Zawodnicy wzięli sprawy w swoje ręce. Dramatyczny konkurs skoków sprzed lat

Getty Images / Topical Press Agency / Skocznia w Sankt Moritz, rok 1924
Getty Images / Topical Press Agency / Skocznia w Sankt Moritz, rok 1924

Wciąż nie milkną echa sobotniego konkursu na normalnej skoczni. Duży wpływ na wyniki rywalizacji miały zmienne warunki. Podczas igrzysk w Sankt Moritz w 1928 roku pogoda także nie była sprzymierzeńcem zawodników, którzy wzięli sprawy w swoje ręce.

[b]

Sukces mimo problemów[/b]

II zimowe igrzyska olimpijskie odbyły się w dniach 11-19 lutego 1928 roku w szwajcarskim Sankt Moritz. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, choć warunki pogodowe momentami pozostawiały sporo do życzenia. W trakcie biegu na 50 km, temperatura znacznie wzrosła, topiąc śnieg. Z powodu odwilży uszkodzeniu uległy trasy narciarskie i bobslejowe. Mimo to udało się rozegrać niemal wszystkie konkurencje.

Dużym problemem okazało się dopuszczenie do rywalizacji reprezentacji Niemiec, konsekwentnie pomijanej od zakończenia I wojny światowej. Naszych zachodnich sąsiadów ostatecznie dopuszczono do startu w Sankt Moritz. To szczególnie nie spodobało się Belgom, którzy złożyli oficjalny protest do MKOl.

Trudne warunki na skoczni

Na dzień przed zakończeniem igrzysk w Sankt Moritz przeprowadzony został konkurs skoków narciarskich. Warto dodać, że wówczas rywalizowano tylko raz. Zawody na skoczni normalnej wprowadzono w 1964 roku, natomiast drużynówkę dopiero w Calgary w 1988.

Do rywalizacji na skoczni K-66 przystąpiło 38 skoczków z 13 państw, w tym reprezentanci Polski, nie liczyli się jednak w walce o czołowe lokaty. Warto dodać, że po raz pierwszy na zimowych igrzyskach pojawił się skoczek z Japonii - Motohiko Ban.

ZOBACZ WIDEO To nasz społeczny polski problem? "Nakładamy ogromną presję na zawodników"

Zmagania odbywały się w trudnych warunkach. Na rozbiegu pojawił się lód, który sprawiał, że zawodnicy mieli mniejszą prędkość podczas wyjścia z progu. Po pierwszej serii, zgodnie z przewidywaniami, prowadzili skoczkowie norwescy - Alf Andersen i Sigmund Ruud. Pierwszy z nich jako jedyny skoczył 60 metrów.

Spór zawodników

Nie wszyscy zawodnicy radzili sobie w trudnych warunkach. W pierwszej serii groźny upadek zanotował Rudolf Burkert z Norwegii, a także ulubieniec miejscowych kibiców Gerard Vuilleumier.

W przerwie rozgorzała dyskusja pomiędzy uczestnikami rywalizacji. Reprezentanci Szwajcarii Gerard Vuilleumier oraz Bruno Trojani poprosili, aby wydłużyć rozbieg, co pozwoliłoby osiągać większe prędkości.

Na to nie chcieli się zgodzić przede wszystkim zawodnicy ze Stanów Zjednoczonych i Norwegii. Przekonywali, że szybsza jazda na zmrożonym śniegu jest zbyt niebezpieczna. Dyskusja trwała niemal godzinę (!), a gospodarze ostatecznie dopięli swego i rozbieg został wydłużony.

Dramat wściekłego Thamsa

Zajmujący dwie czołowe lokaty Alf Andersen i Sigmund Ruud zachowali zimną krew i oddali poprawne skoki. Zupełnie inaczej zareagował Jacob Thulin Thams. Norweg bronił tytułu mistrzowskiego, który zdobył cztery lata wcześniej w Chamonix.

Thams, jeden z najwybitniejszych skoczków tamtych lat, był znany ze swojej porywczości. Sprowokowany przez szwajcarskich zawodników, oskarżających go o tchórzostwo, postanowił się odegrać. Zamiast oddać bezpieczną próbę, skoczył na niesamowitą wówczas odległość 73 metrów. Niestety dla niego, nie udało mu się ustać skoku, przez co spadł w klasyfikacji na koniec trzeciej dziesiątki.

Jak na ironię, upadki zanotowali także Vuilleumier oraz Trojani. Ci sami, którzy kilkadziesiąt minut wcześniej optowali za tym, aby wydłużyć rozbieg.

Zmiany, które nic nie wniosły

Wydłużenie rozbiegu nie pomogło reprezentantom Szwajcarii. Gerard Vuilleumier wskutek upadku zajął dopiero 30. miejsce, natomiast Bruno Trojani był o dwa "oczka" niżej. Złoto i srebro zdobyli zawodnicy, którzy prowadzili również na półmetku, a więc Alf Andersen i Sigmund Ruud. Podium uzupełnił Rudolf Burkert z Czechosłowacji.

Jacob Thulin Thams sklasyfikowany został ostatecznie na 28. lokacie, choć oddał skok o blisko dziesięć metrów dłuższy niż rywale. Norweg nie ustał jednak swojej próby. Więcej na zimowych igrzyskach się nie pojawił. Osiem lat później zdobył srebro w Berlinie w rywalizacji żeglarzy.

Ze zmiennym szczęściem startowali Polacy, którzy również nie ustrzegli się upadków. Najlepszy spośród Biało-Czerwonych był Stanisław Gąsienica-Sieczka, zdobywca 23. miejsca. Dwa "oczka" niżej znalazł się Aleksander Rozmus, 27. był Andrzej Krzeptowski, a na 37. lokacie zmagania ukończył 19-letni wówczas Bronisław Czech.

Wydarzenia z Sankt Moritz pokazują, że przed laty skoczkowie mieli znacznie więcej do powiedzenia niż w obecnych czasach, nawet w kwestii ustawienia rozbiegu. Stanisław Marusarz w swojej autobiografii z 1955 roku opowiadał, że skoczkom zdarzało się nawet usypywać dodatkowy próg ze śniegu, aby wznieść się na wyższą wysokość po wybiciu. Dziś takie ingerencje byłyby nie do pomyślenia.

Komentarze (0)