Polskie cuda! Potrafimy wygrać mimo wszystko: oto niesamowite triumfy!

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Vive przeszło do historii sportu! Polacy w finale Ligi Mistrzów przegrywali już dziewięcioma golami, ale podnieśli się i po szalonym horrorze pokonali MVM Veszprem po rzutach karnych. To niejedyny tak heroiczny bój Biało-Czerwonych.

1
/ 8

- Chcę was widzieć w walce o wasze marzenia. Chcę, żebyście wstali i byli dumni. Uwierzyli, że wasza koszulka czyni cuda - krzyczał w trakcie niedzielnego finału Ligi Mistrzów spiker Vive Paweł Papaj. Chyba jednak nawet on nie przypuszczał, że wkrótce wielka historia rodem z hollywoodzkich filmów stanie się faktem. Po pierwszej połowie nie było powodów do optymizmu. Wynik 13:17 był trudny, choć nie niemożliwy do odrobienia. Po przerwie Polacy, mocno zmotywowani przez trenera, wyszli z wielką chęcią odrobienia strat. Jednak nic się nie układało i wkrótce przewaga MVM Veszprém urosła do dziewięciu bramek. Wydawało się, że pomóc może jedynie boska ręka. Kielczanie mimo fatalnej sytuacji nie przestali wierzyć w swoje marzenia. Nagle zaczęli zdobywać gola za golem, wspaniale bronić, doprowadzili do wyrównania, a Węgrzy wręcz oniemieli. Wprawdzie nadal walczyli, ale to Vive miało psychologiczną przewagę. Klub z Kielc doprowadził do dogrywki, grał w niej dwie minuty bez ukaranego zawodnika, a jednak nie poległ i doprowadził do rzutów karnych. Co więcej: to Polacy pierwsi spudłowali, a jednak zdołali odwrócić los. Polski klub wstał z kolan i dokonał rzeczy, o której trudno było nawet śnić.

A jakby tego było mało w niedzielny poranek podobny horror zafundowali nam siatkarze.

2
/ 8

Walczący w Tokio o kwalifikację olimpijską Polacy przegrywali z Francją już 0:2. Zwłaszcza drugi set w wykonaniu naszych zawodników był słaby, zakończony porażką do 13. Trzeci dostarczył wielkiej dramaturgii, zawodnicy Stephane'a Antigi obronili aż cztery meczbole, ale wygrali tę partię i w pięknym stylu wrócili do gry. Napędzani kolejnymi skutecznymi atakami Polacy pewnie doprowadzili do wyrównania, a w tie-breaku byli stroną dominującą i po raz kolejny w ostatnim czasie utarli nosa "Trójkolorowym". Siatkarze jednak już przyzwyczaili nas do tego, że potrafią dokonywać cudów. Na mistrzostwach świata w 2006 roku zagrali jedno ze swoich najbardziej dramatycznych spotkań XXI wieku.

3
/ 8

Pierwsze dwa sety meczu z Rosją podopieczni Raula Lozano przegrali do 19. W trzeciej partii Biało-Czerwoni utrzymywali dwupunktową przewagę, ostatecznie wygrali tę partię do 22. Kolejne dobre zagrania Polaków doprowadzały siatkarzy "Sbornej" do wściekłości. Ostatecznie nasi zawodnicy wytrzymali wojnę nerwów, wygrali po tie-breaku, a później uskrzydleni dolecieli aż do finału, w którym musieli uznać wyższość Brazylijczyków. Niebywałych rzeczy na boisku potrafili dokonać także piłkarze.

4
/ 8

Powrót "z zaświatów" zaliczyli również piłkarze Wisły Kraków w Pucharze UEFA w sezonie 2000/2001. Zawodnicy "Białej Gwiazdy" po wyeliminowaniu Željezničara Sarajewo trafili na hiszpański Real Saragossa. W pierwszym spotkaniu Wiślacy przegrali aż 1:4, co nie dawało wielkich nadziei sukces. Gdy w 5. minucie meczu rewanżowego samobójczą bramkę zaliczył Marcin Baszczyński, sytuacja była fatalna. Gospodarze jednak się nie poddali, w pierwszych minutach drugiej części gry gole zdobyli Iheanacho, Tomasz Frankowski i Kazimierz Moskal. Gdy w 88. minucie Frankowski zdobył bramkę na 4:1, stadion przy Reymonta niemal eksplodował. Załamani Hiszpanie przegrali w rzutach karnych, a Wisła zapisała jedną z ciekawszych kart polskiej piłki klubowej. "Koszmarem" określili mecz naszych piłkarzy ręcznych Szwedzi cztery lata temu. Oczywiście był to koszmar z ich perspektywy.

