W sobotnich zawodach, przy nisko ustawionej belce startowej, skoczkowie musieli mieć mocny wiatr pod narty na całym obiekcie, by móc walczyć o czołowe lokaty. Gdy w 1. serii Borek Sedlak zapalił zielone światło Dawidowi Kubackiemu wiatr niemal ucichł.
Nowotarżanin był bez szans. Wyszedł z progu i zakończył swój skok zaledwie na 88. metrze (35. pozycja). - Zrobiłem to, co mogłem, skoczyłem naprawdę dobrze, ale nic to nie dało. Operacja się udała, pacjent umarł - tak wytłumaczył swój występ.
Kubacki, podobnie jak Kamil Stoch czy Stefan Hula, nie załamał się jednak po pierwszych zawodach w Pjongczangu. Ciągle wierzy, że koreańskie igrzyska mogą zakończy się dla niego sukcesem.
- W sobotę pech wyeliminował mnie z rywalizacji, ale to nie znaczy, że mam coś zmieniać w skakaniu. Podstawą wszystkiego, co robię w tym sporcie i co daje mi szansę na to, aby być zadowolonym, to robić to, co potrafię jak najlepiej - podkreślił podopieczny Stefana Horngachera.
Indywidualny konkurs na dużej skoczni odbędzie się w sobotę. Dzień wcześniej zaplanowano kwalifikacje. Z kolei w poniedziałek skoczkowie powalczą o medal w zmaganiach drużynowych. Nie można wykluczyć, że oba te konkursy również odbędą się w trudnych warunkach wietrznych. - Warunków nie zmienimy, nie możemy też ich kontrolować, więc skupiamy się na tym, co można poprawić - zakończył Kubacki.
Na normalnej skoczni w Pjongczangu złoto wywalczył Andreas Wellinger. Srebro zdobył Norweg Johann Andre Forfang, a brąz jego rodak Robert Johansson. Kamil Stoch był czwarty, a Stefan Hula piąty.
ZOBACZ WIDEO Patryk Serwański: Konkurs na skoczni normalnej był absurdalny, dziwny i nie przystający do igrzysk olimpijskich