozważają zawieszenia zawodników z tego kraju. Nie wnioskują o to ani kluby, ani zawodnicy, a kibice też chcą oglądać ligę z rosyjskimi gwiazdami.
- Ja akurat jestem za jak największymi sankcjami nakładanymi na rosyjski sport, bo w ten sposób można dotrzeć do zwykłych Rosjan. Nie trafiają do mnie zapewnienia, że oni wszyscy są poddani propagandzie i myślą, że w Ukrainie trwają obecnie ćwiczenia wojskowe czy cokolwiek innego. Niestety społeczeństwo rosyjskie przez ostatnie 20 lat nie zrobiło nic, by zatrzymać falę agresji i nie dopuścić do rozlewu krwi - mówi ukraiński skrzydłowy.
- Z tego też powodu sankcje muszą być ostre i musi je odczuć każdy Rosjanin. Wiem, że policja bardzo mocno pilnuje tam porządku, ale w tym kraju mieszka 140 milionów ludzi i gdyby choćby połowa z nich wyszła na ulicę, to aparat represji byłby bezradny. W Ukrainie w 2014 roku ludzie mieli dość ówczesnej władzy i doprowadzili do jej zmiany. Gdyby Rosjanie w końcu się obudzili, to podobna sytuacja mogłaby wydarzyć się także u nich - uważa Akimienko.
Rosjanin ze wsparciem od Polaków
Rosjanin i Białorusin nie spotkali się z żadnym wyrzutem ze strony kolegów z drużyny. Problem jednak w tym, że równie wyrozumiali nie są wszyscy Polacy. Czy zawodnicy spotkali się już z chłodną reakcją ze strony mieszkańców Puław?
- W moim przypadku jest zupełnie odwrotnie. Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem przeciwko wojnie. Oczywiście słyszałem o aktach agresji na obywateli Rosji, ale muszę przyznać, że mnie spotkało coś zupełnie innego. Od momentu wybuchu wojny, wielu znajomych dzwoni do mnie i zapewniają, że stoją za mną murem. To miłe. Gdyby to ode mnie zależało, do wojny nigdy by nie doszło - mówi Bogdanow.
- Jesteśmy normalnymi ludźmi i w takich chwilach po prostu jesteśmy jedną rodziną. Wspieramy się i trzymamy kciuki, by ten horror jak najszybciej się zakończył. Na boisku jesteśmy profesjonalistami i robimy wszystko, by dać naszym kibicom jak najwięcej radości. Oby kolejne tygodnie były już nieco spokojniejsze - dodaje na zakończenie Baczko.
Prezes nie musiał interweniować
Okazuje się więc, że mimo wojny i krzywdzących decyzji najwyższych władz, relacje pomiędzy ludźmi mogą pozostać niezmienne. Azoty Puławy wciąż liczą się w walce o złoto. - Cieszę się, że wojna nie wpłynęła na postawę zespołu, a zawodnicy podeszli do sprawy bardzo dojrzale. Wszyscy angażujemy się w pomoc Ukrainie, a cały dochód ze sprzedaży biletów na najbliższe spotkanie, zostanie przeznaczony właśnie na pomoc pokrzywdzonym. Kibice są bardzo wyrozumiali i ani razu nie musieliśmy interweniować. Oczywiście martwimy się, czy nastroje społeczne jeszcze się nie pogorszą, ale już wcześniej zapewniliśmy Bogdanowa, że każdy akt agresji wobec niego będzie ścigany. Każdy z zawodników ma od nas pełne wsparcie - mówi prezes Jerzy Witaszek.
ZOBACZ:
Strząbała wróci do PGNiG Superligi?
Przewrót w PGNiG Superlidze