5
/ 8

Mecz Polski ze Szwecją w ramach mistrzostw Europy piłkarzy ręcznych z 2012 roku był jednym z najbardziej niezwykłych spotkań ostatnich lat. Pierwsza połowa w wykonaniu naszych zawodników była fatalna. Polacy przegrywali 9:20 i nic nie zwiastowało zmiany obrazu gry. Zespół prowadzony przez Bogdana Wentę nie raz i nie dwa dokonywał rzeczy wielkich, tak było również tym razem. W ofensywie szalał Bartłomiej Jaszka, kolejne gole zapisywał na swoim koncie Adam Wiśniewski, a wspaniałymi interwencjami popisywał się Marcin Wichary. Biało-Czerwoni ostatecznie zremisowali 29:29, a szwedzkie media zgodnie określiły to spotkanie mianem "koszmaru". Kolejnym herosem jest nasz niesamowity kierowca - Robert Kubica.

6
/ 8

W 2007 roku w czasie GP Kanady doszło do dramatycznego wypadku z udziałem Roberta Kubicy. Polak pędzący z prędkością 230 km/h za zakrętem numer 10 uderzył w betonową barierę, jego bolid kilkukrotnie przekoziołkował i zatrzymał się na bandzie po drugiej stronie toru. Według późniejszych badań Kubica odczuł przeciążenia około 28g, przy szczytowym przeciążeniu dochodzącym do 75g. Cały motorowy świat wstrzymał oddech nasłuchując doniesień ze szpitala. Wyglądające bardzo poważnie, zdarzenie na szczęście miało swój happy end. Polski kierowca odniósł lekkie obrażenia, miał jedynie wstrząśnienie mózgu i skręconą kostkę. Od razu zapowiedział, że chce jak najszybciej wrócić na tor. Kubica dopisał piękne zakończenie historii rok później, gdy triumfował na torze w Montrealu. To tylko dowód na to, że NASI dobrze czują się za kierownicą. Zwłaszcza motocykla żużlowego.

7
/ 8

Niezwykły przebieg miał finał Drużynowego Pucharu Świata w 2009 roku w Lesznie. Nad miastem przeszły ulewne deszcze, co nie ułatwiało zadania organizatorom. Pierwotnie impreza miała zostać rozegrana 18 lipca, ale ze względu na niekorzystne warunki finał odbył się następnego dnia, choć również nie bez problemów. To tylko dodało dramaturgii zawodom. Polacy po szaleńczej walce pokonali Australijczyków zaledwie jednym punktem! W składzie zwycięskiej ekipy znaleźli się Jarosław Hampel, Tomasz Gollob, Krzysztof Kasprzak, Piotr Protasiewicz i Adrian Miedziński. Impreza rozpoczęta w strugach deszczu zakończyła się deszczem szampana zmieszanym ze łzami szczęścia. A pamiętacie historię "jednej wenty"?

8
/ 8

Zestawienie zakończymy tak, jak je rozpoczęliśmy - piłką ręczną. W 2009 roku na mistrzostwach świata Polacy zapisali piękną historię i zaliczyli kapitalny come back. Ostatnie sekundy przeszły do historii naszego sportu. Polacy przegrywali w końcówce z Norwegią 28:30. Musieli wygrać, by awansować do najlepszej czwórki. Trafienia Mariusza Jurasika i Rafała Glińskiego doprowadziły do remisu, który nie urządzał żadnej ze stron. Trener rywali poprosił o czas i zdjął bramkarza, a Bogdan Wenta wypowiedział słowa, które na stałe weszły do złotej księgi cytatów. "Jak wprowadzą siódmego zawodnika, mają piętnaście sekund. Przerywać i mamy pustą bramkę. Tylko spokojnie, mamy dużo czasu" - krzyczał selekcjoner. 15 sekund, określanych później "jedną Wentą", faktycznie wystarczyło do triumfu. Nasi zawodnicy zdołali odebrać piłkę, a Artur Siódmiak rzucił przez całe boisko do pustej bramki. Radości Polaków nie było końca.

Miejmy nadzieję, że zawodnicy z Orzełkiem na piersi w najbliższym czasie dostarczą nam kolejnych wielkich emocji, powodów do dumy i okazji do wzruszeń. Wszak igrzyska w Rio już za pasem. Czekamy na więcej!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (3)
avatar
Arkadiusz Ciupik
30.05.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
to wszystko pikuś małolaty 6:4 wygrana ZSRR na mistrzostwach świata w hokeju frajer nie odrobił lekcji  
avatar
Rejwen
30.05.2016
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
A dwumecz Kolejorza z Austrią Wiedeń? To nie był dramat?  
avatar
kibiCK
30.05.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz