Nikt nie wyskoczył jak Filip z Konopi, mimo że wiatr rozdawał w Pjongczangu karty. Warunki atmosferyczne wpłynęły także na wyniki biathlonowego sprintu, ale i tam górą były faworytki.
10 lutego bez wątpienia był udanym dniem na igrzyskach dla naszych sąsiadów z Zachodu. Parafrazując słowa piłkarza Gary’ego Winstona Linekera, wszyscy sportowcy walczą, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. I jak widać, to powiedzenie nie odnosi się tylko do futbolu. Mowa tu o Andreasie Wellingerze, Laurze Dahlmeier i Arndzie Peifferze.
Przeglądając wyniki zawodów, na pierwszy rzut oka widać mizerną postawę Austriaków. Żaden z nich nie znalazł się w czołowej "10", co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia. Ich rezygnacja z udziału w pucharowej imprezie w Willingen nie przyniosła zatem zamierzonych efektów. Można wysnuć wniosek, że najlepiej trenuje się poprzez udział w konkursach, w przeciwnym razie można wypaść z rytmu. W jeszcze większym kryzysie pogłębieni są Rosjanie, Finowie oraz Czesi.
O ile w skeletonie, czy bobslejach dość łatwo przewidzieć zwycięzcę, o tyle w skokach lista kandydatów do triumfu jest bardzo długa i konia z rzędem temu, kto poprawnie wytypowałby skład podium. W żadnej innej zimowej dyscyplinie tak ważnej roli nie odgrywa natura, wobec której człowiek wciąż jest bezsilny.
Każdy kraj w olimpijskim programie w Pjongczangu ma swój sport narodowy. Niemcy dominują w bobslejach, Austriacy w narciarstwie alpejskim, Kanadyjczycy w hokeju na lodzie, Norwegowie w biegach narciarskich, Holendrzy w łyżwiarstwie szybkim, a gospodarze tegorocznych igrzysk w short tracku. Te nacje w tych dyscyplinach masowo "produkują" medale. My dobrze "latamy" na "deskach", ale takiej "maszyny", odpowiedniego systemu i bogatego zaplecza niestety nie mamy. Dość powiedzieć, że biletu do Korei, w przeciwieństwie do Chin i Rumunii, nie zapewniła sobie żadna z naszych skoczkiń, mimo że sport uprawiany przez Kamila Stocha w kraju nad Wisłą jest tak mocno popularny.
Aby mistrz olimpijski w skokach nie był przypadkowy, powinno się rozszerzyć zawody do czterech serii, podobnie jak ma to miejsce na mistrzostwach świata w lotach narciarskich i zaczerpnąć zasady z saneczkarstwa, gdzie podczas igrzysk w ostatnim, decydującym ślizgu startuje tylko najlepsza dwudziestka.
Byłoby to na pewno ciekawsze, dłużej, bo przez dwa dni, trzymające w napięciu i sprawiedliwsze rozwiązanie. Powinno się także wziąć przykład z kombinacji norweskiej i wyniki kwalifikacji, czyli rundy prowizorycznej, w przypadku niekorzystnej pogody uznać za rezultaty serii konkursowej.
ZOBACZ WIDEO Przemysław Babiarz: Sobotni konkurs był jak zimne piekło. Jestem pełen szacunku i współczucia dla skoczków