Piotr Michalski: Nie chcę lecieć tam jako sportowy turysta

PAP / Grzegorz Michałowski / Na zdjęciu: Piotr Michalski
PAP / Grzegorz Michałowski / Na zdjęciu: Piotr Michalski

- Czujemy, że jest moc w nodze, także pewności siebie nie powinno nam w Azji zabraknąć - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Piotr Michalski, polski panczenista.

Maciej Mikołajczyk, WP SportoweFakty: Pochodzi pan z Sanoka. Jest pan rozpoznawalny w swoim mieście?

Piotr Michalski, panczenista: Nie odczuwam tego, żebym był rozpoznawalny w Sanoku, ale zawsze, kiedy odwiedzam swój klub, widzę, że zwracam na siebie uwagę wśród młodych zawodników uczęszczających na treningi. Czasem ktoś poprosi o zdjęcie albo zapyta o ostatnie zawody. Oprócz tego nie sądzę, żebym był rozpoznawalny, ale mam świadomość tego, że coraz więcej osób w Sanoku wie, kim jest Piotr Michalski.

Co skłoniło pana do wyboru łyżwiarstwa szybkiego?

Śmieję się czasem, że to łyżwiarstwo wybrało mnie, a nie ja łyżwy. Osobą, która zachęciła mnie i pokazała co to łyżwiarstwo, był mój ówczesny nauczyciel wychowania fizycznego, czyli Marek Drwięga, który niedługo później został już moim trenerem. I tak niewinnie zaczęła się moja przygoda z tym sportem. Z biegiem czasu robiłem się coraz szybszy, a koledzy wybierali inne zajęcie. Ja przez to, że nie chciałem zmarnować talentu, który widziałem, że jest we mnie, zostałem i trenowałem dalej. Czasem były chwile zwątpienia, czy to jest to, co chcę robić, czy nie, ale przeważnie chwilę później wygrywałem albo w najgorszym przypadku plasowałem się na bardzo wysokiej pozycji najpierw na zawodach dzieci, a później młodzików i juniorów. Uważam też, że miałem to szczęście, że trafiałem na swojej drodze, zupełnie niechcący, na odpowiednich ludzi, którzy mnie motywowali i napędzali do treningu, i rywalizacji. 

Przed sezonem spodziewał się pan biletu na igrzyska? Kiedy pan go sobie zapewnił? Jakie wyniki dały panu olimpijską przepustkę?

Moim jedynym celem na ten sezon była kwalifikacja na igrzyska olimpijskie. Zdawałem sobie sprawę, że jestem w stanie to zrobić, ale też byłem świadomy, że to tylko i aż sport i wszystko może się wydarzyć. Muszę być szybki, muszę być zdrowy i próbować to pokazać na zawodach. Wiedziałem, że kluczowe będą zmagania na Pucharach Świata w Calgary i w Salt Lake City, więc na tym skupiłem całą swoją uwagę. Na kwalifikację czekałem właściwie do ostatniego startu. O ile na 1000 metrów do kwalifikacji wystarczył rezultat z Calgary, o tyle na o połowę krótszym dystansie olimpijskie minimum wywalczyłem niezwykle udanym występem w Salt Lake City. Czas, którym niemalże pobiłem rekord Polski, zdziwił dosłownie każdego. Nawet trener, który zapewniał, że będzie dobrze, był niezwykle zaskoczony. Dzień, po starcie na 500 metrów, miał być występ na 1000 metrów. Niestety nie był on dla mnie do końca udany. Po ciężkiej nocy i słabym samopoczuciu od samego rana próbowałem jak tylko mogłem przejechać dobry bieg, niestety był on poniżej oczekiwań. Szczęśliwie dla mnie czas z przyzwoitego biegu z Calgary dał mi awans na igrzyska.

Pana ukochaną jest Natalia Maliszewska. Próbował pan swoich sił w short tracku? Czym różnią się wasze łyżwy?

