Do zdarzenia doszło po ceremonii otwarcia igrzysk w Pjongczangu. Krótko po wydarzeniu oficjalna strona imprezy przestała działać, użytkownicy zostali pozbawieni możliwości zasięgnięcia informacji czy pobrania biletów do druku. Sytuację opanowano dopiero po 12 godzinach.
Ponadto na stadionie olimpijskim przestała działać sieć Wi-Fi, w centrum prasowym również nie było internetu.
Rosną przypuszczenia, że za atakiem stali Rosjanie. Miałby to być odwet za to, że Rosyjski Komitet Olimpijski został zawieszony przez MKOl, a sportowcy z tego kraju muszą występować pod neutralną flagą.
- Doszło do cyberataku, serwery zaczęły działać normalnie w sobotę. Nie będziemy komentować sprawy, ponieważ jest prowadzone śledztwo - powiedział rzecznik prasowy imprezy, Sung Baik-you.
- Nie będziemy podawać do publicznej wiadomości szczegółów. Nasze systemy muszą być bezpieczne, więc dyskusja o szczegółach nie będzie pomocna - dodał z kolei rzecznik prasowy MKOl, Mark Adams.
Pojawiły się doniesienia, że na zakończenie imprezy w Pjongczangu sportowcy z Rosji będą mogli maszerować pod własną flagą. Jeśli jednak potwierdzą się pogłoski o tym, że cyberatak został przeprowadzony z Rosji, MKOl może pozostać nieugięty i podtrzymać karę.
ZOBACZ WIDEO Jagna Marczułajtis: Czwarte miejsce na igrzyskach to największy ból