Short tracku prędzej, czy później próbuje każdy łyżwiarz. Kiedy spędzałem więcej czasu w Sanoku, wtedy trening na lodowisku był wręcz obowiązkiem, chociażby ze względu na to, że lód był mrożony dużo szybciej na sanockiej arenie, niż na torze lodowym. Przez ostatnie trzy lata chyba tylko kilka razy byłem na krótkich łyżwach. Mimo że short track i łyżwiarstwo szybkie na długim torze to bliźniacze dyscypliny, to jednak łyżwy różnią się dość znacznie. Przede wszystkim na torze krótkim łyżwy są przymocowane na stałe do buta, z kolei na długim mamy tzw. klapy, które przedłużają nasze odbicie, przez co możemy jechać znacznie szybciej. Oprócz tego nasze płozy są wyginane oraz spód nie jest płaski, tylko zaokrąglony na odpowiedni promień łuku. W short tracku łyżwy są bardziej wygięte i zaokrąglone, niż na torze długim.

Czy krajowa rywalizacja z Arturem Wasiem pana napędza? Dodaje panu motywacji?

Nie nazwałbym tego rywalizacją, a jeżeli już to z każdym innym zawodnikiem muszę rywalizować tak samo. Są Artur Nogal i Sebastian Kłosiński, którzy potrafią się rozpędzić i nie raz było tak, że za każdym z nich nie mogłem się utrzymać. Faktem jest, iż czas na 500 metrów, o którym wspomniałem wyżej, jest bardzo dobry i myślę, że nie tylko ja, ale i parę innych osób chce więcej i szybciej, ale na to trzeba ciężko pracować. Jeden dobry wynik nie znaczy za wiele. Pokazał mi, mojemu trenerowi i mojej grupie, że to co robimy jest właściwe i trzeba to kontynuować i próbować swoich sił dalej.

W Pjongczangu dojdzie do istotnej zmiany. Dotychczas liczono sumę czasów z dwóch biegów, tym razem zadecyduje jeden start na 500 metrów. Co pan sądzi o tej rewolucji?

Uważam, że jest tyle samo zwolenników, co przeciwników tej zmiany. Wszyscy panczeniści wielokrotnie mieli okazję przyzwyczaić się do tej rewolucji, bo podczas całego sezonu był wprowadzany start na pucharowych zawodach tylko jednokrotnie. Osobiście sądzę, że taka zmiana spowoduje, iż widowisko będzie większe i dużo ciężej będzie wytypować zwycięzcę. Wszyscy będą bardzo mocni, a wygra ten, kto popełni mniej błędów.

Z jakimi nadziejami wyrusza pan do Azji? Jakie wyniki na igrzyskach w Korei pana zadowolą?

Wiem już, że stać mnie na wiele. Mój wynik na 500 metrów jest aktualnie dwudziestym najszybszym czasem sezonu i najszybszym czasem wśród Polaków, więc nie chcę lecieć tam jako "sportowy turysta", tylko pokazać, że walczę na miarę moich możliwości. Igrzyska rządzą się jednak swoimi prawami i to, co się tam stanie, będzie wielkim znakiem zapytania, jak i dużym doświadczeniem. Myślę, że do kolejnych igrzysk przygotowania będą całkiem inne i wtedy można będzie mówić o jakiś oczekiwaniach.

ZOBACZ WIDEO Justyna Kowalczyk pożegna się z IO medalem? "Największe szanse daję jej w sprincie"


Gdzie wykuwał pan formę na najważniejszą sportową imprezą? Jak podoba się panu hala i tor w Tomaszowie Mazowieckim?

Powoli dobiega końca nasza wizyta w niemieckim Inzell. Jest to nasz ostatni przystanek w drodze do Korei. Po drodze tylko odbiór kolekcji i ślubowanie. Treningi przebiegają bardzo dobrze. Czujemy, że jest moc w nodze, także pewności siebie nie powinno nam w Azji zabraknąć. Co do hali w Tomaszowie Mazowieckim, to muszę przyznać, że nie tylko spełniła moje oczekiwania, co je przerosła. Jest bardzo dobrze, ale myślę, że jeszcze musimy dać gospodarzom obiektu trochę czasu, żeby dopięli wszystko na ostatni guzik i zdobyli doświadczenie w przygotowaniu toru, a to nie jest takie proste, jakby się mogło z pozoru wydawać. Jedno jest pewne. Nie mamy się czego wstydzić.

Czego życzyć panu przed igrzyskami?

Teraz już tylko zdrowia. Na tyle, na ile mogliśmy być wytrenowani, to już właściwie jesteśmy. Już zostały tylko ostatnie szlify i praca nad detalami, więc za parę dni wyjeżdżamy walczyć o jak najlepsze lokaty i jeśli będzie zdrowie, to walkę mogę zagwarantować.

Źródło artykułu: